Rinat Mardanszyn trafił do rozgrywek polskiej ligi dość późno, bo dopiero w wieku 29 lat. Pamiętać jednak należy, że w tamtym czasie rynek dopiero zaczynał otwierać się na obcokrajowców.
Najwięcej, bo trzy lata, spędził w Iskrze Ostrów. Do Wielkopolski trafił w 1997 roku po kapitalnych sezonach w Śląsku Świętochłowice, dla którego wygrywał wręcz na zawołanie. Zawodnikiem ostrowskiego klubu został zaledwie kilka miesięcy po tym, jak na torze zginął jego rodak Rif Saitgariejew.
Lider Iskry
- Pojawił się jako ten, który miał zapełnić pustkę i smutek po wielkiej stracie. Miał być liderem, którego Ostrów potrzebował, tym bardziej patrząc na jego bardzo dobrą jazdę w barwach Unii Tarnów i Śląska Świętochłowice. Miało mu to zjednać kibiców, a drużynie pomóc w osiągnięciu celu, którego nie udało się zrealizować z Rifem - opowiadał nam w 2019 roku Andrzej Mizera, były menadżer ŻKS Ostrovia.
W 1997 roku Mardanszynowi udało się osiągnąć to, czego nie zdążył dokonać z Iskrą Saitgariejew. Wprowadził ostrowski klub do elity po ośmiu latach przerwy. Stało się to w niezwykłych okolicznościach.
Przed ostatnią kolejką awans do I ligi miał zapewniony GKM Grudziądz. Szanse na zajęcie drugiego miejsca miały trzy ekipy - z Gdańska, Tarnowa oraz Ostrowa. Unia pokonała Wandę Kraków 57:33, a Wybrzeże Gdańsk przegrało w Grudziądzu 33:57, wobec czego decydujące znaczenie miało starcie RKM - Iskra. Ostrowianom wystarczył remis, a do jego wywalczenia brakowało niewiele. Przed ostatnim biegiem było bowiem 43:41 na korzyść Iskry.
ZOBACZ Żużel. Tomasz Gollob o zachowaniu trenera: rozgrzeszam go
Akcja, która dała mu nieśmiertelność
Po starcie na podwójnym prowadzeniu znaleźli się jednak Eugeniusz Skupień i Eugeniusz Sosna, co premiowało gospodarzy. Mardanszyn nie zamierzał odpuszczać, wcisnął się między dwójkę rywali, zdobył dwa punkty, a Iskra awansowała. - Zamknąłem oczy i wjechałem między dwójkę rywali - komentował wtedy Rosjanin.
Sezon zakończył z niebotyczną średnią na poziomie 2,615 pkt/bieg. Nie startował jednak z Iskrą w elicie, przeniósł się na rok do Częstochowy, aby do Ostrowa wrócić po spadku. Tamten sezon był dla niego jak z koszmaru.
Już na początku uczestniczył w koszmarnym karambolu na torze w Rawiczu. Zahaczył przednim kołem o motocykl Krzysztofa Okupskiego, stracił panowanie nad sprzętem i uderzył w drewnianą bandę. Trafił na OIOM z pękniętym kręgiem lędźwiowym. Nie miał też czucia w stopie. Lekarze stawiali nawet pod znakiem zapytania jego dalszą karierę.
Pomogli mu sponsorzy - bracia Garcarkowie, dzięki którym przeszedł skomplikowaną operację. Wszczepiono mu wtedy specjalny implant. Mardanszyn wrócił do żużla i ścigał się w Polsce do 2002 roku. W trakcie dziewięcioletniej przygody z polską ligą ścigał się dla klubów z Tarnowa, Świętochłowic, Ostrowa Wielkopolskiego, Częstochowy, Opola i Warszawy.
Niespełnione marzenie
Jego największym sukcesem było srebro Drużynowych Mistrzostw Świata w 1996 roku. W Rosji dwukrotnie sięgnął po zwycięstwo ligowe z Lukoilem Oktiabrskij (1997, 2000), był także indywidualnym mistrzem Rosji (1989, 1996-1998). Rywalizował do 2004 roku. Zmarł nagle, 19 stycznia 2005 roku, podczas rutynowego zabiegu usuwania blach z obojczyka. W jego trakcie doszło do przemieszczenia skrzepu, który zablokował aortę.
- Po zakończeniu kariery sportowej, Rinat Mardanszyn chciał u siebie w Rosji otworzyć warsztat samochodowy. Miał z tym związane poważne plany. Wiele u nas się nauczył, zobaczył, jak to wszystko funkcjonuje i chciał to przenieść na swój grunt, tak by mieć własną firmę na sportowej emeryturze. On już nawet zaczął w tym zakresie działać, bo bardzo interesowały go kwestie związane z mechaniką. W tym kierunku kształcił nawet swojego syna. Firmę mieli razem prowadzić ze swoją żoną - mówił nam w 2021 roku Jan Garcarek, jeden ze sponsorów Mardanszyna.
Tego marzenia nie udało mu się zrealizować. Mówi się, że mógł osiągnąć więcej, gdyby nie liczne kontuzje. Nigdy nie miał okazji się sprawdzić w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Od 2005 roku w Oktiabrskim odbywa się memoriał jego imienia. Ostatnia edycja zakończyła się wygraną Ilji Czałowa.
Czytaj także:
- Mariusz Staszewski: Budżet racjonalny, nie oszczędnościowy. Chcemy zrobić to, co dwa lata temu
- Tego zawodnika żałuje najbardziej. "Nie wierzę w jego tłumaczenia"