Jeszcze kilka tygodni temu przyszłość KŻ Orła Łódź stała pod znakiem zapytania. Witold Skrzydlewski miał dość i chciał się wycofać, a chętnych do zakupu klubu nie brakowało, to żaden z nich nie sprostał oczekiwaniom biznesmena. Ostatecznie zmieniły się plany - działacz został, ale znalazł ludzi, którzy pomogą mu w prowadzeniu łódzkiego ośrodka.
W tym gronie znalazł się Jan Konikiewicz, którego wymieniano w roli kandydata na nowego szefa czarnego sportu w Łodzi. - Dostałem propozycję objęcia pozycji prezesa w momencie, kiedy naprawdę nie myślałem o żużlu i byłem na wakacjach. Zadzwonił telefon z zapytaniem, czy nie podjąłbym się tej misji w Orle - tłumaczy Konikiewicz w rozmowie z "Tygodnikiem Żużlowym".
ZOBACZ WIDEO: Wytypował kolejność PGE Ekstraligi. To nie Motor będzie mistrzem Polski
- Na początku zareagowałem, że nie, że muszę odpocząć trochę od żużla, bo dostałem mocno w kość przez ostatnie lata. Ale... ciągnie wilka do lasu i suma summarum zgodziłem się współpracować w nieco innej roli - dodał.
Konikiewicz nie ukrywa, że wierzył w zapewnienia Skrzydlewskiego o odejściu i martwił się o przyszłość czarnego sportu w tym mieście. Nowy dyrektor zarządzający w KŻ Orle podkreśla, że słowa wypowiadane przez charyzmatycznego działacza nie były blefem, ale wszystkie zawirowania udało się wyprostować na tyle, że żużel w tym mieście wyszedł na prostą.
- Po wielu godzinach rozmów z Witoldem Skrzydlewskim wiem, co go boli, co w ostatnich latach najbardziej dawało się we znaki i nad czym trzeba pracować w pierwszej kolejności. [...] Nie chcę niczego obiecywać, ale jestem dosyć spokojny o przyszłość łódzkiego klubu, jeśli będziemy zdeterminowani, cierpliwi i konsekwentni.