Łukasz Czechowski: Co, pana zdaniem, było głównym powodem braku awansu Orła Łódź do I ligi?
Witold Skrzydlewski: Po przegraniu w Miszkolcu 10 punktami było do przewidzenia, że nie awansujemy. Tylko naiwni mogli liczyć, że odrobimy te straty. Ja mówiłem, że to nie jest możliwe, bo część drużyny nie była zainteresowana awansem.
To ostre oskarżenia.
- Ja uważam, że jeśli jest się sportowcem, to się powinno mieć ambicje. Jak się nie jej nie ma, to może powinno się zająć inną działalnością. Ja już wiele razy mówiłem, że na żużlu się nie znam, ale mi się wydaje, że nie ma takiej możliwości, że drużyna do 10 czy 11 biegu wygrywa, jak to było w Miszkolcu, a potem totalna klapa. Nie może być tak, że zawodnicy się dali wyprzedzać jak mali chłopcy. Dzisiaj rozmawiałem z naszym spikerem, który powiedział mi, że sędzia na wieżyczce się podśmiewywał, bo jeszcze chyba nie sędziował w karierze meczu o tak dużą stawkę, w którym byłoby tak mało walki.
Może pod koniec sezonu popełniono jakieś błędy?
- Zatrudniłem trenera, który zapewniał, że tym składem na pewno awansujemy. Przed niektórymi meczami sugerowałem, żeby może jechać gorszym składem, ale trener się na to nie godził, bo chciał cementować zespół, więc ja to akceptowałem. Myślę, że trener też czuje się oszukany przez zawodników. Pytałem się przed play off, czy nie potrzebujemy wzmocnień, ale zapewniono mnie, że nie. A w Miszkolcu byliśmy dzień wcześniej, zawodnicy mieli hotele, żeby byli wypoczęci przed meczem.
W meczu w Łodzi po 8 biegu Orzeł prowadził jednak 30:18 i wszystko było na dobrej drodze.
- Kolejny raz powtarzam, że ja się na żużlu nie znam, ale mówiłem trenerowi, że musimy mieć 16 punktów przewagi, bo jest coś takiego jak dżoker. Trener na to, że "najpierw ten dżoker musi wygrać". No i wygrał 7:2. Miałem racje? Miałem. Może tor im nie pasował? W piątek trenowali, w sobotę trenowali, niektórzy nawet w niedzielę rano wyjechali. Pogoda przez te dni była taka sama, nawet temperatura się nie zmieniła.
Do których zawodników ma pan największe pretensje?
- Ja największe pretensje mam pana Burzy, bo zawalił oba mecze. Był idolem, liderem drużyny i jeśli on nie pokazuje woli walki, to to przenosi się na całą drużynę. A powiem ciekawostkę, że Pan Burza planował wylądować w niedzielę o 11 w Krakowie i mechanik z motorami miał na niego czekać, żeby zdążyć na mecz. I to jest podejście faceta, który za śmieszne grosze jeździ w Anglii, a tu zarabia ciężkie pieniądze. Pretensje mam też do wielkiego juniora, pana Piaszczyńskiego. On dostał u nas tyle, co żaden inny junior wcześniej, a w pierwszym biegu w Łodzi dał się objechać jakiemuś juniorowi, którego Ślączka przywiózł "na sztukę". Nasz trener zachował się fair i on miał jeszcze dwa biegi, chociaż pewnie w innych klubach już by nie pojechał, tylko robiłby taśmy. Ale nie mam do trenera o to pretensji.
Wszyscy zawodnicy pana zwiedli?
- Nie mam pretensji do Gustafssonów, którzy jeździli i walczyli, mimo że byli poobijani. Szanuje bardzo Zdenka Simotę, który w naszym klubie odniósł wypadek. Można się go spytać, czy my mu nie pomagamy, nie interesujemy się. Ja nawet nie miałem do niego pretensji, jak on przywoził zero. Wie pan jaki to jest klasa człowiek? Poprosiłem naszego menadżera, żeby do niego zadzwonił, bo ja z angielskim jestem na bakier, i zapytał czy może ma słaby sprzęt. Niech wyremontuje silnik, a ja za to zapłacę. I wie pan co powiedział? Że bardzo dziękuje, ale on już sobie sam wyremontował oba silniki. Proszę mi pokazać polskiego żużlowca, który by się tak zachował? Skasował by pieniądze i już.
Skąd wziął się pomysł na sprawdzenie silnika Semena Własowa?
- To nie był ani mój pomysł, ani mojej córki. Kierownik drużyny wyszedł z tą propozycją, więc się zgodziłem. Ale byłem przekonany, że ten silnik jest dobry. Bo jak on by osiągał czasy 65 czy 66 sekund i bił rekordy, to uważałbym że coś byłoby nie tak. Ale on miał 68, 69 to jaki on mistrz. Nie róbmy więc z niego bohatera. Ale myślę, że przejdzie do historii, bo na 44 punkty zrobić 22, to trzeba mu pogratulować. Jak Ślączka mówił, że w Miszkolcu były transparenty, że "Ślączka na mera miasta", to Własow chyba na wicemera. Przynajmniej będą mieli pewność, że im Putin gazu nie odetnie.
Rozmawiał pan z drużyną po przegranym finale?
- Ja wsiadłem na motor, odjechałem. Poprosiłem córkę, żeby się rozliczyć i koniec. Z tego co słyszałem, pan Burza powiedział, że co my chcemy - mecz został wygrany.
Jest pan bardzo rozgoryczony brakiem awansu.
- Szkoda mi publiczności, która chyba pierwszy raz zapełniła stadion niemal w całości. Chylę czoła przed nimi. Uważam, że z rodziną zrobiliśmy kawał dobrej roboty przyciągając na stadion tych ludzi. Przez cztery lata o tym klubie się mówiło, raz lepiej, raz gorzej. Ale się mówiło. Nikt nie został przez nas oszukany, przeciwnie, to nas kilka razy oszukano. Potrafiliśmy też zrobić show, bo tylko u nas prezydent miasta przebrał się w kewlar, ja zrobiłem kilka rundek motocyklem żużlowym. Uważam też, że nie zasługuje na to, żeby mnie ludzie na forach obrażali. Żeby się cieszyli z tego, że klub nie awansował. Niech ci, co mnie obrażają, chociaż złotówkę na ten klub położą. Niech do mnie przyjdą i mi to powiedzą prosto w twarz, co oni zrobili w swoim życiu. Takich ludzi, jak Skrzydlewski, Maślanka czy inni nie powinno się zniechęcać, bo to są ludzie, którzy mają nierówno pod kopułą, że co roku piękny dom wkładają w sport. A twierdzenie, że ja tu robię jakieś interesy… Dam milion złotych, jak mi to ktoś udowodni. Byłem uczciwy - i to być może był mój błąd - i mówiłem, że jak wywalczymy awans do I ligi, a nie znajdzie się nikt inny do pomocy, to nie wystartujemy w lidze. Bo ja nie jestem szalony, żeby doprowadzić do ruiny rodzinną firmę. Może nie powinienem tego mówić, ale dla mnie uczciwość jest najważniejsza.
Czy Orzeł Łódź wystartuje w barażach?
- Ja zaproponuję, że pojedziemy w barażach. Ale jak wygramy, to płacę 100 proc. więcej, ale jak przegramy, to nie płacę nic. I niech panowie decydują, czy chcą podjąć ryzyko. Niektórzy pewnie pomyśleli, że Skrzydlewski da jeszcze 150 tys. żeby w barażu pojechać. A szanse w nim mamy, jak ślepy w stogu siana igłę znaleźć.
Najbardziej boli, że przegraliście ligę, mimo świetnej rundy zasadniczej.
- Możemy mieć żal, że w tym roku dotknął nas ten regulamin, bo jeżeli był by ubiegłoroczny, to byśmy mieli awans. Ale nie ma co gdybać, bo jeżeli byśmy awansowali, to nikt by o regulaminie nie wspominał. Cały czas jednak uważam, że on jest kulawy, bo zabija ducha walki. Bo nie ma sensu walczyć o pierwsze miejsce, można kalkulować, żeby jechać raz taniej, raz drożej. I jeszcze jedna uwaga dotycząca trenera Ślączki. Ja mu gratuluję, że wmówił wszystkim, że Miszkolc nie bije się o awans i wszyscy w te bajki uwierzyli. Ja pojechałem do Miszkolca i widziałem na własne oczy, że oni się szykują na awans. I mówiłem trenerowi, że będą walczyć na maksa. I stłukli nam dupę! Podobnie było w Łodzi - wszyscy mówili, że Ślączka odpuści mecz. To po co by telewizja przyjeżdżała i grupa 100 kibiców? Kolejna ciekawostka, tym razem o telewizji. Ta z Miszkolca poprosiła nas o zgodę na nagrywanie i oczywiście my taką wydaliśmy, mimo że telewizja z Łodzi ma proces za to, że pokazała urywki meczu z Węgier. A dostali taką samą zgodę, jaką my wydaliśmy. Z tym, że my daliśmy na piśmie, a oni ustnie.
Podtrzymuje pan deklarację, że w przyszłym sezonie w zespole nie zostanie nikt z tego składu?
- Pierwsze pytanie czy za rok w Łodzi będzie żużel.
Czyli podjął pan już decyzję o wycofaniu się ze sponsoringu?
- Sponsoring to złe słowo, to jest utrzymywanie całego klubu. Żeby była jasność - jakieś 95 proc. budżetu tego klubu to są pieniądze moje i mojej rodziny. Cztery lata płaciłem "od a do z", bo nie zdarzyło się przez cztery lata, żeby wpływy z biletów pokryły chociaż 1/4 kosztów meczu. Cztery lata utrzymywałem ten klub prawie w całości. Były reklamy na kewlarach, ale nasza księgowość może potwierdzić, że większość z tych reklam była "awansem". Każdy mówił, że owszem, zainwestuje, ale jak będzie awans do I ligi. I ja chciałem awansować, po to żeby udowodnić tym ludziom, że i tak by nie dali ani grosza. Jedynym innym dużym sponsorem było miasto. Definitywnie jednak decyzji nie podjąłem. U nas w rodzinie najważniejszą osobą jest moja mama, ja i moja córka. Spotkamy się w listopadzie i podejmiemy decyzję. Dzisiaj nie można jej podjąć, bo byłaby ona może kierowana emocjami.
Czy klub ma jakieś zaległości finansowe?
- Nikomu nie jesteśmy winni ani złotówki. Myślę, że nie ma innego takiego klubu w II lidze, w którym zawodnicy mieliby tak dobrze. Przecież oni nawet kewlarów nie musieli sami prać, tylko zostawiali je po meczach w klubie.
Dlaczego w tak dużym mieście jak Łódź, tak trudno o sponsorów?
- Łódź to jest takie miasto, że jak ktoś ma parę złotych, to się z nikim nie podzieli. Te reklamy, które są na stadionie, na kewlarach od dwóch lat, to pokryły może koszty jednego meczu. Na ostatnie spotkanie jedna z firm chciała reklamę w programie, kilkanaście wejściówek itd. I zaproponowali za to 500 zł… Jakby powiedział, jaka to firma, to by pan z krzesła spadł.
Jaka będzie przyszłość żużla, gdy pan się z niego wycofa?
- Może ktoś inny zdecyduje się przyjść do klubu, może ci co mnie na forach obrażali. Nie ma złotówki długu. Jest banda, jest wymienione ogrodzenie, ciągniki po kapitalnych remontach. Polewaczka. Wszystko jest zrobione, tylko niech ktoś poszuka kapitału na utrzymanie tego klubu. Ja dam 100 czy 200 tys. zł, usiądę sobie w fotelu i będą mógł się wymądrzać.
Nie będzie panu brakować żużla?
- Może jak się wycofam z klubu, to wezmę sobie jakiegoś zawodnika z czołówki i jego będę sponsorował? Życie nie zna próżni, nasza firma stała się strategicznym sponsorem koszykarek Widzewa, za nieporównywalnie mniejsze pieniądze. My także w tym roku stu klubom młodzieżowym kupiliśmy sprzęt. Szeroko dajemy pieniądze na sport, ale to są nieporównywalnie mniejsze środki niż na żużel. A teraz musimy już kończyć rozmowę, bo właśnie idę do prezydenta miasta na rozmowy w sprawie ratowania klubu ŁKS.