- Każdy kto obserwował jego drogę do sukcesów, wie doskonale, że ostatnie osiągnięcia nie są przypadkiem. To jest chłopak, który całe swoje życie podporządkował sportowi, a jego największą życiową miłością są motocykle. W jego pasję zaangażowała się cała rodzina, a dzięki temu niepozorny chłopak z Kinic podbija dzisiaj świat - mówi pierwszy trener Bartosza Zmarzlika, Bogusław Nowak.
To właśnie on zauważył małego chłopca podczas zawodów miniżużlowych w Wawrowie i zaprosił siedmiolatka na pierwsze treningi.
Po latach Zmarzlik docenił swojego niepełnosprawnego wychowawcę i sam z siebie postanowił sprawić mu prezent, kupując elektryczny wózek inwalidzki wart 25 tysięcy złotych. Wszystko po to, by umożliwić Nowakowi samodzielną jazdę samochodem, bez konieczności zsiadania z wózka.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Dymek i Kuźbicki gośćmi Musiała
Tata od początku pomagał w karierze
Na żużlowe treningi Bartosz i jego dwunastoletni brat Paweł Zmarzlik zapisali się w tym samym momencie, a od tej chwili motocykle stały się centrum ich życia. Swoich synów w żużlowej pasji od początku wspierał tata, Paweł Zmarzlik senior, który swój talent techniczny wykorzystywał do przerabiania ram motocykli pod warunki fizyczne swoich synów. Do dziś zresztą przygotowuje żużlowy sprzęt dla najmłodszych adeptów żużla, a jeszcze niedawno zdarzało się, że Bartosz Zmarzlik startował w zawodach na silnikach, które tuningował jego tata. W busie zawodnika znajduje się wiele autorskich pomysłów jego ojca, a każdy z gadżetów usprawnia pracę całego zespołu.
Tata nie widział zresztą nic złego w tym, by na jednej z rodzinnych działek wybudować mały tor. Dziadek wraz z tatą zwieźli odpowiednią nawierzchnię, wewnętrzną linię toru wyznaczała linia pomalowana kredą, a za bandę służyły snopki siana. Bartek i Paweł musieli porządnie się starać, by w nagrodę za pomoc dziadkom dostać od nich kilka złotych na paliwo i świece do motocykli. Dzięki temu mogli szaleć na prywatnym torze od rana do wieczora.
Choć lata minęły, to nie zmieniło się aż tak dużo. Miejsce toru zajmuje dzisiaj willa Zmarzlika, w której żużlowiec w 2020 roku gościł nawet w czasie kampanii, prezydenta RP Andrzeja Dudę. Kilkaset metrów dalej Zmarzlik usypał sobie nowy tor motocrossowy, na którym spędza dużo czasu między sezonami.
Tata do dziś czuwa nad synem podczas praktycznie wszystkich zawodów i jest ostoją spokoju w jego teamie. Panowanie nad emocjami stracił tylko raz, gdy w 2019 roku jego syn walczył w Toruniu o swój pierwszy tytuł mistrza świata. Presja zawodów przygniotła głowę rodziny.
- Przed czwartym biegiem spojrzałem na tatę i byłem przerażony. Cały się trząsł, jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie. Do tej pory tata chował emocje w sobie i nie pokazywał ich, ale tym razem nie dał rady - mówił po zawodach szczęśliwy zawodnik.
Zmarzlik szybko postawił na swoim
Wielkich sukcesów Zmarzlika nie byłoby także bez trenera Stanisława Chomskiego, który wprowadzał go w świat wielkiego żużla, a przez dłuższy czas tonował zapędy nastolatka, zabraniając mu treningów na "dorosłych" motocyklach. Szkoleniowiec widział olbrzymie zaangażowanie nastolatka, ale nie chciał zgodzić się na jazdę chłopca, który siedząc na motocyklu nie dostawał nogami do ziemi. Jego stanowisko miało się zmienić, gdy chłopak podrośnie i czubkiem głowy będzie wystawał poza linię namalowaną przez trenera na słupku od wiaty parkingowej.
Ostatecznie szkoleniowiec złamał się po niecałych dwóch tygodniach, gdy Zmarzlik stanął przy namalowanej linii w kozakach mamy. Adept był tak zdeterminowany, że po prostu nie dało się go zatrzymać.
- Trener Chomski namówił mnie, żebym podpisał Zmarzlikowi zgodę na wcześniejsze treningi na torze. Ryzykowałem wtedy niesamowicie, bo gdyby złapał kontuzję, płaciłbym mu odszkodowanie do końca życia. Gdyby - nie daj Boże, stało się jakieś nieszczęście, to miałbym kłopoty z prokuratorem. Wtedy ten chłopak miał zaledwie 13 lat. Jako ówczesny prezes zgodziłem się na treningi, ale przez trzy lata chodziłem z "duszą na ramieniu" - przyznaje honorowy prezes Stali, Władysław Komarnicki.
Kolejne lata dla rodziny Zmarzlików były jednak bardzo trudne. Problemy zaczęły się od 2010 roku, gdy podczas finału Srebrnego Kasku w fatalnym wypadku uczestniczył brat Bartosza, Paweł. Zawodnik złamał kość udową i uszkodził jeden z kręgów w odcinku lędźwiowym, a fatalna kontuzja sprawiła, że mama zabroniła braciom jazdy na żużlu. Po kilku dniach, głównie za namową starszego z braci, wycofała się jednak z tego pomysłu. To jednak wcale nie był koniec problemów.
Rok później Paweł Zmarzlik znów uczestniczył w wypadku, po którym ostatecznie zdecydował się zakończyć karierę. W tamtym sezonie w lidze zadebiutował jego brat i już w debiucie potrafił wygrać wyścig. Tamten sezon późniejszy mistrz świata zakończył z 51 punktami na koncie i tytułem najlepszego 16-latka w historii ligi.
Mama zabroniła mu jazdy
Rok później jego kariera stała pod znakiem zapytania, bo podczas finału drużynowych mistrzostw świata juniorów w 17-letniego zawodnika wjechał Andriej Kudriaszow, a wypadek zakończył się dla Zmarzlika złamanym udem z przemieszczeniem i kilkumiesięczną przerwą.
Ostatecznie jednak wymuszona pauza nie zatrzymała zawodnika, który szybko wrócił do najwyższej formy i znów zachwycał. Choć trudno w to uwierzyć, to od tego czasu Zmarzlik nie miał żadnych kontuzji i mimo ofensywnego stylu jazdy, bardzo rzadko uczestniczy w niebezpiecznych wypadkach.
To wszystko sprawiło, że już za rok zawodnik ma szansę zostać najlepiej zarabiającym żużlowcem w historii i zbliżyć się do granicy 10 milionów złotych zarobionych w jednym sezonie. Zarobki w PGE Ekstralidze, lidze szwedzkiej, Grand Prix oraz wpływy od sponsorów są u niego na rekordowym poziomie.
Ma swoje rytuały
Jego popularność jest już na tyle duża, że regularnie pojawia się w czołówce Plebiscytu na Najlepszego Sportowca Roku organizowanego przez Przegląd Sportowy. Po triumfie w 2019 roku Zmarzlik - jako pierwszy żużlowiec w historii - stał się jedną z "twarzy" ogólnopolskiej kampanii reklamowej Orlenu, a jego wizerunek do dziś można zobaczyć na prawie każdej stacji tej sieci.
Mimo wielkich pieniędzy, podział obowiązków i rytuały w teamie Zmarzlików nie zmieniają się od lat. Przy sprzęcie od 12 lat czuwa kolega z sąsiedztwa Seweryn Czerniawski, który współpracuje z nim tylko kilka lat mniej. Nad kontraktami syna czuwa mama Dorota, a logistyką zajmuje się brat. Każdą niedzielę zawodnik zaczyna od mszy świętej, a przed każdym turniejem Grand Prix stara się porozmawiać choćby kilka minut ze swoim mentorem Tomaszem Gollobem.
Mistrz świata z 2010 roku zaopiekował się Zmarzlikiem, gdy ten dopiero debiutował w lidze, a od tego czasu regularnie zdradzał mu wiele bezcennych tajemnic. - Obiecałem, że skrócę mu drogę na szczyt przynajmniej o połowę, ale nie spodziewałem się, że sukcesy przyjadą aż tak szybko. To wybitny talent, który ma niezwykłą pokorę i ciągle chce się uczyć - przyznaje Gollob.
Choć w życiu Zmarzlik nie znosi nudy i ciągle musi być w ruchu, to jednak wolny czas najchętniej spędza nad pobliskim stawem łowiąc ryby. Z domowych obowiązków najbardziej odpręża go pranie. Poza żużlem zawodnik kocha także kolarstwo, w którym także osiąga dobre wyniki i jazda z prędkością 40 km/h nie jest dla niego specjalnym wyzwaniem. W zeszłym roku zawodnik wystartował nawet zimą w zawodach w kolarstwie przełajowym.
Choć Zmarzlik jak mantrę powtarza, że w żużlu osiągnął już tak dużo, że nikomu nie musi już nic udowadniać, to widać, że kolejne sukcesy napędzają go do jeszcze mocniejszej pracy. Zmarzlik ma obecnie zaledwie 27 lat, a zawodnik coraz śmielej myśli o pogoni za legendami żużla, czyli Tony'm Rickardssonem i Ivanem Maugerem, którzy sześciokrotnie zostawali najlepszymi żużlowcami świata.
Mateusz Puka, WP Sportowefakty
Czytaj więcej:
Nie są zadowoleni z powodu przełożenia finału
Stal Gorzów zaciągnęła kolejny kredyt