Wiosna wcale nie oznacza rozbratu z nartami. Kiedy większość stoków narciarskich zamyka trasy, w austriackim Tyrolu sezon trwa aż do czerwca. Rozpieszcza bardzo dobrą, słoneczną pogodą i śniegiem. W Stubai - jednym z tyrolskich lodowców, Polacy są drugą najliczniejszą grupą odwiedzającą te strony. Więcej jest tylko Niemców, którzy z Austrią żyją po sąsiedzku i mogą pojechać tam nawet spontanicznie na weekend.
Za co Polacy pokochali austriacki Tyrol?
Do austriackich lodowców z Polski da się dotrzeć samochodem. Trasa nie jest wymagająca, najlepiej pokonać ją autostradą. Jeszcze wygodniej wybrać samolot do Inssbrucka, z którego dojedzie się na miejsce w niecałe pół godziny. Czasem z przesiadką np. w Wiedniu, bo tylko piloci po specjalnych szkoleniach mogą startować i lądować w stolicy austriackiego Tyrolu. Jednak widoki podczas lądowania są warte fatygi. Można też wybrać lot do Monachium. Dojazd na miejsce ze Stolicy Bawarii zajmie dwie godziny.
Miejscowi szybko dostrzegli, że Polacy lubią ten region. W ośrodku narciarskim Stubai - mimo nie zawsze dobrej pogody w dolinie, na stokach dopisuje słońce. Szczególnie, kiedy wjedzie się na wysokość 2900 m n.p.m. nowoczesną kolejką Eisgratbahn. Gondole zawieszone na trzech linach zapewniają bezpieczną i stabilną jazdę. Pomieszczą nawet 40 osób. Po kwadransie jest się na górze. Widok zapiera dech w piersiach: bezchmurne niebo i słońce, gdy u dołu najczęściej patrzy się na zamglony krajobraz.
Szkółki narciarskie na lodowcu oferują nawet polskojęzycznych instruktorów. A rodaków jest pełno. Polski język usłyszymy w drodze na stok albo na trasie, kiedy po upadku ktoś oferuje pomoc. Lepiej unikać rzucania mięsem przy próbach odzyskania równowagi podczas zjazdu.
Zapaleni narciarze, ale i amatorzy znajdą tu swoje miejsce. Lodowiec Stubai dysponuje czterema terenami narciarskimi z 58 trasami – od niebieskich dla tych, którzy po raz pierwszy założą narty na nogi, po trasy dla freeriderów. A kogo przerośnie ta ekstremalna forma rozrywki, sprawnie może wrócić na ratrakowane trasy. Karnet dzienny kosztuje 55 euro, a czterodniowy 175 euro. Sezon trwa wyjątkowo długo, bo od października do czerwca.
Szczególnie warto zabrać ze sobą dzieci. Dla wszystkich poniżej 10 roku karnet jest darmowy. Na stokach są przedszkola i szkółki narciarskie, więc najmłodsi nie będą się nudzić. Zapominalscy nie muszą martwić się o sprzęt. Na lodowcu jest kilka sklepów i wypożyczalni.
Kuchnia dla wybrednych
Żeby zapewnić sobie jak najszybszy dojazd na lodowiec, warto zdecydować się na zakwaterowanie w Neustift. Stamtąd dojedziemy na stok w 20 minut. Można wybrać od mieszkań u miejscowych po luksusowe hotele, jak Milderer Hof i poczuć się jak mistrzowie Europy. Tam rezydowała reprezentacja Hiszpanii podczas EURO 2008.
Tyrolska kuchnia dba o zmęczonych i wygłodniałych narciarzy. Pełno jest potraw tłustych i mącznych. Do tego Austriacy lubią mięsa, co widać po rozmiarze ich Wiener Schnitzela. Kogo przerośnie słynny kotlet, może wybrać Käsespätzle (zapiekane pod serem kluski podobne do zacierek podawane często z prażoną cebulą) lub Tiroler Gröstl (smażony boczek, ziemniaki i cebula z jajkiem sadzonym). Komu mało, na deser weźmie knedle podawane w różnych wariacjach, a ucztę zakończy sznapsem. Wszystko w drewnianej tyrolskiej chacie.
Ale nie jest tak, że miejscowi zajadają się tylko sznyclem, kluskami i zasmażanymi ziemniakami. Nie boją się i wyszukanych potraw. W tym przypadku mieszkańcy doliny zgodnie polecają restaurację Schaufelspitz na lodowcu Stubai.Do której dotrze się kolejką Eisgratbahn. Pod okiem szefa kuchni Davida Kostnera kucharze przygotowują krem z pstrąga, steka z wołowiny przechowywanej 3000 m p.p.m. czy domowego Apfelstrudla z lodami.
A komu zbrzydły narty…
Może wybrać się do Innsbrucku (stolicy austriackiego Tyrolu), a po drodze odwiedzić skocznię Bergisel. Kto ma mocne nerwy, może w dwie minuty wjechać kolejką na górę i poczuć się jak skoczek podczas Turnieju Czterech Skoczni.
Centrum i starówka w Innsbrucku robią wrażenie. Miasto tętni życiem, bo mieszka tam ponad 30 tysięcy studentów. Najbardziej rozrywkową część Innsbrucku nazywają Innsbrooklynem.Pokazują, że i wieczory jak najbardziej można aktywnie spędzić.
Miasto było oczkiem w głowie cesarza Maksymiliana Habsburga. Władca przeniósł tam cały swój dwór. Dlatego okres świetności Innsbrucka przypada na lata jego panowania na początku XVI wieku. To wtedy powstał Złoty Dach, który witał każdego, kto dopiero co minął bramy miasta. Mieszkańcy nie narzekali na ubóstwo, bo przez Innsbruck wiodła droga handlowa wiodąca alpejskimi przełęczami. Tu przechodziły wozy upchane luksusowymi towarami, ale i przyprawami.
To nie koniec bogactw.Pomiędzy nartami a zwiedzaniem doliczy czy Innsbrucka szczególnie warto wybrać się w 20-minutową podróż do Wattens. Tam jest Świat Kryształów Swarovskiego, którego strzeże olbrzym. Na wyobraźnię działa 15 komnat cudów, do których wejdziemy po minięciu wielkiego strażnika. Muzeum oferuje zwiedzającym mnóstwo kryształowych ekspozycji, a w jednej z komnat pozwala poczuć się jak we wnętrzu kryształu. Niektórym podoba się tak bardzo, że decydują się brać w niej ślub. Aby zadbać o rozrywkę dzieci przygotowano też plac zabaw w plenerze. Często robi wrażenie także na dorosłych.
O dojazd nie trzeba się martwić. Do muzeum Swarovskiego cztery razy w ciągu dnia z Innsbrucka dojeżdża autobus. Z kolei z pobliskich pensjonatów w miasteczkach pod lodowcem kursują specjalne Ski busy. Aby doświadczyć większości atrakcji w austriackim Tyrolu warto zaplanować wyjazd na około cztery-pięć dni.