Maciej Kmiecik: Rozpocznijmy naszą rozmowę od podsumowania Turnieju Czterech Skoczni. Jest pan zadowolony z wyników Polaków czy może jednak pozostał lekki niedosyt?
Apoloniusz Tajner: Realnie patrząc, szansa na trzecie miejsce była. Na zwycięstwo w Turnieju na pewno nie, bo Thomas Morgenstern był poza zasięgiem rywali. Czasami się tak zdarza, że jeden skoczek jest w takiej formie, że pozostali rywalizują tak naprawdę o drugą pozycję. Kiedyś Małysz był poza zasięgiem, później Hannawald. Turniej Czterech Skoczni w przeszłości miał wielu bohaterem. W tym roku został nim Thomas Morgenstern. Trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Turnieju było w tym sezonie do wzięcia. Skończyło się na tym, że Adam dwukrotnie stawał na podium poszczególnych konkursów, a ostatecznie zajął szóste miejsce. Najważniejsze, że Małysz ciągle znajduje się w ścisłej czołówce z tendencją zwyżkową. Adam nie skacze jeszcze optymalnie. Owszem, oddaje bardzo dobre skoki, ale to nie jest jeszcze ta perfekcja. Ten "błysk" może jednak przyjść w każdej chwili.
Po Bischofshofen wiele mówiło się o taktyce, że lepiej było brać udziału w kwalifikacjach i skakać z najlepszymi w porównywalnych warunkach. Podziela pan to zdanie?
- Teraz to każdy jest mądry i może wygłaszać różne opinie. Na pewno można było podjąć drobne ryzyko, żeby mieć pewność, że przy walce o trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Adam pojedzie w końcówce stawki z tymi najlepszymi. Wyłączenie go z kwalifikacji sprawiłoby, że jechałby pewnie w ostatniej parze. Trener Hannu Lepistoe z Adamem zadecydowali jednak, żeby skakać w kwalifikacjach, w których nasz zawodnik oddał bardzo dobry skok. Gdyby tak skoczył w konkursie, nie musiałby się przejmować gorszymi warunkami. Generalnie w zawodach miał wiatr w plecy, bo dostał ponad 4 punkty dodane, a Hautameki miał sporo minusowych punktów.
To jednak pokazuje, że zdecydowanie lepiej trafić wiatr z przodu nawet kosztem tych kilku ujemnych punktów...
- Zdecydowanie. Lepiej mieć wiatr z przodu, stracić trochę punktów, ale skoczyć znacznie dalej. Co z tego, że Adam Małysz dostał prawie 5 punktów więcej, jak skoczył 15 metrów bliżej od Hautamekiego. Tak działa po prostu wiatr. Przykład Fina pokazuje najlepiej to. W dobrych warunkach skoczył 132 metry, w znacznie słabszych 116. Adam Małysz - poza Garmisch-Partenkirchen - nie miał szczęścia do natury podczas Turnieju Czterech Skoczni.
A jak pan oceni występ pozostałych reprezentantów Polski?
- Z wyników Kamila Stocha jestem zadowolony. Do pozytywów zaliczyłbym także występy Stefana Huli. Z własnego trenerskiego doświadczenia wiem, że Turniej Czterech Skoczni jest dość specyficzny. Prowadziłem przecież skoczków podczas tych zawodów i doskonale pamiętam, że często zostawał nam sam Adam Małysz, bo Skupień czy Mateja nawet nie wchodzili do pięćdziesiątki. Wszyscy spinają się na ten turniej, a po nim następuje wyluzowanie i drobne przetasowania nie tylko w czołówce. Po Harrachowie mamy Japonię, gdzie nie wszyscy będą startować, a niektórzy wybierają treningi. Kolejna kulminacja nastąpi na Holmoenkollen na mistrzostwa świata w Oslo.
Apropos mistrzostw świata. W dalszym ciągu chyba mamy trzech pewniaków do drużyny, a brakuje tego czwartego, skaczącego w miarę dobrze i stabilnie. Ma pan swojego faworyta do drużyny na mistrzostwa czy jeszcze cały czas czekamy i szukamy?
- Myślę, że jeszcze trzeba poczekać na wyłonienie pełnego składu drużyny. Na pewno kandydatami są ci, którzy startują w Harrachowie, czyli Dawid Kubacki, Jakub Kot. Po cichu liczę także na Macieja Kota, a chyba najstabilniejszy jest mimo wszystko Łukasz Rutkowski. Może nie jest to jakiś orzeł, ale bardzo pasuje do rywalizacji drużynowej, gdzie skacze zazwyczaj lepiej niż w konkursach indywidualnych. Do mistrzostw świata pozostało jeszcze półtorej miesiąca. Jest więc wystarczająco dużo czasu, by wykrystalizował się skład drużyny. Gdyby Kubacki odnalazł to skakanie z lata, też byłoby wspaniale. A być może jeszcze ktoś inny zapuka do drużyny narodowej.
Wspomniał pan lato, które rozbudziło ogromne apetyty wśród polskich kibiców, nie tylko na sukcesy Adama Małysza, ale pozostałych skoczków i całej naszej drużyny. W czym tkwi przyczyna, że nie wszyscy nasi zawodnicy mają taką formę jak latem, a może po prostu rywale latem się oszczędzali?
- Wyniki Letniej Grand Prix były nieadekwatne do układu sił, jaki jest w skokach narciarskich od wielu lat. Nadzwyczaj dobrze ułożyło się to dla nas. Nie ukrywam, że byłem tym faktem zaskoczony, bo praktycznie latem zdominowaliśmy skoki na igielicie. Trudno było zakładać, że podobnie będzie w zimie.
Ale same z siebie nie wzięły się te sukcesy? Gdzie tkwił klucz do zwycięstw latem?
- Stosunkowo wcześnie nasi zawodnicy wyszli na igielit. Na dodatek byli dobrze przygotowani. Trafili z formą, która jednak faluje. Dotyczy to całej grupy. Kiedy wszyscy są w dobrej, to wszyscy, jak forma spada, to też zazwyczaj obniżka dotyczy całej grupy. Dlatego trzeba się zastanowić, by w przyszłym sezonie, w którym nie ma najważniejszych imprez jak mistrzostwa świata czy Igrzyska Olimpijskie, spróbować coś zmienić. Nie nastawiać się aż tak bardzo na lato. Trochę inaczej może trzeba ułożyć plan przygotowań. Dyskutujemy już o tym i myślę, że dojdzie do pewnych korekt. Zima to zima i ona w skokach narciarskich jest najważniejsza.