Wojciech Potocki: Czy na kilkanaście dni przed pierwszymi skokami w Vancouver, bardziej się pan cieszy wzrostem formy Adama Małysza, czy może martwi słabą postawą pozostałych skoczków?
Apoloniusz Tajner: Ponieważ znam sytuację, to oczywiście bardziej cieszę się wzrostem formy Adama. Mam nadzieję, że ona będzie rosła i utrwalała się dalej. Jeśli chodzi o pozostałych chłopaków nie martwię się, bo… też znam ich sytuację. Przyszła pewna obniżka formy, chociaż, jeśli chodzi o technikę ich skoków, to w ogóle tego nie widać. Gdzieś im uciekła moc. To jest jednak taki element, który bardzo szybko można poprawić. Potrzebny jest tylko spokojny trening. I to się teraz dzieje. Część olimpijczyków startuje w Oberstdorfie, mam tu na myśli Małysza i Łukasza Rutkowskiego. Natomiast Kamil Stoch, Krzysztof Miętus i Stefan Hula trenowali w Wiśle Malince, a teraz przenieśli się do Szczyrku i skaczą na Skalitem. Chodzi o to, by wróciło to, co już w tym sezonie pokazali. Nic więcej nie trzeba.
Wierzy pan, że Kamil Stoch, który miał być naszym drugim skoczkiem dojdzie do formy z początku sezonu? W Zakopanem wyglądało to fatalnie. On sam był wściekły i tylko kręcił głową.
- Myślę, że forma Kamila wróci. Ja cały czas uważałem, że właśnie on będzie czarnym koniem rywalizacji olimpijskiej. Zawsze najlepiej prezentował się właśnie w lutym i marcu. Wystarczy przypomnieć jego wyniki. Jedenasty skoczek na mistrzostwach świata w Sapporo trzy lata temu, czwarty w zeszłym roku w Libercu. Teraz też na niego liczę. Zostało jeszcze ponad dwa tygodnie, w tym okresie może się bardzo dużo zmienić. Będą tacy, którym forma ucieknie, ale będą też tacy, którzy jeszcze się poprawią. Liczę, że Kamil będzie wśród tych drugich i odbuduje formę. Najlepszy przykład to Simon Ammann w Salt Lake City. Miesiąc przed igrzyskami, miał w ogóle nie startować w USA. Kontuzjowany, po groźnym upadku, a jednak zdobył dwa złote medale. A nasz Adam Małysz? W 2003 roku, na trzy tygodnie przed startem w Predazzo, został wycofany z Pucharu Świata. Spokojnie potrenował i wrócił po dwa złote medale, a faworyci - tacy jak Ammann, czy Austriacy - w ogóle nie istnieli. Teraz z ogromną ciekawością czekam na konkursy w Kanadzie.
Nikt inny nie zna Adama Małysza lepiej niż pan. Proszę powiedzieć prawdę. Wierzy pan w jego kolejny medal olimpijski? Zgoda, jest w czołówce, ale od najlepszych odstaje.
- Wierzę, wierzę. Mogę to powiedzieć bez cienia fałszu.
Gdyby pan miał porównać jego obecną w formę z tą przed wcześniejszymi startami olimpijskimi…
- Jest inaczej. To bardziej przypomina okres przed startem na mistrzostwach świata w Sapporo (2007 rok – przyp. red.), kiedy był pierwszy na średniej skoczni i czwarty na dużej. Trenował już wtedy z Hannu Lepistoe i miał podobną progresję formy. Trzeba pamiętać, że jedni ją tracą, a on wyraźnie idzie w górę. Bardzo wierzę w jego medal.
Skoczkowie będą startować pierwsi. Na dzień przed otwarciem zaplanowano kwalifikacje do konkursu na średniej skoczni. Pan ma rękę na temblaku. Jak będzie pan gratulował naszym?
- Prawą mam na szczęście zdrową, więc ręka do gratulowania jest. Jest też kark do przyjmowania razów (śmiech). Jak widać wszystko w porządku.
Jeszcze trzy miesiące temu mówiło się dużo o drużynie. Były głosy, że zespół może zdobyć nawet medal. Po ostatnich startach chyba nikt w to już nie wierzy.
- To nie jest kwestia wiary. Oprócz Austriaków, inne ekipy mają podobne problemy do naszych. Nikt nie ma równego i silnego zespołu. No, może ostatnio Słoweńcy skaczą równiej i lepiej. Stosunkowo równo skaczą też Niemcy. Ale Finowie, Norwegowie, Japończycy oni wszyscy mają swoje problemy. Rosjanie gdzieś się strasznie zagubili, a Szwajcarów w ogóle nie będzie, bo nie zostali dopuszczeni do startu. Zabrakło im odpowiedniego limitu. Jeśli uda się naszym chłopakom wrócić do "swojego" skakania - a potrzeba naprawdę niewiele – to będą walczyli o medal.
Muszę zapytać o kombinezony. Adam Małysz ostatnio głośno wołał: - Uszyjcie mi nowy kombinezon, bo ten który dostałem zupełnie mi nie pasuje.
- Wiem o tym, bo mnie też tę sprawę sygnalizował. Ma w tej chwili jeden w którym mu się dobrze czuje, ale jest to strój trochę "oskakany". Z nowymi, które ostatnio przyszły, jest podobnie jak z butami. Niby ten sam rozmiar, jedne jednak cisną, a drugie pasują jak ulał. Teraz są przygotowywane nowe. Jeśli jednak nie będą dobre, to Adam w super formie i w tym starym będzie skakał wyśmienicie.
Podczas Pucharu Świata w Zakopanem pomierzono wszystkich zawodników. Myśli pan, że teraz Austriacy będą gorzej skakać, bo nie będą mogli manipulować strojami?
- To były rutynowe pomiary przed igrzyskami. Chodzi o to, że niektórzy, szczególnie młodzi zawodnicy, jeszcze rosną i trzeba skorygować ich wzrost. To ma znaczenie przy mierzeniu nart. Przy okazji dokonano innych pomiarów, by nie robić zamieszania na samych igrzyskach.
Ile jest prawdy w tym, że Austriacy kombinują ze strojami?
- Ha, to jest sto procent prawdy (śmiech). Tyle, tylko, że to co wykombinowali już im nie daje wielkiej przewagi. Najważniejsze jest jednak to co się dzieje na progu i nie ma co zwalać na kombinezony.
Na koniec sakramentalne pytanie. Najbardziej jest pan związany ze skoczkami, ale Apoloniusz Tajner to przecież prezes związku narciarskiego. Na ile medali w Vancouver liczy szef narciarzy?
- Chciałbym żeby ich było jak najwięcej. Nie można jednak liczyć medali przed startem. Wolę mówić o szansach medalowych. Moim zdaniem mamy ich sześć. Ile z nich zawodnicy przekują na medale to zupełnie inna sprawa.