Gdy rozpoczęła się akcja "powrót Roberta Kubicy do Formuły 1", krakowianin zaczął serwować kibicom długie miesiące nerwów i oczekiwań. Do stawki miał wrócić już w roku 2018, ale pojawił się Siergiej Sirotkin z zaskakującą propozycją, z której Williams postanowił skorzystać.
W efekcie, gdy w listopadzie 2017 roku odbywały się zimowe testy F1 w Abu Zabi, Robert Kubica był pewien, że za kilka miesięcy znajdzie się na polach startowych. Miał nawet przedwstępny kontrakt z Williamsem. Tyle że w lutym Brytyjczycy ogłosili transfer Sirotkina. Kubicy została rola rezerwowego.
Polak się nie poddał i po raz kolejny zaczął się starać o powrót do F1. Dopiął swego, ale formalności znów udało się załatwić na ostatni moment. Jeszcze w listopadzie w 2018 roku krakowianin zastanawiał się, czy wybrać powrót do stawki za kierownicą niekonkurencyjnego Williamsa, czy może postawić na współpracę z Ferrari i wspomagać Włochów w symulatorze.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kapitalne uderzenie na polu golfowym. Nagranie jest hitem
W 2019 roku Kubica był nieco bardziej "wyrozumiały" dla kibiców. Odejście z Williamsa i F1 ogłosił już we wrześniu. Tyle że znów - emocje związane z jego przyszłością przeciągały się w nieskończoność. Rezerwowym Alfy Romeo został ogłoszony 1 stycznia 2020 roku, a jego starania o jazdę w DTM zostały sfinalizowane dopiero kilka tygodni później. Po drodze BMW, do którego Kubica był przymierzany tygodniami, zdążyło zamknąć fabryczny skład i część fanów sądziła już, że Polaka w niemieckiej serii wyścigowej nie zobaczymy. Wyjściem dla krakowianina okazała się specjalnie stworzona dla niego ekipa Orlen Team ART.
Teraz mamy późną jesień i znów nic nie wiemy o planach Kubicy na rok 2021. - Koronawirus sprawił, że wszystko jest opóźnione. Następne tygodnie będą kluczowe. Mam coś w głowie. Pozostaje tylko kwestia, czy to będzie możliwe - powiedział kilka dni temu kierowca, który swoje plany musi omawiać z Orlenem. Bez wsparcia firmy z Płocka jego szanse na ściganie się w jakiejkolwiek serii są znacznie mniejsze.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że Kubica nadal będzie zaangażowany w pracę w roli rezerwowego i kierowcy rozwojowego w F1. Tyle że on sam w wieku 35 lat nie chce myśleć o emeryturze. Nadal ma w sobie żyłkę do ścigania, co zresztą pokazały ostatnie wyścigi DTM i podium wywalczone w belgijskim Zolder. Nic dziwnego, że w ubiegły weekend nie wykluczył nawet powrotu w ograniczonym charakterze do rajdów samochodowych.
Problem polega na tym, że Robert Kubica w ostatnich latach słowo "pech" może odmieniać przez wszystkie możliwe przypadki. Już nawet nie chodzi o fatalny wypadek rajdowy w momencie, gdy miał podpisany kontrakt z Ferrari. Gdy w roku 2017 zaczął się starać o powrót do F1 w barwach Renault, to Francuzom zabrakło cierpliwości i dni testowych dla Kubicy, by mocniej sprawdzić jego możliwości.
Potem był Williams i seria pechów - Sirotkin pojawiający się nagle z rublami, a potem fatalny bolid w 2019 i szereg problemów w brytyjskiej ekipie. To nie poprawiło notowań Polaka w padoku. Gdy w końcu miało być dobrze, gdy Kubica miał znaleźć spokój w DTM na kilka lat, to nagle okazało się, że seria przechodzi rewolucyjne zmiany i dla takich kierowców jak Kubica będzie nieatrakcyjna.
Można tylko sobie wyobrazić, co by się działo w sezonie 2021, gdyby DTM funkcjonował dalej w dobrze znanym nam kształcie. W Zolder polski kierowca potrafił wykorzystać loteryjne warunki i stał na podium. Na Hockenheim w pierwszym wyścigu zdobył punkty. Gdy w końcu, po miesiącach pracy, reprezentant Orlen Team ART lepiej poznał tajniki serii DTM, to musi się z nią żegnać. Trudno nazwać to inaczej niż pechem.
Kubica kreśli teraz plany na rok 2021 i znów cofnął się do punktu wyjścia - niezależnie czy wybierze serię VLN, znaną ze ścigania się na efektownym Nordschleife, czy postawi na wyścigi długodystansowe WEC, to znów będzie wchodzić w zupełnie nowy świat. Taki, którego będzie musiał się uczyć. Wyniki nie przyjdą od razu, a zegar tyka. W grudniu Kubica skończy 36 lat.
Czytaj także:
Siedem piruetów w jednym wyścigu. Tak prysły marzenia Bottasa
Ferrari mogło wszystkich zaskoczyć w GP Turcji