Robert Kubica w środę doznał kontuzji piszczela. Jak poinformował na swoim blogu dziennikarz Formuły 1 - Mikołaj Sokół, mogło być jeszcze gorzej. Osłabione miejsce w prawej kości piszczelowej mogło "poddać się" w innych okolicznościach. Daniele Morelli poinformował, że Kubica w niedzielę mógł już wstać z łóżka, jest w dobrym nastroju i najpóźniej we wtorek powinien opuścić szpital.
- Kość piszczelowa nie goiła się dobrze i przy nagłym ruchu, przy poślizgnięciu się na śliskiej nawierzchni, powstało pęknięcie - powiedział Sokołowi menedżer polskiego kierowcy. - Doszło do tego dokładnie w miejscu poprzedniego złamania, oczywiście to miejsce było bardzo osłabione. Z pewnego punktu widzenia dobrze się stało, bo na podstawie zdjęć rentgenowskich trudno byłoby odnaleźć i zidentyfikować to słabsze miejsce - dodał.
Po piątkowym zabiegu założenia zewnętrznego stabilizatora kości Kubica już w niedzielę wstał z łóżka. - Lekarze oczyścili kontuzjowany obszar i założyli bardzo mały zewnętrzny stabilizator. Dzisiaj Robert stanął na nogach - relacjonuje Morelli. - Zdaniem lekarzy w ciągu jednego tygodnia noga wróci do normalnego stanu. Założenie zewnętrznego stabilizatora nie stwarza dużych ograniczeń w możliwościach ruchowych.
Menedżer podkreślił też, że całe zdarzenie mogło zakończyć się dużo gorzej. – Było w tym trochę szczęścia, bo gdyby do incydentu doszło w innych warunkach, na przykład na schodach, mogłoby się skończyć gorzej - powiedział. - Oczywiście lepiej byłoby, gdyby w ogóle nie doszło do takiego zdarzenia, ale w następstwie obrażeń z wypadku mogliśmy się spodziewać, że nie wszystko zostanie do końca zaleczone. Robert jest w dobrym nastroju i w poniedziałek, a najdalej we wtorek, powinien opuścić szpital - zakończył Morelli.
- W pewnym sensie dzięki zbiegowi okoliczności, lekarze mogli zdiagnozować problem, który w przeciwnym razie mógłby jeszcze przez pewien czas pozostać niezauważony. W pewnej chwili mógłby wyjść na jaw i mógłby tym samym przysporzyć poważniejszych problemów. Co prawda należy przyzwyczajać się do myśli, że w sensie sportowym sezon 2012 jest dla polskiego kierowcy stracony, ale nie oznacza to, że w przeciągu najbliższych miesięcy nie odzyska on formy na tyle, aby wrócić za kierownicę samochodu wyścigowego - oświadczył Mikołaj Sokół.