Bartosz Matusiewicz jako pierwszy Polak z trisomią 21 ukończył w ubiegłą niedzielę zawody triathlonowe na dystansie olimpijskim. To jednak dopiero początek przesuwania granic, bo tuż po minięciu mety 24-latek zapowiedział, że kolejnym wyzwaniem będzie start na pełnym dystansie Ironman (3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze i 42 km biegania). To zresztą niejedyne jego marzenia, a plan startów na kolejne miesiące jest już wypełniony kolejnymi zawodami z różnych dyscyplin.
Gdyby jednak udało mu się zrealizować największe marzenie związane z zawodami Ironman, to dokonałby tego jako drugi człowiek w historii z zespołem Downa. Szlak dla osób z podobną wadą genetyczną dwa lata temu przetarł 21-latek z Florydy, Chris Nikic, któremu pokonanie pełnego dystansu zajęło 16 godzin 46 minut i 9 sekund. Amerykanin udowodnił wtedy, że osoby z niepełnosprawnościami intelektualnymi nie tylko są w stanie znieść nadludzki wysiłek, ale także pokonać pełnosprawnych rywali.
To nie organizm jest największą przeszkodą
Zresztą okazuje się, że dla sportowców z podobnymi problemami to nie bariery fizyczne stanowią najtrudniejszą przeszkodę do pokonania. Znacznie poważniejszy wydaje się brak odpowiedniego systemu i obojętność państwowych instytucji. Chętnych do wyczynowego uprawiania sportu wśród "zespolaków" byłoby z pewnością więcej, ale po ukończeniu szkoły większość z nich traci możliwość korzystania ze wsparcia państwa i od tego momentu są zdani już tylko na swoich opiekunów.
Ci, mimo ogromnych chęci, nie mają zwykle aż tyle czasu, a przede wszystkim pieniędzy, by zapewnić swojemu dziecku dalszy wszechstronny rozwój i pomoc w przełamywaniu kolejnych barier sportowych. Część z nich zamyka się w domu i rzadko ma okazję do kontaktu z rówieśnikami, nie mówiąc już o pełnosprawnych ludziach.
Osoby z zespołem Downa nie rywalizują na igrzyskach paraolimpijskich, a przez to nie mają szans na stypendia z ministerstwa czy choćby finansowanie części startów w igrzyskach olimpiad specjalnych czy innych mistrzowskich turniejach na całym świecie.
- Przez ostatnie lata widziałem naprawdę wielu zdolnych nastolatków, którzy mieli potencjał i chęci - przyznaje Jarosław Matusiewicz. - Niestety w pewnym wieku nagle przestali się pojawiać na zawodach. Przez lata zaniedbano rozwój takich osób, dlatego też nie wiadomo nawet, jaki mają potencjał - dodaje Matusiewicz.
Nie mają szans na stypendium. Internet najłatwiejszym rozwiązaniem
W przypadku osób z zespołem Downa każdy wyjazd na mistrzostwa świata czy mistrzostwa Europy wiąże się z dodatkowymi kosztami dla opiekunów. To zresztą tylko dodatek do regularnych kosztów związanych z zatrudnieniem trenera, dojazdami na treningi czy obozy sportowe.
Nie ma się więc co dziwić, że wiele osób po prostu na to nie stać, a przez to wybierają znacznie łatwiejszą drogę i udostępniają dziecku internet, który zastępuje im normalne życie i codzienny kontakt z osobami o podobnych ograniczeniach. Rodzice mają wtedy spokój, a dziecko pozorny kontakt ze światem zewnętrznym. Problem w tym, że zamiast się rozwijać, cofają się w rozwoju i są coraz mniej wrażliwe na bodźce.
- Logistyka związana z udziałem Bartosza w jego zajęciach sportowych, rehabilitacyjnych, to duże i czasochłonne przedsięwzięcie. Często od rana do wieczora. Tu Bartek może liczyć głównie na wsparcie mamy. Jako rodzina wybraliśmy trudniejszą drogę, ale nie ma mowy o żadnym poświęceniu się. My po prostu uznaliśmy, że taki styl życia będzie nam bardziej odpowiadał i postanowiliśmy wspierać syna w pasji. Korzyści są z tego ogromne, bo Bartek zamiast siedzieć w domu, codziennie ma kontakt z pełnosprawnymi sportowcami, podejmuje wyzwania i uczy się nowych rzeczy. Spotyka wielu ludzi, a oni reagują na niego bardzo pozytywnie. Przed zawodami Ironman w Warszawie uczestniczył w konferencji prasowej i musiał przełamać strach przed wypowiedziami publicznymi - opowiada Matusiewicz, który ma to szczęście, że jego sytuacja materialna pozwala na wspieranie kariery sportowej syna.
Lekarze przedstawili bardzo pesymistyczny scenariusz
Już teraz można powiedzieć, że w przypadku 24-letniego Bartka Matusiewicza udało się osiągnąć znacznie więcej niż zakładały nawet najbardziej optymistyczne zapowiedzi lekarzy. Tuż po narodzinach rodzice zostali przygnieceni potencjalnymi ryzykami, ale większość z nich okazała się znacznie mniej poważna niż zapowiadano.
- Lekarze praktycznie tuż po narodzinach powiedzieli nam, że przynajmniej kilka pierwszych miesięcy życia będziemy musieli spędzić z Bartkiem w szpitalu. Okazało się, że Bartek został wypuszczony po ośmiu dniach i praktycznie od razu mogliśmy rozpocząć rehabilitację wiotkich mięśni. Dziś syn już wiele rzeczy potrafi zrobić samodzielnie - przyznaje tata.
Bartek potrafi nie tylko przepłynąć kilka kilometrów bez przerwy w jeziorze, ale także odgrzać sobie obiad, ogolić się czy zagrać na gitarze. Choć wiele barier już udało się przełamać, to jednak cały czas ktoś musi nad nim czuwać.
- Możemy nauczyć syna jeździć samodzielnie autobusem, ale boimy się puścić go samego, bo zupełnie nie wiemy, jak poradzi sobie w sytuacji, gdyby doszło do awarii autobusu czy niespodziewanej zmiany trasy. Moglibyśmy nauczyć go jazdy samochodem, ale nigdy nie udałoby się nauczyć go przepisów ruchu drogowego. Paradoks polega na tym, że znacznie łatwiej przepłynąć mu jezioro wpław niż poprosić w sklepie o wodę - przyznaje Matusiewicz.
Walczy o medale w narciarstwie i pływaniu
Podobnie jest zresztą z jazdą na nartach, na których Bartek przez pierwsze pięć lat jeździł jedynie tzw. pługiem (jazda na nartach ustawionych pod kątem, by łatwiej było kontrolować prędkość). Dzięki wrodzonej cierpliwości nie poddał się i dziś regularnie występuje w zawodach narciarskich, a niedługo zadebiutuje na narciarskich mistrzostwach świata olimpiad specjalnych.
Triathlon wziął się w życiu rodziny całkowicie przypadkowo. - Bartek miał wadę kręgosłupa, a lekarze zalecili mu lekcje pływania. Trener dość szybko zobaczył w nim spory potencjał i w ten sposób Bartek trafił do szkoły, w której niemal codziennie miał zajęcia pływackie. Idzie mu tak dobrze, że w październiku ma nadzieję wystartować w mistrzostwa świata osób z zespołem Downa w Albufeirze. Niedawno jeden z trenerów podsunął pomysł sprawdzenia się w triathlonie. Większość rowerowych treningów Bartek wykonuje na trenażerze, a sama dyscyplina daje mu mnóstwo okazji do spotkań z innymi ludźmi - opowiada ojciec zawodnika.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co tam się wydarzyło? Szalone sceny po meczu Polaków!
Mówi, że w triathlonie najbardziej stresujące dla Bartka jest samo ruszanie na rowerze. Później radzi sobie bardzo dobrze, ale ktoś musi nad nim czuwać, bo przerzutki szosowe to dla niego czarna magia. - Ktoś musi więc jechać za nim i pomagać mu przy zmianach przełożeń. Wody w ogóle się nie boi - opowiada tata zawodnika.
Dziś trudno przewidzieć, jak potoczy się dalsza kariera sportowa 24-latka. - Kiedyś wydawało się, że nauczenie go grania na gitarze będzie niemożliwe. Dziś można wątpić, czy uda mu się ukończyć pełen dystans zawodów Ironman. Jako rodzice cieszymy się jednak z tego, że możemy obserwować, jak nasz syn otwiera się na świat i przełamuje kolejne granice. Pielęgnujemy jego mocne strony i chcemy sprawić, by osoby z niepełnosprawnościami były zupełnie inaczej postrzegane niż jeszcze kilka lat wcześniej - dodaje Jarosław Matusiewicz.
Mateusz Puka, dziennikarz WP Sportowefakty
Czytaj więcej:
Wielki sukces Polaków w Warszawie
Amputacja nogi najlepszą decyzją w jego życiu