Jerzy Janowicz od samego początku starcia z Florian Mayer miał spore problemy. Widać było, że coś jest nie tak ze sprzętem tenisisty. Podczas pierwszej przerwy odesłał trzy rakiety do stringera, pod koniec pojawił się na korcie także przedstawiciel Babolata.
Łodzianin wcześniej podkreślał, że w Szczecinie usatysfakcjonuje go tylko wygrana, ostatecznie odpadł w ćwierćfinale, czyli rundę dalej niż przed rokiem. - Nie jestem zadowolony z meczu, ale nie tyle co z wyniku, co z tego, że miałem ogromne problemy z moimi rakietami. Wynikało to z tego, że były źle naciągnięte, za lekko. Osoba obsługująca to pracowała fatalnie, miałem z tym problemy od początku turnieju. Stringer został poinstruowany, po jednym dniu doprowadził rakiety do odpowiedniego stanu. Okazało się, że dziś go nie ma, robił to kto inny i były naciągnięte fatalnie. Brzmi to śmiesznie, ale przez to cała radość z rozegrania tego meczu została mi odebrana - wyjaśnił tenisista.
Polak dostał w połowie drugiej partii poprawione rakiety. - Stan 5:4, 15:30. Wtedy mogłem mieć do siebie ogromne pretensje. Smeczowałem z bekhendu i pomyliłem się o kilka centymetrów, a mogłem wrócić do meczu. Cały pierwszy set i połowa drugiego - grałem złymi rakietami. Kolega pracujący w Babolacie, mój sponsor, pomógł mi, poszedł do stringera i załatwił sprawę, dzięki czemu było już przyjemniej, ale niestety za późno. Brzmi to śmiesznie, teraz śmieję się w duszy, że taka rzecz spowodowała, że wyszło jak wyszło - powiedział Janowicz.
Nie pierwszy raz polskiemu zawodnikowi przytrafiła się taka sytuacja. - Dwa razy wcześniej miałem już takie problemy. Raz w Paryżu w meczu z Rafaelem Nadalem, tam firma zrekompensowała mi to, a po raz drugi w Miami - wyjaśnił tenisista.
Mayer w półfinale zmierzy się teraz z Jürgenem Zoppem, który pokonał Dustin Brown.
ZOBACZ WIDEO Polak chciał rozwiązać tajemnicę Trójkąta Bermudzkiego. Spędził tam 40 dób