Redakcja PZTS: W piątek w Centrum Szkolenia PZTS im. Andrzeja Grubby rozpoczynają się 92. Indywidualne Mistrzostw Polski. W 2009 roku sensacyjnym zwycięzcą został Artur Daniel.
Artur Daniel: Nikt na mnie nie stawiał, nie byłem żadnym faworytem, mimo że na co dzień grałem w zespole mistrza Polski Bogorii Grodzisk Mazowiecki. Już wtedy mieliśmy bardzo mocną grupę treningową, z Pawłem Fertikowskim, Robertem Florasem, Xu Wenliangiem, potem dołączył Wang Zeng Yi. Trenowaliśmy na nieistniejącej sali na Kilińskiego, bardzo miło wspominam tamte lata.
We wcześniejszych edycjach IMP wygrywał Lucjan Błaszczyk, multimedalista krajowego czempionatu i legenda tenisa stołowego.
To Lucek, wtedy klasyfikowany na około 50. miejscu na świecie, był głównym kandydatem do złotego medalu. Spotkaliśmy się w półfinale i przegrywałem z Błaszczykiem 0:3… Dobrze, że graliśmy do czterech wygranych setów. Długo nie mogłem poradzić sobie z jego jakością serwisów. To był zdecydowanie mój najtrudniejszy mecz w całych zawodach. Na szczęście pozbierałem się, zacząłem grać dużo lepiej i triumfowałem 4:3. Szok, niedowierzanie, szczęście. Awans do finału!
Czyli pojedynek o złoto z Wandżim nie był aż takim wielkim wyzwaniem, jak bój z Błaszczykiem?
Lucjan na co dzień występowałem w niemieckiej Bundeslidze, mnie nie było w kadrze narodowej, więc nie miałem z nim do czynienia i nie znałem za bardzo jego stylu gry. Aby „poczuć” umiejętności rywala, trzeba z nim rywalizować, przynajmniej na treningach. Dlatego pewniejszy byłem przed spotkaniem finałowym. Potrafiłem grać z piórkowcem Wandżim, pasował mi jego styl, mimo że dla wielu innych zawodników był niewygodnym przeciwnikiem. Faktycznie pomogło mi to, że długo razem trenowaliśmy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ależ popis Anity Włodarczyk. Nagranie obiega sieć!
27 lat… Odpowiedni moment na mistrzostwo kraju, czy za późno?
Czasami zastanawiam się, co byłoby, gdybym kilkanaście sezonów miał takie możliwości, jakimi dziś dysponują reprezentacji. Gdyby wtedy tak wyglądała obecna Lotto Superliga… Gdyby tacy ludzie jak teraz zarządzali Polskim Związkiem Tenisa Stołowego. Czasu się nie cofnie, jednak zdarzają się myśli: jak wyglądałaby moja kariera w obecnych czasach. Niestety, nie urodziłem się w latach 90. czy później, tylko w 1982 roku.
Do pańskiego rocznika jeszcze wrócimy, ale jako mistrz Polski pojechał pan na mistrzostwa świata do Jokohamy.
Fantastyczny, ponad dwutygodniowy wyjazd do Japonii. Niesamowitym przeżyciem była możliwość rywalizacji w 20-tysięcznej hali. Wygrałem mecze eliminacyjne i dostałem się do turnieju głównego, a w nim czekał na mnie znakomity Wang Liqin. To Chińczyk, który był 3-krotnym mistrzem globu w singlu, miał już wówczas kilkanaście medali MŚ we wszystkich konkurencjach, większość złotych. Stawał na podium igrzysk olimpijskich, w tym najwyższym stopniu. Niesłychanie ceniony zawodnik.
Azjata okazał się poza zasięgiem?
Mocno się zdziwiłem, ale radziłem sobie nadspodziewanie nieźle. W pierwszym secie było 9:9, ale przegrałem dwie kolejne akcje. W następnej partii miałem trzy piłki setowe, niestety żadnej nie wykorzystałem. Wang Liqinowi dopisało szczęście, seryjnie zagrywał „świnki”, czyli piłka ocierała się o kant stołu. Wiadomo, że to nie było specjalnie, lecz fart był po jego stronie. A kiedy już wszedł na wyższe obroty, to pokazał mi na czym polega tenis stołowy w światowym wydaniu.
Później przeniósł się pan do 1 ligi, na zaplecze superligi.
Zawodowa superliga powstała kilka miesięcy później, jesienią 2009 roku. Miałem swój epizod w postaci jednego występu w „pandemicznym” sezonie 2020/21 w barwach AZS AWFiS Balta Gdańsk. Wiele lat wcześniej z Dekorglassem Działdowo wywalczyłem awans do elity, lecz odszedłem z klubu. Generalnie jestem zadowolony, robię to co lubię, a więc gram w tenisa stołowego i – w mojej opinii – na całkiem wysokim poziomie. I oby jak najdłużej, bo lepszej pracy sobie nie wyobrażam. Jestem też trenerem, niedawno zająłem się szkoleniem w klubie Olimpia Osowa w Gdańsku. Natomiast występuję w pierwszoligowym TT Elite Series Logisters Dąbrowiak Dąbrowa Górnicza na południu Polski.
Skąd się wziął przydomek „Lama”?
Chyba na obozie dzieciaków w Drzonkowie, mogłem mieć 10-11 lat, ktoś tak mnie nazwał i ksywka się przyjęła.
Wracając do teraźniejszości, za chwilę 92. edycja IMP w Gdańsku. Kto jest faworytem?
Myślę, że kilku zawodników z kadry narodowej powalczy o złoto medal. Pod nieobecność Miłosza Redzimskiego, będą to: Jakub Dyjas, Maciej Kubik i Samuel Kulczycki. W tym gronie widzę zwycięzcę.
Na liście uczestników jest pański rówieśnik, 42-letni Jakub Sagan.
Bardzo się cieszę, że „Sagi” zakwalifikował się na IMP. Oczywiście, są województwa mocniejsze i słabe, a lubelskie, gdzie na co dzień jest Kuba Sagan – w Lewarcie Lubartów – do potentatów nie należy. Lecz nie o to chodzi, lecz o ambicję i zaangażowanie doświadczonego zawodnika. Gratuluję Jakubowi awansu do zawodów mistrzowskich. Znamy się bardzo dobrze, obaj pochodzimy z Lubelszczyzny, a w połowie lat 90. przechodziliśmy do tworzonego Ośrodka Treningowego PZTS w Gdańsku. Pamiętam historię z lat młodości, kiedy przypadkowo spotkaliśmy się z „Sagim” nad jeziorem Białym. Do późnych godzin wieczornych rozgrywaliśmy mecze pod jakąś wiatą.