Redakcja PZTS: Jak przebić się do kadry narodowej prowadzonej przez trenera Tomasza Krzeszewskiego?
Artur Grela: Cudownego sposobu nie znam, potrzebne są lata ciężkiego treningu i nie ma w tym żadnej przesady. Wiosną tego roku zacząłem wygrywać z kolegami, którzy już od dłuższego czasu są w reprezentacji, w finale młodzieżowych mistrzostw Polski pokonałem Samuela Kulczyckiego, a w finale Lotto Superligi ograłem Marka Badowskiego. Wcześniej wygrywałem też z Maćkiem Kubikiem. Moją dobrą formę dostrzegł i docenił selekcjoner Krzeszewski i od początku lipca mogłem poczuć jako pełnowartościowy kadrowicz. Zagrałem w kilku turniejach cyklu World Table Tennis, a rezerwowym byłem podczas drużynowych mistrzostw świata w chińskim Chengdu.
Droga do głównej ekipy Biało-Czerwonych wiodła przez juniorską reprezentację.
Najważniejszym wydarzeniem były MŚ juniorów, na które w 2018 roku polecieliśmy do Australii. W składzie byłem z Samuelem Kulczyckim i Jankiem Zandeckim, a nasz zespół prowadził trener Grzegorz Adamiak. Pierwszy tydzień spędziliśmy na obozie wspólnie z kilkoma europejskimi drużynami w Melbourne, a na zawody przenieśliśmy się do Bendigo. Medali nie zdobyliśmy, ale doświadczenia nabraliśmy. A ze spraw pozasportowych pamiętam, że przy drodze natknęliśmy się na kangury. Tak jak u nas można spotkać sarny, tak tam torbacze. Poza Europą grałem też w turnieju w Kanadzie, będącym kwalifikacjami do młodzieżowych igrzysk olimpijskich w Argentynie. Tam niewiele zabrakło do sukcesu, byłem w półfinałach dwóch “ścieżek”, niestety za każdym razem lepszy był Niemiec Meissner.
Kiedy postanowił pan czy też zorientował się, że tenis stołowy będzie i pasją, i sportowym sposobem na życie, pracą na pełen etat?
To było wcześnie, miałem zaledwie 15 lat, kiedy przeprowadziłem się z południa na północ Polski. A nawet jeśli było troszkę niepewności w mojej decyzji, to jednak wsparcie rodziców oraz brata Pawła sprawiło, że wyjechałem do Centrum Szkolenia PZTS im. Andrzeja Grubby w Gdańsku. Przy okazji chciałbym wspomnieć o trenerze w tym ośrodku Piotrze Szafranku, który od początku się mną zajął. Rok wcześniej miałem propozycję z Ośrodka Drzonków w Zielonej Górze, ale wtedy się nie zdecydowałem. Czułem, że jeszcze za wcześnie, by opuszczać dom w Żerdzinach, chociaż byłem na 1. miejscu w ogólnopolskim rankingu kadetów. Później pomógł mi młodszy o 2 lata Samuel Kulczycki, który przenosił się do Gdańska, a miał grać w Olimpii-Unii Grudziądz.
ZOBACZ WIDEO: Hit sieci. Siedział na trybunach, wziął piłkę i zrobił to
Kogo spotkał pan w Ośrodku Polskiego Związku Tenisa Stołowego?
Wszystkich najlepszych, bo trenowali m.in. Jasiek Zandecki, Samuel Kulczycki, Kamil Dziadek, a ze starszych Marek Badowski, Patryk Zatówka, Tomek Tomaszuk i inni. Wiedziałem, po co jadę do Gdańska i byłem pewny, że nie zmarnuję czasu. Początki - jak wszędzie - są trudne, ale trzeba było zakasać rękawy i ostro wziąć się do pracy. Dziś mogę podziękować starszemu bratu Pawłowi, też tenisiście stołowemu, wujkowi Rolandowi Pientce, rodzicom, dziadkom, że zawsze wspierali mnie w dążeniu do realizacji pingpongowych planów. Zresztą to Paweł sprawił, że jako dzieciak nie zostawiłem tenisa stołowego.
Dlaczego chciał pan zrezygnować z treningów?
Mieszkaliśmy we wspomnianej wiosce Żerdziny koło Raciborza, a do szkoły uczęszczaliśmy do Pietrowic Wielkich. Tam nie było możliwości trenowania tenisa stołowego, dlatego początkowo graliśmy w Pawłowie. Kiedy jednak pojawiła się możliwość zmiany klubu na mocniejszy Naprzód Borucin, skorzystaliśmy z propozycji. Dojeżdżaliśmy 15 kilometrów w jedną stronę, lecz to nie było kłopotem, a latem nawet przyjemnością, bo odpalaliśmy motorower i ruszaliśmy w drogę. Nie zawsze jednak było tak kolorowo, czasem zwyczajnie nie chciało mi się jechać, jednak bardzo mocno naciskał i zachęcał Paweł. W Naprzodzie Borucin byliśmy razem z wujkiem Rolandem, a zespół trenowali bracia Bogdan i Mirosław Piecowscy. W 4. lidze zacząłem grać w wieku 11 lat, a mając 13-14 występowałem w 2. lidze. Robiłem duże postępy, miałem motywację, poza tym w domu mieliśmy stół do ping-ponga, więc mogliśmy grać na okrągło.
Jaki był pana pierwszy sukces?
W debiucie w Wojewódzkim Turnieju Klasyfikacyjnym żaków zająłem 2. miejsce, przegrywając w finale z Jaśkiem Zandeckim z Mysłowic. Nasza znajomość trwa, kilka lat mieszkaliśmy razem w internacie w Gdańsku. W klubach gramy innych, Zandecki w Olimpii Unii, ja w Lotto Polski Cukier Gwieździe, ale trenujemy razem w Gdańsku. A co do brata, niestety nie przebił się do Superligi. Muszę też przyznać, że kilka razy tak się zdarzyło, że graliśmy z Pawłem przeciwko sobie, nawet w młodzieżowych mistrzostwach kraju. Wolałbym takich pojedynków uniknąć, bardzo ich nie lubiłem. Nie ma nic gorszego niż rywalizacja z bratem.
Z racji bliskości do południowego sąsiada występowaliście czasem w turniejach TT-Series w Pradze.
W tym sezonie mam już wręcz nadmiar gier. Od debiutu w WTT na Węgrzech, przez imprezy tej rangi w Czechach i Bułgarii oraz Słowenii, turniej Lotto Top 16, występy w Lotto Superlidze i Pucharze Europy. Do tego zgrupowania przed ME w Monachium i DMŚ w Chengdu, w sumie kilkanaście wyjazdów, kilkadziesiąt gier. Nie spodziewałem się, że druga połowa roku będzie takim wyzwaniem.
Po zdobyciu wicemistrzostwa Polski klub z Bydgoszczy upatrywany jest ponownie wśród kandydatów do podium, a do tego świetnie zadebiutowaliście na europejskiej arenie.
Prezes Zbigniew Leszczyński jest bardzo ambitny, dlatego nasze plany ponownie sięgają medalu superligowego. W Pucharze Europy wygraliśmy już 7 z 8 meczów, awansowaliśmy do ćwierćfinału, a spróbujemy powalczyć o kolejne zwycięstwa, choć nie będzie łatwo. Trochę martwię się, bo ostatnio miałem więcej porażek niż wygranych w singlu w Lotto Superlidze. Gram dużo z Azjatami, a to wyjątkowo trudni rywale. Ale też ważne, że na zagranicznych turniejach potrafię wygrywać z teoretycznie silniejszymi pingpongistami, jak Francuz Enzo Angles.
Co musi pan poprawić, aby zrobić kolejny krok do przodu w karierze? Bo przecież miejsce na liście światowej decyduje o tym, czy zawodnik dostanie się do poszczególnych turniejów międzynarodowych.
Cały czas pracuję nad tym, co najważniejsze, czyli serwisem i odbiorem. Najczęściej podaję stronę bekhendową, więc podpatruję najlepszych, jak np. Niemca Ovtcharova i Słoweńca Jorgicia. Lepiej jakościowo muszę też odbierać serwis przeciwników, m.in. flipem. Świetny w tym elemencie jest mój kolega z bydgoskiego zespołu Vladislav Ursu. Jeśli poprawię te dwa elementy łatwiej będzie mi przejmować inicjatywę i lepiej sobie poradzę w otwartej grze. Chcę z powodzeniem występować dla reprezentacji Polski oraz Lotto Polskiego Cukru Gwiazdy.
Czytaj także:
- Z Kąkolówki po mistrzostwo Europy. Zuzanna Wielgos zapewniła Polkom historyczny tytuł
- Specjalizacja kluczem do sukcesów w tenisie stołowym niepełnosprawnych