Jego życie i kariera sportowa to idealny materiał na scenariusz filmowy. Nie są to słowa na wyrost, bo taki film rzeczywiście powstał. Pod koniec lat 70. Filip Bajon nakręcił "Arię dla atlety". Opowieść o losach Władysława Góralewicza została zainspirowana biografią Stanisława Cyganiewicza.
"Zbyszko", bo tak na niego wszyscy mówili, był gwiazdą XX-lecia międzywojennego. Cyganiewicz rozsławiał Polskę na całym świecie.
Wszystko zaczęło się w cyrku
Od najmłodszych lat był bardzo silny. Ojciec Cyganiewicza był rolnikiem, a więc ciężkiej pracy w gospodarstwie nigdy nie brakowało. Młody Stanisław uwielbiał wysiłek fizyczny i często po pracy aplikował sobie dodatkowe treningi.
Wolny czas poświęcał rozwijaniu swoich mięśni. Do tego stosował sprężyny, hantle czy kulolaski. Dużo też biegał, uprawiał gimnastykę, a od wiosny do jesieni pływał.
Efektem tego było świetnie wyrzeźbione ciało. Mierzył 175 centymetrów i ważył 110 kilogramów. Można zatem sobie wyobrazić, jak dobrze musiał wyglądać.
Cyganiewicz radził sobie też w szkole, zdał maturę. To z jednej ze szkolnych lektur wziął się jego przydomek. "Zbyszko" pochodzi od Zbyszka z Bogdańca, jednego z głównych bohaterów "Krzyżaków" Henryka Sienkiewicza. Stanisław był zauroczony jego odwagą i siłą. Założył sobie, że będzie taki sam jak on.
Koledzy ze wsi wiedzieli, że nie warto z nim zadzierać. Młody "Zbyszko" bez problemów każdego rozkładał na łopatki. Czasami jednak znaleźli się odważni śmiałkowie. Słynna jest historia, gdy pewnego razu otoczyło go czterech chuliganów. Na nastolatku nie zrobiło to wrażenia - wszystkich wyrzucił za wysoki płot. To pokazywało, jak wielka siła drzemie w jego ciele.
Kariera zapaśnika zaczęła się jednak od przypadku. Do Stanisławowa przyjechał cyrk, którego jedną z gwiazd był Adolf Specht. Austriak uchodził za niesamowitego siłacza, bo w trakcie pokazów łamał podkowy i rozrywał łańcuchy. Od mieszkańców usłyszał, że w okolicy jest młody mężczyzna o równie dużej sile. Specht uznał, że to bujdy i postanowił publicznie ośmieszyć lokalnego bohatera. Zaprosił Cyganiewicza do cyrku i obiecał mu dziesięć koron, jeżeli wytrzyma z nim dziesięć minut walki.
"Zbyszko" osiągnął cel bez najmniejszych problemów. Austriacki siłacz jednak złożył kolejną propozycję. Zaoferował dziesięć koron za wytrzymanie kwadransa w ringu i znowu się przeliczył. Wiedząc, że jego reputacja jest zagrożona, zagrał va banque. Specht dawał tysiąc koron, jeśli młody Polak z nim wygra. Cyganiewicz szybko się z nim rozprawił, a gdy poszedł do dyrektora cyrku po wypłatę, ten wpadł w furię i wygonił nastolatka.
Cyganiewicz pieniędzy nie zarobił, ale zyskał sławę, która całkowicie odmieniła jego życie. Chłopiec ze wsi po zdaniu matury wyjechał do Krakowa, gdzie zaczął studiować prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wyższej szkoły nie ukończył, bo trafił pod skrzydła legendy zapasów Władysława "Pytlasa" Pytlasińskiego. To on zrobił z Cyganiewicza zapaśnika z prawdziwego zdarzenia, który niedługo potem siał postrach na całym świecie.
Podczas walki prawie zabił człowieka
Cyganiewicz ze swoim trenerem ruszyli w tournee po Europie. Początkowo "Zbyszko" walczył w cyrkach, gdzie na jego walki przychodziły tłumy. Nie bez powodu, bo Polak nie patyczkował się z rywalami. Raz niewiele brakowało, a przypadkowo zabiłby człowieka. Dramat rozegrał się w Berlinie, gdzie zmierzył się Omarem de Bouillonem.
NA DRUGIEJ STRONIE - MIĘDZY INNYMI - PRZECZYTASZ, JAK PRAWIE ZOSTAŁ ZABÓJCĄ, ILE ZAROBIŁ NA ZAPASACH I DLACZEGO NIE DOSZŁO DO JEGO OSTATNIEJ WALKI
[nextpage]Tak polski sportowiec opisał zdarzenie w swojej książce "Na ringach całego świata":
- Po 46 minutach podniosłem go w górę i z krótkiego zamachu rzuciłem tak silnie na arenę, że podłoga jęknęła pod jego ciężarem. Upadł tak nieszczęśliwie, że stracił przytomność. W takim stanie przeleżał 12 minut i policja otoczyła mnie, sądząc, że stałem się mimowolnym zabójcą. Na szczęście, dzięki wysiłkom lekarzy, doszedł do siebie i mógł stanąć do dalszej walki - opowiada.
Występy w cyrkach nie mogły trwać wiecznie. "Zbyszko" zaczął sprawdzać się w oficjalnych zawodach w zapasach w stylu klasycznym. W 1903 roku osiągnął pierwszy sukces, gdy w wieku 24 lat zdobył brązowy medal na mistrzostwach świata. Dwa lata później potwierdził klasę, gdy stoczył walkę z Iwanem Poddubnym. Ukrainiec był nazywany najsilniejszym człowiekiem na świecie, ale Cyganiewicz z nim zremisował. W 1906 roku spotkali się ponownie, a stawką był złoty medal MŚ i tym razem Polak wygrał.
W międzyczasie polski zapaśnik walczył w "wolnej amerykance", która wiele lat później przekształciła się we wrestling. Także i tam radził sobie rewelacyjnie. Wystarczy przytoczyć opowieść z turnieju w Argentynie. Przez kilka dni nasz wojownik stoczył 119 walk i dotarł do finału, w którym czekał na niego Abe Kaplan. Do zwycięstwa potrzebne było trzykrotne położenie przeciwnika na łopatki. Polak jednak wygrał bez tego. "Zbyszko" wyrzucił Kaplana za ring, w tłum kibiców. Sędzia dwa razy go wyliczył, nawet namawiał, by wrócił do walki, ale Abe był już tak przestraszony, że się poddał.
W wieku 30 lat Cyganiewicz miał na koncie 900 walk zapaśniczych i ani jednej porażki. Wtedy też postanowił poszukać nowych wyzwań. Wyjechał do Stanów Zjednoczonych i spotkał się z Frankiem Gotchem, który nie przegrał od trzech lat. Walka zakończyła się remisem, a w rewanżu Amerykanin wygrał tylko dzięki oszustwu, bo powalił Cyganiewicza na ziemię w momencie, gdy podawali sobie ręce na powitanie. Do kolejnej walki już nie doszło, bo Gotch unikał polskiego zapaśnika jak ognia.
Słynna była też walka z Wielkim Gammą, który pochodził z Indii. Skończyło się remisem, bo zapaśnicy walczyli przez trzy godziny, zrobiło się ciemno i sędzia musiał przerwać pojedynek. Te wszystkie starcia sprawiły, że Polak został gwiazdą największego formatu. Jego kariera, jak się okazało, dopiero miała nabrać tempa.
W Stanach dorobił się fortuny
W latach 20. dwa razy został mistrzem świata w zapasach. W 1924 roku, gdy miał 45 lat, postanowił na stałe wyemigrować do Stanów Zjednoczonych. Zrobił to dla kariery i pieniędzy, choć nigdy nie zapomniał, że jest Polakiem. Do ringu wychodził jako Stanislaus Zbyszko, a amerykańscy dziennikarze okrzyknęli go "The powerful son of Poland". Na jego walki przychodziły tłumy rodaków, którzy tęsknili za ojczyzną.
- Moje zwycięstwa imponowały Amerykanom. Wtedy Polakami nikt się nie zajmował. Wobec żywiołu niemieckiego grupa Polaków nie stanowiła żadnego czynnika - mówił po latach.
Rok po przeprowadzce do USA zdobył mistrzostwo świata w "wolnej amerykance". Choć nie był już młodzieniaszkiem, to nadal tylko nieliczni potrafili go pokonać. Dzięki temu świetnie zarabiał. Został okrzyknięty najbogatszym polskim sportowcem XX-lecia międzywojennego, bo na zapasach zarobił trzy miliony dolarów, co w tamtych czasach było fortuną.
W wieku 54 lat zakończył karierę, ale nadal pozostał przy zapasach. Poświęcił się pracy promotora i trenera. Jego podopiecznym był brazylijski zawodnik Antonio Rocca, który dzięki Polakowi był największą gwiazdą zapasów w latach 50.
Chciał walczyć nawet po 70
Sam Cyganiewicz od czasu do czasu wracał na moment do ringu. Tuż przed sześćdziesiątką walczył z Argentyńczykiem Renato Gardinim i wygrał z nim bez problemów. Potem gdy był już po 70. urodzinach, miał walczyć z włoskim bokserem Primo Carnerą, ale sprzeciwiła się nowojorska federacja zapasów, która uznała, że Polak już jest za stary.
Po tym nasz zapaśnik już więcej nie wyszedł do ringu, ale i tak na stałe zapisał się w historii. Na koncie ma 1093 wygranych pojedynków. Do dzisiaj żaden zapaśnik nawet nie zbliżył się do tego wyczynu.
Na emeryturze Stanisław Cyganiewicz nie narzekał na brak zajęć. Już wcześniej kupił farmę, która była jego oczkiem w głowie. Uwielbiał także naukę języków obcych. Jedne źródła podają, że płynnie porozumiewał się dziewięcioma językami, inne że jedenastoma.
"Zbyszko" nawet zagrał w filmie. W 1950 wcielił się w postać Wielkiego Gregoriusa w filmie "Noc i miasto". Ciekawostką jest także fakt, że do grona jego przyjaciół zaliczali się m.in. Ignacy Jan Paderewski i Bolesław Prus.
22 września 1967 roku Cyganiewicz zmarł w wieku 87 lat. Przyczyną był zawał serca. Dziś niewielu polskich kibiców o nim pamięta. Szkoda, bo to postać wybitna, która zasługuje na szczególne miejsce w historii naszego sportu. W swoich czasach był tak sławny jak dzisiaj Robert Lewandowski.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: piłkarka Barcelony niczym Leo Messi. Niesamowite solo!