W tym artykule dowiesz się o:
Osoba Fina chyba najbardziej kojarzy się z Turniejem Czterech Skoczni. Ahonen to jeden z najwybitniejszych skoczków wszech czasów, a swoją legendę zbudował m.in. właśnie dzięki niemiecko-austriackim zawodom. Wygrywał je aż pięciokrotnie i jest oczywiście rekordzistą pod tym względem. Do tego jeszcze pięć razy stał na końcowym podium turnieju. W pojedynczych zawodach tego cyklu Fin był w czołowej trójce sklasyfikowany aż 29 razy, co również jest rekordem.
Do historii Ahonen przeszedł także za sprawą jednego ze swoich rywali ze skoczni. Mowa o Czechu Jakubie Jandzie, który wraz z Finem ex aequo wygrał Turniej Czterech Skoczni w sezonie 2005/2006. Nigdy więcej taka sytuacja nie powtórzyła się.
Niemcy, współgospodarze zawodów, nie mogli wymarzyć sobie lepszego uczczenia jubileuszowej 50. edycji Turnieju Czterech Skoczni. Nie dość, że zmagania wygrał ich rodak, to uczynił to w stylu, o którym kibice skoków narciarskich będą pamiętać zawsze. W historii turnieju Sven Hannawald jest jedynym skoczkiem, który wygrał wszystkie cztery konkursy. Jego taktyka odpuszczania kwalifikacji sprawdziła się świetnie. W głównych zawodach był nie do pokonania i mimo że później jego kariera nie potoczyła się tak dobrze, to już na zawsze będzie dla Niemców jednym z największych bohaterów w tej dyscyplinie.
Co więcej po Hannawaldzie żaden z naszych zachodnich sąsiadów nie był w stanie sięgnąć po złotego orła za triumf w turnieju. Może 16 lat po tym sukcesie ta negatywna seria zostanie przełamana, bowiem teraz Niemcy mają aż dwóch poważnych kandydatów do końcowego sukcesu, Richarda Freitaga i Andreasa Wellingera.
Turniej Czterech Skoczni nie zawsze wygrywali faworyci. Jedną z najpiękniejszych historii tych zawodów napisał w sezonie 2013/2014 Thomas Diethart. Jeszcze kilka tygodni przed inauguracją zmagań w Oberstdorfie o Austriaku mówili tylko jego rodacy. Świat skoków uważniej zaczął mu się przyglądać podczas konkursów w Engelbergu, gdy zajął 4. i 6. miejsce. Niewielu jednak przypuszczało, że w niemiecko-austriackich zawodach młodemu skoczkowi pójdzie aż tak dobrze.
Rozpoczął od 3. miejsca w Oberstdorfie. Później wygrał noworoczną rywalizację w Garmisch-Partenkirchen. Przetrwał loteryjny konkurs w Innsbrucku (5. lokata) i w Bischofshofen na oczach rodziny i tysięcy austriackich kibiców przypieczętował swój największy sukces w karierze. Co ciekawe już nigdy więcej Diethart nie stanął na pucharowym podium, a obecnie jego dalsza kariera w skokach, mimo 25 lat, stoi pod dużym znakiem zapytania.
Warto podkreślić, że w zwycięskim dla siebie turnieju Diethart uzbierał notę ponad 1000 punktów (dokładnie 1012,6), mimo że rozegrano tylko 7 z 8 serii (z powodu złych warunków nie odbyła się finałowa kolejka w Innsbrucku). Żaden inny skoczek w historii turnieju nie był w stanie osiągnąć takiej noty w 7 skokach. W 65. edycji turnieju, gdy również odwołano drugą serię w Innsbrucku, zwycięzca Kamil Stoch uzbierał 997,8 punktu.
Sezon 2015/2016 był popisem jednego skoczka. Rywalizację zdominował skaczący jak natchniony Peter Prevc. W najlepszym sezonie w swojej karierze Słoweniec wygrał wszystkie najważniejsze konkurencje. Oczywiście wygrał klasyfikację generalną Pucharu Świata (z rekordową liczbą 15 zwycięstw w jednym cyklu), zdobył tytuł mistrza świata w lotach narciarskich i triumfował w 64. Turnieju Czterech Skoczni.
Łącznie w czterech konkursach podopieczny Gorana Janusa uzbierał rekordową notę 1139,4 punktu. Żaden ze zwycięzców nie mógł pochwalić się tak świetnym wynikiem. Dodatkowo Prevc był bliski powtórzenia sukces Svena Hannawalda. Wygrał 3 z 4 konkursów, a do pełni szczęścia zabrakło mu wiktorii na inaugurację zmagań w Oberstdorfie. Na Schattengberschanze prowadził po pierwszej serii, ale po drugiej kolejce spadł na 3. lokatę, przegrywając ze zwycięzcą zawodów Severinem Freundem i drugim Michaelem Hayboeckiem.
Polscy kibice mają wielki sentyment do Turnieju Czterech Skoczni, bo to właśnie po 49. edycji tych zawodów nad Wisłą wybuchła małyszomania. Nie mogło być jednak inaczej, ponieważ Adam Małysz wygrał turniej i zrobił to w mistrzowskim stylu. Rywale po prostu zostali znokautowani.
Początek sezonu 2000/2001 był bardzo trudny dla skoczków. Ze względu na warunki atmosferyczne rozegrano tylko 4 z 9 zaplanowanych konkursów i do tego wszystkie w Kuopio. Między ostatnimi zmaganiami w Finlandii a konkursem w Oberstdorfie było aż 26 dni przerwy.
Najlepszą pracę w tym okresie, wraz ze sztabem szkoleniowym, wykonał Adam Małysz. Pierwszy sygnał ostrzegawczy rywalom Polak wysłał w zwycięskich dla siebie kwalifikacjach w Oberstdorfie. W konkursie Małysz był jednak czwarty, a wygrał Martin Schmitt. W Garmisch-Partenkirchen "Orzeł z Wisły" znów był najlepszy w eliminacjach, ale w samych zawodach był trzeci, przegrywając z Noriakim Kasaim i Dmitrijem Wasiljewem.
W Innsbrucku i Bischofshofen na Polaka nie było już jednak mocnych. Małysz wygrywał kwalifikacje, a potem z wielką przewagą zawody. Ostatecznie sięgnął oczywiście po złotego orła, a drugiego w klasyfikacji generalnej Janne Ahonena wyprzedził, uwaga, o 104,4 punktu! To przepaść. Osiągnięcia Małysza, żaden skoczek nie był w stanie na razie przebić i patrząc jak bardzo mamy wyrównaną obecnie stawkę, trudno wierzyć, by stało się to w 66. edycji zawodów.
Rozpoczynamy ją już w piątek 29 grudnia treningami i kwalifikacjami w Oberstdorfie. Relacja z całego turnieju oraz obszerne podsumowania na WP SportoweFakty.