Trwało to kilka sekund. Daniel Andre Tande miał tylko sprawdzić swoją formę w serii próbnej przed prawdziwą walką o odległość w konkursie. Wybił się, stracił panowanie nad nartami i z potężną siłą - przy prędkości ponad 100 km/h - uderzył w twardy jak beton zeskok skoczni do lotów w Planicy. Bezwładnie zsunął się na dół.
Lekarze walczyli o jego życie. Jeszcze na zeskoku był reanimowany. Gdy ustabilizowano funkcje życiowe, trafił do kliniki w Lublanie. Złamał obojczyk, miał przebite płuco. Wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej, a w sobotę rozpoczęto proces wybudzania Norwega. Rokowania lekarzy są dobre - pierwsze badania nie wykazały uszkodzeń mózgu.
Tande jest wybitnym lotnikiem. W 2018 roku, na MŚ w lotach w Oberstdorfie, sięgnął po złoty medal w konkursie indywidualnym. Pokonał samego Kamila Stocha. Niejednokrotnie zachwycał dalekimi lotami. Co zatem stało się, że doświadczony Norweg stracił równowagę zaraz po wyjściu z progu? Czy spowodował to wiatr? - zastanawiali się kibice.
Z odpowiedzią przychodzi Alexander Stoeckl, główny trener norweskiej kadry skoczków. Sztab szkoleniowy przeanalizował dokładnie wideo z upadku skoczka. Wnioski są jednoznaczne - to był błąd zawodnika, a nie wina warunków.
- To była wina Daniela. Szybko rozłożył narty, a potem trochę się na nich oparł i stracił z nimi kontakt. Nie wydarzyło się nic innego, co mogłoby spowodować ten upadek - powiedział Stoeckl, cytowany na łamach niemieckiego dziennika "Bild".
Czytaj także:
Sandro Pertile skomentował upadek Daniela Andre Tandego
Co za gest. Piękna solidarność skoczków z Danielem Andre Tandem
ZOBACZ WIDEO: Piotr Żyła zbliża się do końca kariery? "Jego decyzje mogą być nieoczekiwane"