Nie tak miał wyglądać finał Pucharu Świata w Planicy. Zawody torpeduje pogoda, a do tego samo jury również dokłada swoje trzy grosze. W piątek na siłę przeprowadzono jedną serię. Wyniki były jednak dziwaczne. Piotr Żyła i Jakub Wolny polecieli pod 240. metr, a przegrali ze skoczkami, którzy wylądowali po 15 metrów bliżej. To efekt przeliczników, których FIS od lat nie ulepsza.
W sobotnie przedpołudnie w Planicy zobaczyliśmy kolejną odsłonę kabaretu. Dobre warunki były tylko na początku zawodów. Gdy jednak zaczęło wiać, oglądaliśmy nieudaną próbę przeprowadzenia przynajmniej jednej serii. Warunki pogarszały się z minuty na minutę, ale jury twardo próbowało przeprowadzić konkurs. Kuriozalne były zwłaszcza chwile przed skokiem Mariusa Lindvika. Norweg kilka razy to wchodził, to schodził z belki startowej.
- Lindvik został spacyfikowany. To skoczek, który ma jaja. Kiedy nie był gotowy, potrafił powiedzieć kilka miesięcy temu, że nie pojedzie do Planicy na MŚ, bo się boi. Tymczasem dzisiaj zafundowano mu niezły rollercoaster. Kilka razy, chyba z pięć, był ściągany z belki. Jak widziałem jego twarz, to od razu byłem przekonany, że nie skoczy więcej niż 180 metrów. Został, po sportowemu, "ugotowany" - podkreślił Rafał Kot, były fizjoterapeuta polskich skoczków.
ZOBACZ WIDEO: Piotr Żyła zbliża się do końca kariery? "Jego decyzje mogą być nieoczekiwane"
Lindvik wylądował na 172. metrze, a zaraz po wyjściu z progu walczył, by nie upaść. To, co działo się z Norwegiem, nie spowodowało jednak, że jury od razu przerwało i zakończyło konkurs. Puszczono jeszcze Fina, a później zarządzono przerwę. Czekano i czekano. Jury ubiegł Stefan Horngacher. Trener Niemców nie miał zamiaru uczestniczyć w tym widowisku. Widząc, że wiatr jest mocny i niebezpieczny, kazał Eisenbichlerowi i Geigerowi spakować się i zjechać na dół skoczni. Wycofał swój zespół z dalszej drużynówki, nie czekając na to, co zrobi FIS.
- Stefan Horngacher ma jaja. Potrafił stanąć za swoimi skoczkami. Nie bał się wycofać skoczków, kiedy widział, że warunki są niebezpieczne i rywalizacja nie jest sprawiedliwa. Dopiero po nim kolejni trenerzy zgłaszali protesty, ale to Horngacher potrafił pierwszy uderzyć pięścią w stół. Za jego postawę należy mu się wielki szacunek - mówi nam Rafał Kot.
Jury nie przejęło się jednak decyzją Horngachera i jeszcze raz spróbowało wznowić drużynówkę. Skoki oddało dwóch zawodników - Rosjanin Nazarow i Szwajcar Simon Ammann. Później jednak zaczęło wiać jeszcze mocniej i dopiero wtedy zapadła decyzja o odwołaniu sobotniej drużynówki.
Zdaniem Rafała Kota można jednak zrozumieć jury, że dość długo czekali na poprawę warunków i nie chcieli od razu odwołać sobotnich zmagań. Chodzi między innymi o miniturniej Planica 7, którego zwycięzca ma otrzymać 82 tys. złotych.
Do klasyfikacji zawodów miało być zaliczone siedem serii: trzy w piątek, dwie w sobotę i dwie w niedzielę. Żeby turniej w ogóle został zaliczony, muszą odbyć się cztery serie. Dwie z siedmiu anulowano już w piątek, kiedy odwołano kwalifikacje i finałową kolejkę konkursu indywidualnego.
- Dlatego w sobotę Sandro Pertile i jury chciało przeprowadzić przynajmniej jedną serię. Współczuję Włochowi. Znam go osobiście i to bardzo fajny człowiek. Na start kariery jako dyrektor PŚ trafił mu się jednak arcytrudny sezon w warunkach pandemicznych. Kiedy wypadają kolejne konkursy z kalendarza, a przecież odwołano m.in. Raw Air, to nie jest tak łatwo podjąć decyzję o odwołaniu zawodów. Dzisiaj nie miał jednak wyjścia i podjął jedyną słuszną decyzję przy takich warunkach - podkreśla Rafał Kot.
- Bezpieczeństwo zawodników było i zawsze jest najważniejsze. Na skoczniach do lotów rośnie ono do kwadratu, a może i sześcianu. Co się może stać, widzieliśmy niestety w czwartek w skoku Daniela Andre Tandego. Dzisiaj, gdy wiatr przybierał na sile, ciężko było zagwarantować bezpieczeństwo skoczkom. Z kolei ze sprawiedliwą rywalizacją te warunki nie miały nic wspólnego - dodaje.
Dla odbioru widowiska i pracy jury nie stało się jednak dobrze, że w sobotę ich decyzję ubiegł trener jednego z najlepszych zespołów w Pucharze Świata.
Ostatecznie drużynówkę przerwano po skokach trzech zawodników trzeciej grupy pierwszej serii. Po dwóch grupach Polacy zajmowali 3. miejsce z minimalną stratą do drugich Austriaków i prowadzących Słoweńców. FIS zdecydował, że jednoseryjna drużynówka odbędzie się jeszcze raz w niedzielę 28 marca o godzinie 9:00. Po niej o 10:30 rozpocznie się dwuseryjny konkurs indywidualny, ostatni w tym sezonie.
Czytaj także:
Twitter grzmi po farsie w Planicy. "Katastrofa wizerunkowa", "otwarta wojna"
Gorące dyskusje po decyzji Horngachera. Polacy rozważali pójście drogą Niemców