[b]
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Czujesz się dobrze przygotowany do nowego sezonu?[/b]
Dawid Kubacki, reprezentant Polski w skokach narciarskich, mistrz świata z Seefeld (2018), triumfator 68. Turnieju Czterech Skoczni (2019/2020), ambasador telewizji Eurosport: Tak. Czuję się dobrze, koronawirus na szczęście jak na razie mnie omija. Najcięższe treningi już za nami, teraz nabieramy świeżości. Możemy trochę odpocząć i się poobijać. Cieszymy się, że w tym tygodniu sezon wreszcie ruszy. Czujemy duży głód rywalizacji, bo ostatni zimowy konkurs odbył się dawno temu, a latem skakania było o wiele mniej niż zwykle - w końcu w ramach Letniego Grand Prix odbyły się tylko dwa konkursy w Wiśle.
Jak spędziliście czas między jednym sezonem zimowym a drugim?
Do treningów wróciliśmy już tydzień po ostatnim konkursie. Warunki pracy nie były komfortowe, bo dużo miejsc, z których zwykle korzystamy, z powodu pandemii było zamkniętych. Chociażby siłownie. Na całe szczęście mamy w naszym serwisowym aucie taki sprzęt, który możemy wykorzystywać w awaryjnych sytuacjach. Przez pierwszy okres pracowaliśmy z trenerem indywidualnie, gdzieś w swoich garażach. Paradoksalnie to mogło wyjść nam na dobre, bo w czasie takiego treningu można wyłapać i dopracować więcej ważnych detali niż wtedy, kiedy trenujemy w większej grupie. Z drugiej strony improwizowana, domowa siłownia, nie dorównuje tej prawdziwej. Ale nie było innego wyjścia. Lepiej zrobić taki trening, niż nie robić go w ogóle.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Maria Szarapowa szykuje formę na święta
Później były problemy, żeby wejść na skocznię. Zaczęliśmy skakać później, niż zamierzaliśmy. Blokowały nas obostrzenia. Z powodu pandemii musieliśmy też zrezygnować z części zagranicznych zgrupowań, bo do miejsc, w których mieliśmy trenować, nie dało się pojechać. Efekt był taki, że mieliśmy więcej obozów u nas w Polsce, w Zakopanem, w Wiśle i w Szczyrku. W ogóle tych obozów było więcej - zastępowały odwołane konkursy Letniego Grand Prix. Zmian skoczni było co prawda mniej, a one są nam potrzebne, ale mimo wszystko wydaje mi się, że okres od kwietnia do listopada przepracowaliśmy najlepiej, jak się dało.
Z zawodników spoza kadry A dobrze musiał pracować Klemens Murańka, bo w waszych wewnętrznych testach wypada ponoć bardzo dobrze.
Na pewno w ostatnim czasie Klimek zrobił spory postęp. Pokazał to nasz ostatni sprawdzian. Ostatni przed konkursami w Wiśle, bo więcej już ich nie będzie. Widać, że złapał dobrą formę. Zobaczymy, czy pokaże ją na inaugurację Pucharu Świata. Życzę mu jak najlepiej.
Na skoczni w Wiśle spędziliście latem i jesienią dużo czasu. To da wam przewagę nad rywalami w pierwszych konkursach Pucharu Świata?
Nawet jeśli tak, to niewielką. Na najwyższym światowym poziomie, na jakim jesteśmy, niezależnie od tego, na jaką skocznię się jedzie, trzeba po prostu zrobić swoje. Jak ktoś zrobi swoje dobrze, to poleci daleko, nawet jak słabiej zna dany obiekt. A najlepsi zawodnicy nie występują przecież w Pucharze Świata od wczoraj i dość dobrze znają wszystkie skocznie, na których odbywają się konkursy. Druga sprawa - my w Wiśle skakaliśmy na igielicie. Zawody Pucharu Świata będą dla nas, tak samo jak dla innych ekip, pierwszym kontaktem ze śniegiem.
Nie boisz się powtórki z lata, kiedy konkursy Letniego Grand Prix w Wiśle się odbyły, ale wszystkie kolejne zostały odwołane?
Wiem, że mogą być problemy. Sytuacja na świecie zmienia się szybko. Nie da się wykluczyć, że w kraju, w którym zaplanowano nasze zawody, znacząco wzrośnie liczba zachorowań i nas tam po prostu nie wpuszczą. Mam jednak nadzieję, że sezon będzie przebiegał w miarę normalnie, że większość konkursów się odbędzie. Myślę, że środki ostrożności wprowadzone przez FIS się sprawdzą, nie będzie wielu zachorowań wśród zawodników i w ten sposób pokażemy, że nawet w tych dziwnych czasach można bezpiecznie organizować zawody w skokach narciarskich. Wiadomo jednak, że może być różnie. Wystarczy jedna chora osoba, żeby po dwóch czy trzech tygodniach zarażony był cały Puchar Świata. Takiego scenariusza niestety nie da się wykluczyć.
Prezes PZN Apoloniusz Tajner powiedział, że przed samymi konkursami w Wiśle skoczkowie nie będą poddawani testom na koronawirusa. Co o tym sądzisz?
Jeśli ich nie ma, to znaczy że FIS nie narzuca takiego obowiązku organizatorom zawodów. Ja na pewno byłbym spokojniejszy, gdybym wiedział, że każda osoba, która weszła na skocznię, była badana, ma negatywny wynik testu i na 99 procent się od niej nie zarażę.
Kiedy czekacie na swój skok, siedzicie w co najmniej kilkunastoosobowej grupie w niewielkim, zamkniętym pomieszczeniu. Z tego co wiemy o rozprzestrzenianiu się koronawirusa, są to warunki, w których istnieje ryzyko zarażenia.
Podejrzewam, że w czasie zimowych konkursów będą obowiązywały takie same zasady, jak latem w Wiśle. Wtedy byliśmy zobligowani do noszenia maski na górze skoczni i do zakładania jej tuż po skoku. Tak samo było z dezynfekcją rąk. To są takie środki bezpieczeństwa, które można zastosować. Liczby zawodników czekających na skok nie da się za bardzo ograniczyć, bo każdy z nas potrzebuje trochę czasu, żeby przygotować się do swojej próby. Myślę jednak, że jeśli każdy z nas będzie nosił maskę, dbał o higienę rąk i przede wszystkim przyjeżdżał na zawody wiedząc, że nie jest chory, to ryzyko zarażenia się na skoczni będzie minimalne. Co jednak nie oznacza, że zerowe.
Na niektóre konkursy Pucharu Świata macie latać samolotami czaterowymi załatwianymi przez FIS. Dla was to ułatwienie?
I tak, i nie. Jeżeli gdzieś da się dolecieć rejsowym samolotem, na przykład z Krakowa, to dla nas jest to wygodniejsze niż czarter, który startuje dajmy na to z Monachium. Najpierw trzeba się do tego Monachium dostać. Samochodami, bo gdybyśmy mieli lecieć samolotem, to nie minimalizujemy żadnego ryzyka. I tak musielibyśmy przebywać na lotnisku, i tak będziemy siedzieć w rejsowym samolocie z przypadkowymi ludźmi. Czarter jest ułatwieniem wtedy, kiedy rejsowych połączeń z daną lokalizacją nie ma, bo nie musimy szukać lotniska, które jest w miarę blisko i zastanawiać się, jak się dostaniemy do miejsca docelowego.
Pojawiają się głosy, że pandemia to bzdura, że nie ma się czego bać. Adam Małysz, który sam przeszedł COVID-19, powtarza wam, żeby takich opinii nie słuchać i traktować sprawę poważnie?
Nie musi. Każdy z nas ma swój rozum i nie trzeba nam tłumaczyć, żeby nie słuchać głosów lekceważących zagrożenie. Nie jestem specjalistą, ale widzę, że wirus kręci się coraz bliżej każdego z nas. Jeszcze wiosną prawie nikt nie znał osoby, która by zachorowała. A teraz? Chyba już każdy zna kogoś, kto już przeszedł koronawirusa, albo kto właśnie go przechodzi. Pętla się zacieśnia. Moim zdaniem trzeba po prostu uważać, bo nie wiem, jak mój organizm zareaguje na zarażenie. Może przechoruję COVID-19 bezobjawowo, może łagodnie, może trochę się pomęczę, ale nie bardziej niż ze zwykłą grypą. Ale może być też tak, że koronawirus wyśle mnie do szpitala. Nie mam zamiaru tego sprawdzać.
Czytaj także:
Wisła pełnoprawnym rywalem Zakopanego? "Pod względem organizacyjnym jesteśmy może nawet wyżej"
Mistrzostwa świata 2021. Organizatorzy obserwują rozwój pandemii. Czarny scenariusz wciąż możliwy
Wszystkie kwalifikacje i konkursy Pucharu Świata w skokach narciarskich w sezonie 2020/2021 pokaże telewizja Eurosport.