"Miło być znów na podium!"– napisał w mediach społecznościowych po poniedziałkowym konkursie w Lillehammer Markus Eisenbichler. "Pudło" cieszy o tyle bardziej, że jest jego pierwszym w cyklu 2019/2020. Choć niewiele ponad rok temu został mistrzem świata, a niedługo potem wygrał także swój pierwszy pucharowy konkurs, tej zimy znów musi odrobić lekcję cierpliwości i pokory.
Niemiec w nowy sezon wszedł z dużymi oczekiwaniami i zamiarem kontynuowania dobrej passy z poprzedniego cyklu PŚ. Kubłem zimnej wody okazał się już jednak pierwszy indywidualny konkurs w Wiśle. Zajął w nim 50. miejsce, a był to dopiero początek niemiłych niespodzianek. Kilkakrotnie zawody kończył poza finałową "30", a jeśli już do niej awansował, musiał zadowalać się miejscami w drugiej i trzeciej "10".
Ekspresyjny skoczek rozkładał ręce, nie potrafiąc znaleźć przyczyny słabszej formy. Podzielił tym samym los swojego kolegi z drużyny, Andreasa Wellingera, który po zdobyciu złotego medalu podczas igrzysk w Pjongczangu, odnotował bardzo kiepski, pełen frustracji sezon.
ZOBACZ WIDEO: Rafał Kot krytycznie o szkoleniu młodych skoczków. "Przepaść sprzętowa jest ogromna. Nie ma zaplecza"
Po zajęciu 2. miejsca w Lillehammer, najwyższego tej zimy, Eisenbichler jest 23. zawodnikiem generalnej klasyfikacji Pucharu Świata. Sezon wprawdzie nie dobiegł jeszcze końca, ale wszystko wskazuje na to, że będzie jego najsłabszym od trzech lat - wówczas za każdym razem kończył go w Top 10.
Nie wiedzie się również brązowemu medaliście z Seefeld, Killianowi Peierowi. Szwajcar, który w minionym sezonie sukcesywnie piął się w górę, a jego starania zostały nagrodzone właśnie podczas czempionatu w Tyrolu, trwającej zimy zdecydowanie nie zaliczy do udanych.
Podobnie jak Eisenbichler, kilkakrotnie nie zdołał awansować do drugiej serii. Tylko raz wskoczył do pierwszej "10" – był 2. w Niżnym Tagile. Liczył, że konkurs w Rosji będzie przełomem, po którym wyższe lokaty będą na porządku dziennym. Tak się jednak nie stało, bo tuż po powrocie z Niżnego Tagiłu znów wylądował w połowie trzeciej "10".
Choć minionej wiosny zapewniał, że medal mistrzostw świata nie wytworzy mu żadnej dodatkowej presji, zdaje się, że nie do końca mu też pomógł. Niepokojące były już dla niego wyniki, jakie odnosił latem. Jak przyznał w rozmowie z dziennikarzem Neue Zürcher Zeitung, za ich sprawą, niezadowolony z siebie, schował nawet swój medal z Seefeld do szafy.
- Czasami nie dostrzegam tego, co jest dobre i wkręcam się w taką negatywną spiralę. Dlatego muszę sobie ciągle przypominać, że jestem w formie - mówił na początku zimy, pokazując jak bardzo surowy jest w stosunku do samego siebie.
Peier udowodnił już jednak, że potrafi podnosić się nawet po potężnych porażkach. Taką było przede wszystkim niezakwalifikowanie się do konkursu podczas igrzysk olimpijskich w Pjongczangu.
- Kiedy nie uda ci się osiągnąć celu, na który ciężko pracowałeś, zaczynasz się zastanawiać czy to wszystko ma jeszcze sens, czy nadal kręci cię bycie skoczkiem narciarskim. Tamtą porażkę potraktowałem jednak jak szansę. Zacząłem od nowa układać te puzzle, ale obrazek nie jest jeszcze gotowy. Pojawi się jeszcze wiele nowych elementów - powiedział na łamach Neue Zürcher Zeitung Szwajcar, sugerując, że poddawanie się bez walki nie leży w jego naturze.
Czytaj także:
Raw Air 2020 w Lillehammer. Adam Małysz: Wyniki zostały trochę wypaczone
Raw Air 2020 w Lillehammer. "Wielkie zwycięstwo Petera Prevca"