W Sapporo jury przysnęło i zignorowało poprawiające się warunki. Czołowa dziesiątka skakała przy mocnym wietrze, a reakcję spowodował dopiero niebezpieczny lot Kamila Stocha.
Zapalić mistrzowi olimpijskiemu zielone światło przy tak mocnych podmuchach pod narty to zupełna lekkomyślność, a raczej bezmyślność. Gdyby trafiło na mniej doświadczonego skoczka w dobrej formie, mogłoby skończyć się tragicznie. Polak spadł z ogromnej wysokości, jakimś cudem wytrzymał obciążenia i wylądował w całkiem niezłym stylu jak na odległość 148,5 m. Po chwili głęboko odetchnął i z wrażenia złapał się za serce. Rekordowy skok, jeden z najdłuższych w historii obiektów uznawanych za duże, dał mu drugie miejsce w konkursie.
Do takiej sytuacji w ogóle nie powinno jednak dojść. Długość najazdu zmniejszono wprawdzie o dwa stopnie, ale nie bezpośrednio po brawurowym skoku, w takich okolicznościach puszczono jeszcze mocnego w tym sezonie Romana Koudelkę (137 m). Zamiast obniżyć belkę przed Stochem albo wstrzymać konkurs na kilkadziesiąt sekund, kierownictwo czekało nie wiadomo na co. Aż Polak czy inny zawodnik połamią sobie nogi? W sezonie 2018/19 jest już jedna ofiara opieszałości.
ZOBACZ WIDEO Trzeci weekend PŚ w skokach w Polsce? Hofer ocenił szanse
Kilka dni wcześniej w Zakopanem Niemiec David Siegel pofrunął na 142,5 m i nie wytrzymał przeciążeń. W efekcie nastolatek uszkodził więzadła krzyżowe w kolanie i co najmniej do lata nie wróci do treningów. Jego trener Werner Schuster był wściekły: - Oczywiście David też popełnił błąd, ale to jury odpowiada za bezpieczeństwo zawodników i powinno wcześniej skrócić rozbieg.
Rekordowy skok na Wielkiej Krokwi (143,5 m) odczuły też kolana Dawida Kubackiego. Na początku sezonu przyzwolenie na niebezpieczne loty dostał Ryoyu Kobayashi, choć całe szczęście, że trener Hideharu Miyahira wykazywał się zdrowym rozsądkiem i wnioskował o zmianę platformy (a miał na to niewiele czasu).
Walter Hofer i jego ekipa nie wyciągają wniosków ze swoich poczynań. Dysponują najważniejszym narzędziem, od kilku lat mogą żonglować belką w zależności od warunków, nie potrafią jednak z tego odpowiednio skorzystać. Do sezonu 2009/10 (z nielicznymi wyjątkami) manipulacje w trakcie trwania serii były zakazane, dlatego jury profilaktycznie ustawiało platformę startową bardzo nisko. Czasem nawet to nie wystarczyło. W obawie o zdrowie najlepszych podejmowano decyzję o powtórzeniu konkursu z jeszcze niższego rozbiegu, przykładowo po 3/4 stawki. Zmagania przeciągały się w nieskończoność, a i tak nie obyło się bez groźnych momentów.
Gregor Schlierenzauer w sezonie 2008/09 niepodzielnie panował na skoczniach, wyznaczał nowe granice. Podczas próby przedolimpijskiej w Whistler uzyskał niebotyczne 149,5 m, a kilka tygodni później w Vikersund o mało nie zrobił sobie krzywdy. W konkursie drużynowym, przy mocnym wietrze, najazd był zdecydowanie za długi. Austriak upadł przy lądowaniu na 224 m, czyli poza wszelkimi barierami na skoczni. Wówczas na tym obiekcie wyniki ponad 215 m były wyczynem. Szybko otrzepał się i ostentacyjnie popukał się w głowę, pokazując, co myśli o jury.
Do manifestacji w tym sezonie jeszcze nie doszło, ale kolejne nieroztropne posunięcia mogą się spotkać z takim odbiorem. Przesuwanie pozycji startowe częściej wypacza wyniki niż ratuje skoczków przed niebezpieczeństwem. Przykładowo w Sapporo skrócili długość najazdu w momencie, gdy wiatr... znacznie osłabł. Stefan Kraft skoczył w sumie zdecydowanie bliżej od Stocha, za to dzięki rekompensacie za rozbieg i mniejszej liczbie odjętych punktów za wiatr zdecydowanie pokonał Polaka. Absurd.
A co do samych warunków, nie będę polemizował, bowiem na żyw Czytaj całość