Andreas Wellinger w dołku. Po formie mistrza olimpijskiego nie ma ani śladu

Newspix / FOT.EXPA/NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: upadek Andreasa Wellingera w Kuusamo
Newspix / FOT.EXPA/NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: upadek Andreasa Wellingera w Kuusamo

Andreas Wellinger był gwiazdą igrzysk w Korei. Niecały rok po imprezie czterolecia Niemiec w niczym nie przypomina jednak skoczka, który potrafił pokonać wielkich mistrzów.

Widok szlochającego Andreasa Wellingera, ściskającego się po kolei z każdym ze swoich kumpli z drużyny to pewnie jeden z bardziej emocjonalnych obrazków z igrzysk w Pjongczangu.

Niemiec idealnie trafił z formą i wykorzystał potencjał, o którym mówiło się od dawna. W nagrodę "dostał" złoty medal i tytuł mistrza olimpijskiego. W wywiadach, w których także nie brakowało łez autentycznego wzruszenia opowiadał, że nie daje wiary temu, co się właśnie wydarzyło. Kiedy już uwierzył, opijał sukces pszenicznym piwem.

Niecały rok po spektakularnym triumfie Wellinger w niczym nie przypomina już jednak młodego, walecznego skoczka, potrafiącego utrzymać nerwy na wodzy i wykorzystującego szansę, która może się już nie powtórzyć. Po swobodzie, lekkości i powtarzalności skoków też nie ma już śladu. Pojawiła się za to niepewność, frustracja i brak odpowiedzi, dlaczego "nie idzie".

ZOBACZ WIDEO Co z następcami polskich skoczków? "Wyrwa może być widoczna"

Czarę goryczy przelał Turniej Czterech Skoczni. Niemiec zakończył go na 31. miejscu, a w dwóch seriach finałowych, zamiast startować, z okolic zeskoku podglądał wyczyny kolegów. W przeciwieństwie do Severina Freunda nie został jednak odesłany do domu. Ma to szczęście, że zaskarbił sobie zaufanie Wernera Schustera. Szkoleniowiec w jednym z wywiadów wprawdzie przyznał, że jego podopieczny ma teraz kryzys, ale zaraz potem dodał, że wszystko można odmienić w bardzo krótkim czasie.

Sam skoczek coraz gorzej znosi kiepskie wyniki. Zdaje sobie sprawę, że brak mu stabilności, i że skoki oddawane "na siłę" kompletnie nie cieszą. Coraz bardziej unika mediów i pytań o jego formę. Woli usunąć się w cień, choć równocześnie sprawia wrażanie, że sukcesy kolegów są dla niego ważne. - Świętował razem z całym teamem po zakończeniu turnieju. Są też przecież zdjęcia, na których widać, jak trzyma na ramionach Eisenbichlera - mówi w rozmowie z WP Sportowe Fakty dziennikarz niemieckiej gazety "Bild", Sebastian Kayser.

Według niego, mistrz olimpijski z Pjongczangu zbyt dużo analizował swoje teraźniejsze poczynania, a co gorsza - także i występy innych zawodników. - Jeśli coś się nie udaje, to zależy od typu człowieka, w jaki sposób będzie się z tym obchodził. Jedni zaczynają wtedy rozmyślać, inni "wypierają" takie rzeczy, i nie robią z tego nic wielkiego. Wellinger za dużo myślał.  Wtedy pojawił się jeszcze ten zdolniacha Kobayashi i on patrzył, co potrafi Japończyk. A kiedy ktoś więcej zajmuje się innymi, niż samym sobą, można wpaść w kryzys - tłumaczy Kayser.

Wellinger ma jeszcze jeden kłopot. Jeśli wierzyć niemieckim mediom, chce on na siłę i jak najszybciej pokonać przepaść, jaka dzieli go teraz od najlepszych. A pośpiech to w skokach narciarskich dość kiepski pomysł. Wspomniana luka pomiędzy nim, a czołówką rzeczywiście jest coraz bardziej widoczna, choć tak naprawdę na początku sezonu sytuacja nie wyglądała przygnębiająco. W Kuusamo Niemcowi dwukrotnie udało się wskoczyć do czołowej "10", z czego raz - nawet na podium.

Jak sugeruje jednak Sebastian Kayser, położenie, w jakim znalazł się młody skoczek, nie jest żadnym kuriozum. - Wahania formy są w sporcie normalne. Nadzwyczajną rzeczą nie jest ten sezon, ale ostatni - z sensacyjnym triumfem podczas igrzysk olimpijskich. A kiedy jeszcze na początku zimy jest drugie miejsce, myśli się, że tak będzie dalej. Trzeba być natomiast skoncentrowanym podczas każdego jednego konkursu i każdego jednego skoku.

Bezspornie Niemiec to potrafi. Koniec końców, mimo młodego wieku ma już na swoim koncie cztery medale igrzysk olimpijskich, trzy krążki mistrzostw świata, a rok temu w "generalce" Turnieju Czterech Skoczni był drugi. Tuż za wielkim Kamilem Stochem. Choć w 67. edycji brylował jego kolega, Markus Eisenbichler, w tym sezonie Wellinger wciąż ma szansę na przeżywanie wzruszeń i radości z wygrywania. Chociażby w mistrzostwach świata, które ruszają za niespełna 50 dni.

Według dziennikarza gazety "Bild", sianie popłochu z powodu zniżki formy Wellingera i czekanie na rychły powrót na szczyt, jest zwyczajnie niepotrzebne. Ostatecznie, to co najważniejsze, już ma. - Zwycięstwa na igrzyskach olimpijskich nikt już mu nie odbierze. Trenerzy znają takie sytuacje, dlatego są spokojni. Także Severin Freund ma teraz kryzys, ale za to nagle mocny jest Eisenbichler i Geiger. To jest sport -podsumował Kayser.

Źródło artykułu: