Pięć lat temu Jan Ziobro zachwycił świat skoków. Później afera i kariera się skończyła

WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu: Jan Ziobro
WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu: Jan Ziobro

W 2013 roku podczas zawodów Pucharu Świata w Engelbergu Jan Ziobro przeżywał jedne z najlepszych momentów w swojej karierze skoczka. Nikt nie przypuszczał wówczas, że pięć lat później zawodnika nie będzie już w żadnej polskiej kadrze.

W tym artykule dowiesz się o:

Engelberg i miejscowa Gross-Titlis-Schanze, gdzie w ten weekend odbywają się zawody Pucharu Świata, jest miejscem magicznym dla naszych skoczków. Zarówno na starej skoczni jak i tej przebudowanej sukcesy świętowali Biało-Czerwoni. Nie chodzi jednak tylko o Adama Małysza i Kamila Stocha. Swoje pięć minut na tym obiekcie, w 2013 roku, przeżył również Jan Ziobro.

Ówczesny podopieczny Łukasza Kruczka bardzo dobrze otworzył tamten sezon, zajmując 9. miejsce na inaugurację w Klingenthal. Później nie było jednak tak dobrze. W pięciu kolejnych konkursach Ziobro w ogóle nie zapunktował. Dlatego jego występ w Szwajcarii był po prostu szokiem. Nagle zawodnik z Rabki-Zdroju zaczął skakać jak natchniony.

Najpierw w wielkim stylu wygrał sobotni konkurs indywidualny. Prowadził już na półmetku, a w drugiej serii obronił pierwszą pozycję wyrównując rekord starej skoczni (141 metrów). 2. miejsce w tamtych zawodach zajął Kamil Stoch. Dzień później skoczek z Zębu był najlepszy, ale znów głośno było także o Ziobro. Na półmetku zajmował 12. miejsce, ale najdłuższa finałowa próba na 133. metr pozwoliła mu awansować na najniższy stopień podium.

ZOBACZ WIDEO Co z następcami polskich skoczków? "Wyrwa może być widoczna"

Po takich występach Jan Ziobro z miejsca stał się ulubieńcem mediów. Tym bardziej że - podobnie jak wtedy Piotr Żyła - zachowywał się bardzo swobodnie przed kamerami. Lubił mówić dużo, nie trzymał języka za zębami, a to podobało się dziennikarzom i kibicom. Po sukcesach w Engelbergu, nad Wisłą głośno było nie tylko o wynikach Ziobry. Furorę zrobił jego napis na nartach "Luz w d...".

Po znakomitych występach w Szwajcarii, Ziobro z miejsca stał się jednym z głównych faworytów Turnieju Czterech Skoczni. Spore szanse na końcowy sukces dawali mu nawet bukmacherzy. Rozpoczął od 17. miejsca w Oberstdorfie. W kolejnych konkursach było jednak słabiej i ostatecznie niemiecko-austriacki turniej ukończył na 22. pozycji. Później potrafił jeszcze zająć 6. miejsce w Wiśle i bardzo przyzwoicie wypaść na igrzyskach olimpijskich w Soczi (13. i 15. pozycja w konkursach indywidualnych oraz 4. miejsce z zespołem w rywalizacji drużynowej).

W kolejnym sezonie Jana Ziobro stać było na dwa przebłyski formy, ale co ciekawe w najważniejszych zawodach. Na mistrzostwach świata w Falun, w indywidualnym konkursie na normalnym obiekcie, zajął bardzo dobre 8. miejsce. Kilka dni później sięgnął natomiast z kolegami po brązowy medal w konkursie drużynowym. Na tym jednak wielkie sukcesy zawodnika z Rabki-Zdroju skończyły się.

W następnej edycji Pucharu Świata nie zdobył żadnego punktu. Gdy kadrę objął Stefan Horngacher, Ziobro skakał w kadrze B. Dobre wyniki w tym cyklu pozwoliły mu awansować jednak do głównej reprezentacji. Od 65. Turnieju Czterech Skoczni startował regularnie w Pucharze Świata do końca sezonu. Zdobywał punkty, w Sapporo był nawet dziewiąty, i wydawało się, że na dłużej zagości w głównej kadrze.

Ponownie jednak trafił na zaplecze. Dość nieoczekiwanie nie był jednak powoływany na kolejne zawody. W związku z tym, gdy Kamil Stoch fenomenalnie spisywał się na 66. Turnieju Czterech Skoczni, Jan Ziobro niczym wytrawny polityk odpalił medialną bombę. W mediach społecznościowych zaczął publikować nagranie za nagraniem, w którym skarżył się, że nie jest sprawiedliwe traktowany przez działaczy PZN i trenerów. Skoczek miał na myśli fakt, iż mimo dobrej formy nie otrzymuje powołań na zawody.

Dostało się Apoloniuszowi Tajnerowi, a nawet Adamowi Małyszowi, który nad Wisłą traktowany jest jako legenda sportu. - Panie Adamie, niech pan nie straszy, jak ostatnio straszył pan w mediach, że mogę się przeliczyć, bo wie pan bardzo dobrze o tym, że nie powiedziałem jeszcze wszystkiego i jak zacznę mówić, to wtedy dopiero może się zrobić niektórym ludziom z otoczenia bardzo ciepło i nieprzyjemnie - powiedział skoczek w jednym ze swoich nagrań.

Po takich słowach zawodnik z Rabki-Zdrój nie mógł wyjść zwycięsko. Zaatakował Małysza i mocno oberwało mu się za to od polskiej opinii publicznej, zwłaszcza kibiców. Na reakcję działaczy również nie trzeba było długo czekać. Skoro Ziobro sam poinformował o zawieszeniu kariery, to został po prostu skreślony z polskiej kadry B w skokach narciarskich.

Po "taśmach prawdy" główny zainteresowany przestał udzielać się publicznie. Najprawdopodobniej poświęcił się swojemu biznesowi. Jeszcze w czasach sportowej kariery kontynuował rodzinne tradycje i prowadził firmę "Meble Ziobro" ze Spytkowic. Ma między innymi swoją lakiernię, a jak sam wielokrotnie podkreślał, praca przy produkcji mebli to jedno z jego hobby.

Można jednak żałować, że nie wrócił do świata skoków i po ubiegłorocznej aferze trudno spodziewać się, żeby to kiedykolwiek nastąpiło. Jan Ziobro miał papiery na wielkiego skoczka, co udowodnił przede wszystkim w Engelbergu. Krnąbrny charakter nie okazał się jednak jego sprzymierzeńcem. Zawodnik powiedział za dużo i przez pięć lat z bohatera dla Polaków stał się antybohaterem.

Źródło artykułu: