Barbara Toczek: Biedny jak... skoczek narciarski? Trochę o pieniądzach (komentarz)

Newspix / Na zdjęciu: Gregor Schlierenzauer
Newspix / Na zdjęciu: Gregor Schlierenzauer

Choć dla przeciętnego Kowalskiego zarobki sportowców są wręcz nieprzyzwoite, skoczkowie narciarscy skarżą się, że nie są wystarczająco hojnie wynagradzani. Jak jest naprawdę?

- Ryzykujemy swoje życie za grosze - odgrażał się jeszcze kilka lat temu Gregor Schlierenzauer. Chciał zwrócić uwagę na zbyt skromne (według niego) dochody narciarzy klasycznych albo też ogromną rozbieżność między wynagrodzeniem sportowców poszczególnych dyscyplin. Ostatecznie wyszedł na materialistę i dusigrosza. Wszystko dlatego, że rozmowy o pieniądzach w sporcie są wbijaniem kija w mrowisko - punktów widzenia jest tyle samo, co punktów siedzenia. Konsensusu nie ma, i pewnie nie będzie nigdy.

Prawdą jest jednak, że w rankingu najlepiej zarabiających sportowców nazwisk skoczków narciarskich nie znajdziemy nawet z pomocą szkła powiększającego. Choć ich odwaga i sprawność fizyczna musi być na najwyższym poziomie, wynagrodzenia finansowe wypłacane przez FIS są tylko przystawką do nieprzyzwoicie wysokich premii, jakie zgarniają piłkarze czy koszykarze.

Ale przejdźmy do konkretów. Po zwycięstwie w zawodach Pucharu Świata skoczek narciarski wzbogaca się o 10 tysięcy franków szwajcarskich (czyli mniej więcej 40 tysięcy złotych). Za drugie miejsce otrzymuje 8 tysięcy franków, za trzecie - 6. Odkąd nagrody finansowe rozparcelowywane są pomiędzy 30 zawodników serii finałowej, a nie ścisłą czołówkę (dawniej triumfator inkasował aż 30 tys. franków), stratni są najlepsi zawodnicy danego konkursu. Mimo dobrych zamiarów FIS-u wilk nie jest więc syty, i owca chyba też nie cała.
 
O ile porównywanie premii skoczków z najlepszymi na świecie kopaczami piłki to jak konfrontowanie słonia z muchą, znacznie bardziej logiczne jest doszukiwanie się przyczyn przepaści pomiędzy finansowymi profitami skoczków i narciarzy alpejskich. Ci ostatni na zarobki nie mogą narzekać - za triumf w PŚ dostają średnio 3 razy więcej niż skoczkowie. Dlaczego?

Zobacz wideo: Włodzimierz Szaranowicz dla WP SportoweFakty: Skoki Polaków były jak z matrycy

- Argumentacja firm produkujących narty jest następująca: narty zjazdowe sprzedaje się w znacznie większej ilości, jest bezpośrednie powiązanie z rynkiem dystrybucji. Do tego trzeba dodać możliwość zarobku, jaką mają producenci butów, kijków czy wiązań, którzy nie wypłacają premii skoczkom - tłumaczy Toni Innauer (choć jest gentlemanem z prawdziwego zdarzenia, na rozmowę o pieniądzach dał się namówić).

Raz na jakiś czas skoczkowie narciarscy mogą liczyć na finansowy bonus. Z okazji jubileuszowych zawodów lub ważnych rangą wydarzeń, organizatorzy szykują dla nich szczególną gratyfikację, jak miało to miejsce na przykład podczas 60. edycji Turnieju Czterech Skoczni. Szczęśliwiec, który wygrałby wówczas wszystkie cztery konkursy, otrzymałby… milion franków szwajcarskich. Szok? Nie do końca.

- Z początku bardzo wysokie premie mogą być dodatkowym czynnikiem stresogennym, ale z czasem sportowcy przyzwyczajają się do nich - twierdzi mój rozmówca. Po chwili próbuje jeszcze wytłumaczyć oczywiste. - Pieniądze nie skoczą dalej, ale podczas trudnych letnich miesięcy są motywacją do intensywnych i profesjonalnych treningów.

Idealiście pewnie ciśnie się na usta pytanie, czy nawet i w sporcie chodzi już tylko o pieniądze? Czy motywacją nie mogą być jednak te medale, puchary, tytuły i honory? Do odpowiedzi znów wywołuję Innauera. Twierdzi, że za dzieciaka kasa nie musi się zgadzać. Uf. - Będąc dzieckiem chyba nikt nie myśli o pieniądzach. Fascynacja nauką latania przyćmiewa wszystkie tego typu refleksje, które pojawiają się dopiero później - stwierdza były skoczek. A, że się pojawią - więcej niż pewne.

Źródło artykułu: