Dać Niemcom powód do zazdrości. Polska drużyna skacze po złoto

PAP / Grzegorz Momot
PAP / Grzegorz Momot

Polska i Niemcy - to w zgodnej opinii większości ekspertów główni faworyci sobotniego konkursu drużynowego. Niemieccy skoczkowie z polskimi bardzo się lubią, jednak niedawno był też moment, gdy miało się wrażenie, że patrzą na nich z zazdrością.

Tak wielkiej szansy na złoty medal w drużynie nasi reprezentanci nie mieli jeszcze nigdy. W Lahti mamy czterech zawodników na bardzo wysokim poziomie - Kamil Stoch, Maciej Kot, Piotr Żyła i Dawid Kubacki skaczą na obiekcie K-116 równo i daleko. W konkursie indywidualnym Żyła był trzeci, Kot piąty, Stoch siódmy, a Kubacki ósmy. Gdy w czołowej dziesiątce ma się aż czterech swoich reprezentantów, po prostu nie sposób nie mówić o złocie.

Jeszcze przed startem mistrzostw niemal wszyscy uważali, że walka o zwycięstwo w drużynówce rozegra się między Polakami a Niemcami. Nasi skoczkowie wygrali w tym sezonie Pucharu Świata dwa takie konkursy, niemieccy - jeden.

W Lahti dobrze wyglądają Austriacy z podwójnym mistrzem świata Stefanem Kraftem na czele, a po kryzysie na normalnym obiekcie na dużej skoczni znów mocni są Norwegowie. Te dwie ekipy powinny włączyć się do gry o medale, ale głównymi faworytami nadal pozostają ekipy Stefana Horngachera i Wernera Schustera.

W latach pierwszych sukcesów Adama Małysza media starały się przedstawiać Polaka i jego niemieckich rywali, Martina Schmitta i Svena Hannawalda, jako dwa wrogie obozy. Teraz takie próby byłyby z góry skazane na niepowodzenie - przyjacielskie relacje pomiędzy tymi dwoma zespołami i ich wzajemny respekt wobec siebie są na skoczni aż nadto widoczne.

ZOBACZ WIDEO Piotr Żyła wyjątkowo wzruszony. Medal dedykowany dzieciom

Maciej Kot: - Wielu ludzi zaskakuje, że jesteśmy tak dobrymi kolegami. Kiedyś, za czasów Adama Małysza, wyglądał to inaczej i ta rywalizacja przybierała różny obrót. A teraz jest tak, ze z całą drużyną Niemiec mamy bardzo dobre relacje.

Czołowy polski skoczek dodaje, że niemieccy skoczkowie to bardzo sympatyczni ludzie, otwarci na świat i nowe znajomości. - Markus Eisenbichler czy Andreas Wellinger często zagadują, rozmawiają, śmieją się z nami. Markus charakterem przypomina Piotrka Żyłę. Jest bardzo żywiołowy, kiedy coś mu nie wyjdzie potrafi się mocno zdenerwować jeszcze na skoczni. Z kolei kiedy mu się udaje, w ekspresyjny sposób okazuje radość. Często jest tak, że kiedy czekamy na skok, siadamy razem, rozmawiamy, śmiejemy się. To bardzo ważne, żeby mieć na skoczni przyjaciół i dobrze się tam czuć - opowiadał nam Kot.

25-letni zakopiańczyk dodał jednak, że w tym sezonie był dzień, w którym zdawało mu się, że widział w oczach niemieckich skoczków zazdrość. W Oberstdorfie, gdy na niedzielnym konkursie na mamuciej skoczni wśród kibiców pojawił się Robert Lewandowski.

Napastnik Bayernu Monachium gratulował wtedy wspaniałego skoku Wellingerowi, wyraził swoje uznanie dla Krafta, jednak najdłużej i najbardziej serdecznie rozmawiał rzecz jasna ze swoimi rodakami - wjechał na górę skoczni i razem z nimi czekał na drugą serię, ostatecznie odwołaną. Dostał wtedy propozycję oddania skoku, a sam pytał o kolejne konkursy i śmiał się z żartów Piotra Żyły.

Niemcy zazdrościli? Przyjechał tam przecież głównie ze względu na was - zapytaliśmy Kota pół żartem, pół serio, spodziewając się odpowiedzi w podobnym tonie. Ten opisał jednak sytuację nadzwyczaj rzeczowo.

- Szczerze mówiąc, tak. Oni dobrze wiedzą, kto to jest, bo interesują się piłką nożną, oczywiście nie wszyscy są kibicami Bayernu, bo pochodzą z różnych części Niemiec. Dla nich pojawienie się Roberta w Oberstdorfie było ogromnym zaskoczeniem, ale też widać było w ich oczach zazdrość, że żaden niemiecki zawodnik nie przyjechał ich oglądać i dopingować. A Robert, największa gwiazda nie tylko polskiej piłki, ale i Bundesligi, pojawił się, żeby wspierać polskich skoczków na niemieckiej ziemi. Dla nas to było niesamowitą sprawą.

Kot jest tym polskim skoczkiem, który jako jedyny otwarcie mówi o złotym medalu. - Tylko on was zadowoli - pytaliśmy po konkursie indywidualnym na dużej skoczni. Chwila zastanowienia, wahanie, czy nie ugryźć się w język. Dokładnie cztery sekundy ciszy. - Mnie tak - powiedział szczerze zakopiańczyk, który sam przyznaje, że nie jest dobrym politykiem.

Z kolei po piątkowej dekoracji medalistów z dużego obiektu, Kot mówił, że słuchając odgrywanego dla Krafta austriackiego hymnu i obserwując wciągane na maszt flagi Austrii, Niemiec i Polski, myślał sobie, że w sobotę na rynku w Lahti grać będą Mazurka Dąbrowskiego, a Biało-Czerwona flaga znajdzie się nie z boku, a w środku.

Mimo całej sympatii dla niemieckiej drużyny, w sobotni wieczór polscy skoczkowie zrobią wszystko co w ich mocy, by Wellinger, Eisenbichler i spółka znów mieli czego zazdrościć Biało-Czerwonym. Polacy wystartują w swoim "żelaznym" zestawieniu - pierwszy Żyła, drugi Kubacki, potem Kot i Stoch. U Niemców zacznie Eisenbichler, po nim skoczy Stephan Leyhe, następnie Richard Freitag, a jako ostatni Wellinger.

- To będzie o, taki konkurs! - mówi nam czterokrotny mistrz olimpijski Simon Ammann. Łączy palec wskazujący z kciukiem, przykłada je do ust i wykonuje gest, jakby przed momentem zjadł kawałek najpyszniejszej szwajcarskiej czekolady.

Początek zawodów, które Ammann zapowiada jako wielką sportową ucztę, w sobotę o godzinie 16:15 czasu polskiego.

Z Lahti - Grzegorz Wojnarowski 

Źródło artykułu: