Korespondencja z Lahti: dzień roztopów, czyli co skoczkom w duszy gra

PAP / Grzegorz Momot
PAP / Grzegorz Momot

Dzień roztopów w Lahti był zarazem dniem stapiania lodów, oddzielających polskich skoczków od dziennikarzy. Proces był powolny, ale zakończył się sukcesem. Pomogła stara gra komputerowa i nakłonienie zawodników by mówili o tym, co im w duszy... gra.

Po blisko tygodniu silnych mrozów, którym regularnie towarzyszyły opady śniegu, na skraj Pojezierza Fińskiego dotarł front cieplejszego powietrza. Wskazania termometrów zmieniły się z ujemnych na dodatnie, a tam, gdzie do niedawna były pokaźne zaspy, zaczęły tworzyć się bajorka.

Na dzień odwilży wyznaczone było spotkanie skoczków narciarskich z przedstawicielami mediów, mogliśmy więc i my podjąć próbę stopienia lodów. Do oddalonego od Lahti o około 30 kilometrów Vierumaeki dotarliśmy autobusem, zapobiegliwie załatwionym u organizatorów mistrzostw przez redaktora Michała Gąsiorowskiego z radiowej Trójki.

Traf chciał, że akurat rzeczony redaktor nie zdążył w umówione miejsce na godzinę odjazdu, a fiński kierowca był nieugięty. Miał swój rozkład, gdzieś indziej już ktoś na niego czekał, więc trzy minuty po czasie odjechał.

Dręczeni wyrzutami sumienia, że zostawiliśmy w potrzebie naszego dobroczyńcę, chcieliśmy je zagłuszyć zrzucając się na taksówkę. Redaktor podziękował za dobre chęci, ale honorowo odmówił.

ZOBACZ WIDEO Na kłopoty Messi. Zobacz skrót meczu Atletico Madryt - FC Barcelona [ZDJĘCIA ELEVEN]

Już w Vierumaeki, w hotelu Scandic, gdzie na szczęście i pechowy radiowiec ku naszej wielkiej uldze dotarł z niewielkim tylko opóźnieniem, zaczęło się nieco sztywno. Z czasem sztampowe pytania ustąpiły jednak chęci sprawdzenia, co poza skokami siedzi naszym chłopakom w głowach.

I tak Jan Ziobro opowiadał o swojej firmie produkującej meble, o kilkudziesięciu już punktach sprzedaży i o łączeniu roli członka kadry A i dyrektora zarządzającego dobrze funkcjonującego przedsiębiorstwa. Maciej Kot - o podziwie dla fińskich kierowców, startach w rajdach samochodowych z ojcem w roli pilota i o tym, co wspólnego ze skokami mają metafizyczne doznania Ayrtona Senny w czasie jazdy bolidem Formuły 1.

Dawid Kubacki pokazywał redaktorowi Sebastianowi Szczęsnemu z TVP filmik, na którym steruje dronem, a Piotr Żyła całkiem niezłą angielszczyzną - tak, tak - opowiadał dziennikarce NBC Olympics o grze w pokera z kolegami z drużyny.

Pod koniec spotkania atmosfera zrobiła się już bardzo luźna. Jedna z redakcji wpadła na pomysł, by posadzić przed laptopem Kamila Stocha i odpalić kultową grę "Deluxe Ski Jumping", lepiej znaną jako "gra w Małysza". Stoch skakał z zacięciem godnym mistrza olimpijskiego, jednak bez porażających efektów. - Teraz było trochę jak Domen Prevc - powiedział ktoś, gdy komputerowy ludzik, którego poczynaniami kierował nasz mistrz, leciał z głową mocno wychyloną między nartami. - Kamil, to chyba Soczi. Ten próbny skok z normalnej - zażartował ktoś inny lądowaniu zakończony upadkiem.

Po Stochu miało miejsce wydarzenie bezprecedensowe - do gry "w Małysza" zasiadł sam Adam Małysz. I choć bawił się świetnie, spotkanie trzeba było kończyć. Skoczkowie chcieli odpocząć przed treningami, dziennikarze spieszyli się na start Justyny Kowalczyk na dziesięć kilometrów klasykiem.

Justyna, miłośniczka literatury, ruszyła na trasę z jakże literackim numerem 44. Jej medalowe szanse uleciały niestety tylko trochę wolniej, niż zapał do czytania "Dziadów" u przeciętnego licealisty. Skończyło się na ósmym miejscu, rozdzierania szat jednak nie było. Kowalczyk zrobiła co mogła, tym razem wystarczyło to na miejsce w dziesiątce. Może za rok w Pjongczang wystarczy na podium.

Po biegu na "dychę" jeszcze tylko treningi skoczków. Bez Stocha i Kubackiego, od drugiej serii także bez Domena Prevca. Genialny na początku sezonu nastolatek ze Słowenii w swoim jedynym wtorkowym skoku klapnął na 76. metrze i trener Goran Janus zadecydował, że najwyższy czas skrócić jego męki. W środę Domen opuści Finlandię.

To oznacza, że pewną kwalifikację do konkursu ma jedenasty w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Żyła. - Daliśmy wam jedno miejsce, nie ma za co. Piotrek i tak by awansował? No nie wiem - żartował słoweński oficer prasowy.

Na obiekcie K-116 po raz pierwszy pojawił się za to Stefan Kraft. Dwa pierwsze skoki mistrza ze średniej skoczni były niewyraźne, w trzecim drobny Austriak udowodnił jednak, że wciąż choruje na gorączkę złota i poleciał na 131,5 metra.

Po ostatnim z treningów przyszedł jeszcze czas na wywiady - tym razem polskich skoczków przed kamerę poprosiła jednak tylko słoweńska telewizja. Od "swoich" dziennikarzy Biało-Czerwoni tym razem mieli spokój.

Korespondencja z Lahti - Grzegorz Wojnarowski

Źródło artykułu: