Jak pan ocenia aktualną kondycję klubu TS Wisła Zakopane? Zarówno pod względem finansowym, jak i sportowym.
- Finansowa jest w miarę stabilna. Choć podkreślam, że środki na utrzymanie klubu pobieramy z Tatrzańskiego Związku Narciarskiego oraz sponsorów - państwo nie daje nam ani złotówki. Sponsorów niestety bardzo trudno namówić na inwestowanie w szkolenie zawodników. Obecnie, jestem jednak w trakcie rozmów, które być może zapewnią nam wsparcie na kolejny rok. Proszę trzymać za nas kciuki! Jeśli zaś chodzi o poziom sportowy, moim zdaniem jest naprawdę dobry. Mamy m.in. Dawida Kubackiego, Klimka Murańkę czy Łukasza Rutkowskiego. W kombinacji norweskiej, czołowym zawodnikiem w Polsce jest przecież nasz Tomasz Pochwała, były skoczek.
Z wymienionych przez pana zawodników, dwóch jest w narodowej kadrze A.
- To prawda, jednak kiedy zawodnicy nie przebywają na zgrupowaniach kadry, to my dbamy o ich poziom sportowy. Poza tym, otrzymują od nas niewielkie stypendia, żeby rozwijać swój talent. Opłacamy także wynajem obiektów, na których trenują.
Jednak skoki to nie jest piłka nożna czy siatkówka, gdzie kluby miałyby swoich oddanych kibiców. Wszyscy śledzimy sukcesy raczej pod kątem reprezentacji o klubach trochę zapominając.
- To prawda, ale przecież każdy skoczek musiał gdzieś zaczynać. Szkoleniowcy kadry narodowej robią nabór obserwując zawodników w klubach. Muszę przyznać, że czasami praca trenerów klubowych jest niedoceniana. To przykre. Nie chcę, żeby zabrzmiało to nieskromnie, ale przecież często sam poświęcam mnóstwo czasu na pomoc naszym chłopakom. Dowożę ich na treningi własnym samochodem, dbam o to, żeby wybili się na tle pozostałych skoczków w Polsce. Na pewno każdemu trenerowi zrobiłoby się miło, gdyby media zauważały także jego pracę w klubie.
Czy obecnie w TS Wisła Zakopane szkolą się młodzi zawodnicy, których postrzega pan jako potencjalnych następców największych polskich skoczków w historii tej dyscypliny?
- Mamy kilku naprawdę świetnie zapowiadających się zawodników. Wśród nich na pewno jest choćby mój syn, Dawid Jarząbek, który zdobył nieoficjalne mistrzostwo świata w Hinterzarten w lecie w 2012 roku. Mamy także Damiana Skupnia, który ewidentnie geny sportowe odziedziczył po swoim tacie Wojciechu.
Po czym można poznać, że z tych młodych skoczków faktycznie mogą wyrosnąć zdobywcy najbardziej prestiżowych międzynarodowych trofeów?
- Każdy z nich ma odpowiednie wyczucie skoków, błysk podczas odbicia się z progu, zachowanie w powietrzu... Wszystkie konieczne do wykonania dobrego skoku elementy wykonują bez mrugnięcia okiem. Do tego dochodzi odpowiednia budowa ciała i uwarunkowania fizyczne.
Na pewno potrzeba także zaangażowania choćby w utrzymaniu odpowiedniej diety, a to nie takie proste.
- Oczywiście, dieta u seniorów jest bardzo rygorystyczna. Nawet młodzieżowcom wpaja się odpowiednie nawyki żywieniowe. Chodzi o zniwelowanie słodyczy w posiłkach, spożywanie jak najwięcej owoców i warzyw. Nie wolno także choćby dojadać po kolacji (śmiech). To, rzecz jasna, tylko niektóre zasady.
Wśród kandydatów na osiągnięcie dużych sukcesów wymienił pan tylko dwóch zawodników. A przecież po zakończeniu kariery Adama Małysza mówiło się o tym, że polskie skoki będą przeżywać renesans.
- Małyszomania znacznie zwiększyła zainteresowanie skokami wśród młodych ludzi. Mamy 30-40 chętnych do trenowania w naszym klubie. Jednak, aby przyjąć kolejnych trzeba znaleźć pieniądze na ich szkolenie. Wszystkich nie możemy więc wziąć pod swoje skrzydła, a młodzi ludzie przychodzą do nas kompletnie nieprzygotowani do ćwiczeń. Na lekcjach wychowania fizycznego w szkołach nie zyskali nawet podstaw, które mogłyby pomóc z zaczęciu treningów z trochę wyższego poziomu. Wybieramy więc tylko najlepszych albo potomków byłych skoczków. Kierujemy się umiejętnościami i genami.
Uważa pan, że geny faktycznie odgrywają aż tak istotną rolę, żeby decydowały o przyjęciu do klubu?
- Oczywiście, jeśli matka i ojciec mają predyspozycje sportowe, to ich dziecko na ogół także nadaje się do trenowania danej dyscypliny.
Wróćmy do efektów małyszomanii. Według Edwarda Przybyły, wiceprezesa WKS Zakopane i międzynarodowego sędziego skoków narciarskich, skutki popularności "Orła z Wisły" powinny być widoczne lada moment. Zgadza się pan z tą tezą?
- Mam taką nadzieję. Opiekuję się chłopcami, którzy naprawdę mogą osiągać wyniki na skalę światową.
Jednak ci, którzy przyszli do klubów trenować za czasów świetności Małysza teraz mogliby już zdobywać medale na mistrzostwach świata seniorów.
- Przyznaję, że ostatnie wyniki kadry A mnie zniesmaczyły. Z cierpliwością czekam jednak na lepsze skoki.
Po fatalnym początku sezonu wszyscy zastanawiamy się, co jest powodem słabszych konkursów w wykonaniu Polaków. Sztab trenerski, system szkolenia czy może źle dobrani zawodnicy...
- W Polsce nie istnieje coś takiego, jak system szkolenia. W klubach każdy trener prowadzi szkolenie tak, jak tylko potrafi najlepiej, ale jakiś konkretnych wytycznych nie posiadamy. Jeśli zaś chodzi o powód słabszych występów, być może nasi kadrowicze zbytnio skupili się na sprzęcie, a za mało na konkursach. Temat sprzętu trzeba zakończyć. Zawodnicy i trenerzy powinni myśleć wyłącznie o oddawaniu dobrych skoków.