Zwycięstwo Adama Małysza w Turnieju Czterech Skoczni w sezonie 2000/2001 zapoczątkowało w Polsce zjawisko zwane "małyszomanią". Rozpoczęło się ogromne szaleństwo na punkcie "Orła z Wisły" i skoków narciarskich.
Polska zyskała wręcz bohatera narodowego. Sportowca, któremu kibicowali niemal wszyscy, zasiadając w każdą niedzielę przed telewizorami czy też tłumnie zapełniając trybuny kolejnych skoczni.
Gdy konkursy w Zakopanem powróciły do kalendarza Pucharu Świata, od razu jasne stało się, że na Wielkiej Krokwi pojawią się tłumy. Rzeczywistość zdecydowanie przerosła jednak wszelkie oczekiwania.
ZOBACZ WIDEO: Wystarczyło jedno zdjęcie. Polska gwiazda rozgrzała do czerwoności
Zabrakło biletów
Komplet biletów sprzedano nawet na treningi i kwalifikacje. Ale dopiero w trakcie zawodów miało nastąpić prawdziwe oblężenie trybun. Do Zakopanego zjechali kibice z całego kraju.
Pod kasami dochodziło nawet do bójek. Tak wielka była determinacja fanów do tego, aby na żywo zobaczyć w akcji swojego idola. Niektórzy z nich posuwali się nawet do tego, że weszli na teren obiektu z fałszywymi wejściówkami.
Kibice pod skocznią zaczęli pojawiać się już w środku nocy, aby nad ranem było ich już około 10 tys. Przed serią próbną fanów zgromadziło się cztery razy tyle. Tłum cały czas rósł.
Wściekłość Hofera
Dyrektorem Pucharu Świata był wtedy Walter Hofer. Austriak był wręcz przerażony tym, co zobaczył. Groził odwołaniem konkursu. Ludzie byli dosłownie wszędzie - nawet na drzewach i w okolicach progu. Według różnych szacunków kibiców mogło być nawet... 100 tysięcy!
- To były czasy, gdy na skoczni nie było ogrodzenia. Nie było mowy, żeby zapanować nad tłumem - mówił w rozmowie z "Polska The Times" Andrzej Kozak, prezes Tatrzańskiego Związku Narciarskiego.
Hofer natomiast powiedział "Gazecie Wyborczej", że bał się organizacyjnej klapy. Wspominał także słowa kibiców, którzy mówili mu, że ma niczym się nie przejmować, bo oni chcą tylko zobaczyć Adama [Małysza - dop. red.].
"Nic się nie stało"
Podczas transmisji telewizyjnej zobaczyć można było stłoczony ludzi i morze biało-czerwonych flag. Fani musieli jednak obejść się smakiem - w sobotę Małysz zajął siódme miejsce. W nocy przed drugim konkursem kibice zjawili się nawet pod hotelem, w którym spał "Orzeł z Wisły", aby zaśpiewać "nic się nie stało".
Małysza wyraźnie poruszyła ich postawa. W niedzielę było już znacznie lepiej. Stoczył zacięty bój ze Svenem Hannawaldem - swoim największym rywalem w tamtym czasie. Polak zwyciężył, po raz pierwszy u siebie.
Ogromna radość
Po ogłoszeniu wyników ucałował zeskok i mógł rozpocząć świętowanie przed 100-tysięcznym tłumem. Na Wielkiej Krokwi górą był jeszcze w 2005 i 2011 roku. Tym razem nie zanosi się na tak wielkie emocje.
Kibiców, nie tylko ze względów bezpieczeństwa, będzie zdecydowanie mniej. Słabsze są także wyniki Biało-Czerwonych. Nadzieje wiązane będą z występem Pawła Wąska, lidera Polaków w trwającym sezonie.
Na sobotę zaplanowany został konkurs drużynowy. W niedzielę przeprowadzona zostanie natomiast rywalizacja indywidualna. Transmisje pokażą TVP 1, TVP Sport i Eurosport oraz platforma Pilot WP.