Ma już 33 lata na karku, a właśnie teraz przeżywa złote czasy swojej kariery. Gregor Deschwanden w tym sezonie już cztery razy stawał na podium i wymienia się go wśród głównych kandydatów do wygranej w Turnieju Czterech Skoczni. Jeszcze niedawno myślał o zakończeniu kariery.
W rozmowie z WP SportoweFakty opowiada o tym, jak w trudnych chwilach pomogła mu jego dziewczyna. To właśnie z powodu swojej partnerki Marii często bywa w naszym kraju i zaczął się nawet uczyć polskiego. Gregor tłumaczy, co mu się podoba w Polsce oraz jakie miasto skradło jego serce.
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Ostatnio sporą furorę zrobił wywiad, w którym powiedziałeś kilka zdań po polsku. Jak nauczyłeś się naszego języka?
Gregor Deschwanden, reprezentant Szwajcarii, piąty zawodnik klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w skokach narciarskich: Moja dziewczyna jest Polką. Poznaliśmy się na mistrzostwach świata w Falun w 2015 roku, kiedy była wolontariuszką.
Miałem barierę językową z jej mamą. Maria nauczyła się niemieckiego i może rozmawiać z moimi rodzicami, a ja z jej nie. Potrzebowałem tłumaczki. Polski nie jest najłatwiejszy na świecie, ale stwierdziłem ze spróbuję. Nie żeby niemiecki też był prosty, ale Maria się nauczyła.
ZOBACZ WIDEO: Afera w polskiej kadrze. Trener z zawodniczką do dziś nie porozmawiali
Jak się uczysz?
Głównie przez aplikacje. Na Duolingo uczę się dużo dziwnych słówek, które nie do końca są przydatne w takim codziennym życiu. Ile można rozmawiać o jabłku? Albo "Pisałbym książkę, jeśli bym miał czas". Jak często jako Polak używasz takich zdań? A ja dopiero jestem na podstawowym poziomie. Uczę się też sporo, kiedy jestem w Polsce, podłapuję słówka. Chcę jednak wynająć sobie nauczyciela. Trudności sprawiają mi wasze litery ł, ą, ę.
Na początku spory kłopot sprawiała mi wasza pisownia. Moja dziewczyna pochodzi z miejscowości Brzeszcze. Trudno mi było to przeczytać. Jednak jak ktoś ci wytłumaczy, to idzie z górki. Coś tam przeczytam. Chociaż nie wiem, czy byś mnie zrozumiał, jakbym ci czytał teraz gazetę na głos. Chcę kiedyś dojść do takiego poziomu.
Jakie są twoje wrażenia z Polski?
Jestem wielkim fanem Krakowa. Sporo osób mogłoby pomyśleć, że bardzo różni się od dużych miast w Szwajcarii, ale to nieprawda. Jest bardzo podobne. Masz tam wszystko, co potrzebne, świetny transport publiczny, wszystko działa nieźle. W lato jest ciepło, w zimę pada śnieg. Znam już trochę ludzi z Krakowa przez Marię, mieszka tam mój przyjaciel, Gabriel Karlen, też zresztą były skoczek. Kraków ma sporo miejsc, gdzie można wyjść, restauracje, ale też kluby czy miejsca na imprezy. Mam bardzo dużo pozytywnych doświadczeń.
Spędziłeś już święta w Polsce. Dużo cię zaskoczyło?
Uwielbiam sałatkę warzywną, co pomogło mi trochę przełamać lody z rodziną Marii. Bardzo mi smakuje barszcz z tymi małymi pierożkami. Ale zaskoczyła mnie jedna rzecz. Polska kojarzy mi się z bardzo mięsną kuchnią. W Wiśle, Zakopanem na zawodach możesz zjeść golonkę, kiełbasy, żeberka, placki ziemniaczane. Na Wigilię nie jecie mięsa, a ryby, co w ogóle nie kojarzy mi się z waszą kuchnią. Wiem, że macie morze na północy, ale na południu też się je karpia, co mnie zaskakuje.
Myślisz, że na teraz jesteś większą gwiazdą w Polsce czy w Szwajcarii?
U siebie nie jestem znany poza bańką skoczków narciarskich. Nie określiłbym się gwiazdą. Gdybyś pytał na ulicy ludzi i pokazywał moje zdjęcie, to więcej ludzi rozpoznałoby mnie w Polsce niż w Szwajcarii.
Przeżywasz złoty moment w swojej karierze po trzydziestce, co jest rzadkością. Skąd się to wzięło?
Podjąłem kilka dobrych decyzji. Skoki narciarskie są jak puzzle i musisz wszystko dopasować. Jeśli chodziło o kondycję, wagę, to zawsze wszystko miałem. Problem był z techniką, a także z mentalnością podczas zawodów, by oddawać dobre skoki w najważniejszych momentach.
Postarałem się stworzyć swój styl skakania, długo nad nim myślałem. Zawsze chciałem być najbliżej podium. Jestem zaskoczony dobrymi rezultatami na początku sezonu. Oczywiście, wkładałem sto procent w swoje przygotowania, ale nie zawsze wszystko wychodziło.
Na czym polegała zmiana mentalna? Po prostu zacząłeś wierzyć?
Niektórzy mówią, że wystarczy uwierzyć, ale u mnie tak nie było. Stawiałem sobie małe cele, które później osiągałem na skoczni, podczas zawodów. To dało mi pewność siebie i zmieniłem trochę podejście.
Do reprezentacji Szwajcarii w 2023 roku przyszedł trener Rune Velta i od tego momentu osiągasz największe sukcesy. To głównie jego zasługa?
Tak, ale nie tylko. Jego sposób pracy pokrywał się z tym, czego szukałem w skokach. To nie jest tak, że poprzedni trener Ronny Hornschuh nie miał pozytywnego wpływu, też poprawiłem u niego pozycję najazdową, odbicie. Z Rune skoncentrowałem się na fazie lotu, co teraz jest dużą siłą. Właśnie tego potrzebowałem, bym mógł osiągać lepsze rezultaty.
W jednym z wywiadów wspomniałeś, że masz jedną nogę o dwa trzy-centymetry krótszą od drugiej. Byłeś w stanie to "naprawić"?
U mnie było tak, że jedno ramię mam trochę niżej, przez co kręgosłup układa się tak, że potem jedna noga jest dłuższa od drugiej. W 2017 roku w naszej kadrze pojawił się nowy fizjoterapeuta, który zwrócił na to uwagę. To był długi proces. Na samym początku powoli się polepszało i co tydzień robiliśmy ćwiczenia, które niwelowały różnicę. Przez taką "manipulację" byłem w stanie to poprawić, bo mięśnie zaczęły się układać inaczej, a kości nie wracają już do tego nierównego ułożenia.
Jak miałeś 22-23 lata, to zacząłeś odnosić pierwsze sukcesy, ale w latach 2016-2020 miałeś spore problemy ze zdobywaniem punktów Pucharu Świata. Był to dla ciebie trudny moment?
Po prostu stanąłem w miejscu, a rywale cały czas poprawiali swój poziom. Część rzeczy poprawiałem, ale rywale rozwijali się szybciej. To był dla mnie trudny czas, bo widziałem progres, ale zbyt ślimaczy. Zacząłem zadawać sobie pytanie: czy jestem wystarczająco dobry, by kiedyś znaleźć się na szczycie? Jestem dumny, że się wtedy nie poddałem.
Myślałeś o tym, by rzucić sport?
Tak. Byłem blisko, bo na pewnym etapie życia nie chodzi już tylko o pasję do sportu, lecz utrzymanie się. W wieku 25 lat nie możesz ciągnąć pieniędzy od rodziców. W tych słabszych sezonach saldo na koncie było ujemne. Zadawałem sobie pytanie: "Czy mogę skakać jeszcze przez jeden sezon?". Musiałem w końcu gdzieś jeść i spać.
Na szczęście miałem sporą pomoc trenerów, związku, rodziny, później już mojej dziewczyny. To ona namawiała mnie, żebym pociągnął jeszcze jeden rok. Ostatnie trzy lata ciągle się rozwijałem, więc już pieniędzy było więcej.
Słyszałem, że zacząłeś studia jako plan B.
Nie do końca. Moje życie kręciło się tylko wokół skoków. Treningi, dom, odpoczynek, gotowanie. I tyle. W tej dyscyplinie nie trenuje się aż tak długo i ma się sporo czasu wolnego. Stwierdziłem, że studiowanie da mi trochę dystansu do skoków i pomoże uzyskać balans w życiu. Pozwoli odciągnąć myśli od złych rezultatów. Nie miałem czasu myśleć o zawalonej próbie z poprzedniego weekendu, bo musiałem się uczyć.
Jak trafiłeś do skoków narciarskich, skoro jako mały chłopak wolałeś piłkę?
Moje starsze rodzeństwo było w klubie narciarskim, ale trenowali biegi, więc na początku też zacząłem od tego sportu i jeszcze od narciarstwa alpejskiego. Grałem też w piłkę w klubie. Do tego w naszym klubie narciarskim pojawił się trener od skoków. Zrobił taką malutką ławkę i skocznię, na której można było coś polatać. Stwierdziłem, że chciałbym spróbować. Pojechałem na obóz.
Nie było jednak na początku nikogo w moim wieku. Miałem osiem lat, a reszta chłopaków minimum 12-13. Nie miałem z kim się zakumplować. Przestałem więc skakać. Po roku trener zadzwonił i powiedział: "Mam kilku chłopaków w twoim wieku. Chcesz spróbować jeszcze raz?". Poszedłem i świetnie się bawiłem, bo miałem w końcu swoich rówieśników.
W Szwajcarii istniała "Ammannomania", tak jak w Polsce "Małyszomania"?
Simon dostał ogrom uwagi mediów jako czterokrotny mistrz olimpijski. To taka osoba, którą łatwo polubić, bo był blisko ludzi. Za czasów Simona pojawił się też Roger Federer, mieliśmy sporo dobrych narciarzy alpejskich. Może u was nie było tylu gwiazd na podobnym poziomie. Może Kubica?
Masz rację, że nie było tylu gwiazd. Kubica był później.
No właśnie, w Polsce dynamika też była inna. Mieliście sportowca, który wygrywał z gwiazdami i przede wszystkim z Niemcami, co myślę, że też było ważne dla was. Dlatego "Ammannomanii" nie było, choć Simon do dziś jest bardzo znany.
Uważasz medal na igrzyskach w Mediolanie za realny cel?
Teraz coraz częściej mam to w głowie. Wszystko musi jednak zagrać, żeby zdobyć olimpijski medal.
Zwłaszcza że szanse będziesz miał nie tylko indywidualnie, ale także w duetach. Ostatnio Szwajcaria w tej konkurencji była tuż za podium.
To wcale nie będzie takie proste. Jasne, takim krajom jak Szwajcaria łatwiej zebrać dobrą dwójkę niż czwórkę. Wciąż jednak Austria mogłaby wybierać spośród sześciu czy siedmiu skoczków, a Szwajcaria nie ma takiego luksusu. Żeby zdobyć medal w duecie, to obaj zawodnicy muszą prezentować czołowy poziom indywidualnie.
Rozmawiał Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty