We wtorek polski świat skoków narciarskich obiegła szokująca wiadomość. Klemens Murańka, medalista mistrzostw świata seniorów w konkursie drużynowym, zakończył karierę w wieku zaledwie 30 lat.
- Przymierzałem się do tego przynajmniej od dwóch-trzech sezonów. Uznałem, że z roku na rok coraz trudniej znaleźć mi motywację. Między innymi z powodu problemów z pobolewającymi biodrami, w przypadku których miałem ograniczony zakres ruchomości. Ciągnąłem tak od 2019 roku - mówił w rozmowie ze skijumping.pl.
Miał 13 lat i bił seniorów na głowę
W wieku zaledwie 10 lat na Wielkiej Krokwi skoczył 135,5 metra, a wszyscy się nim zachwycali. Trzy lata później zdobył srebrny medal mistrzostw Polski. Pokonał wielu zdecydowanie bardziej doświadczonych kadrowiczów, którzy jeździli na zawody Pucharu Świata w skokach narciarskich.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Piękna pogoda i basen. Tak wypoczywał polski siatkarz
Wszyscy po tym występie wróżyli mu wielką karierę. Pchali go wręcz do seniorskiej reprezentacji. Zadecydowano, że trener da mu szansę podczas zawodów PŚ w Zakopanem. Efekt? 88,5 metra i odpadnięcie w kwalifikacjach. Największe emocje wzbudziło to, że 13-latek skakał w reklamie sponsora turnieju, którym była popularna marka piwa. Pojawiały się wątpliwości, czy powinien reklamować alkohol.
"Nowy Małysz" jak go wtedy nazywano, potwierdzał oczekiwania. W końcu nikt nie wymagał od 15-latka zwycięstw w zawodach dorosłych. Jednak w 2013 roku wywalczył indywidualne srebro mistrzostw świata juniorów. Pokonał wtedy Stefana Krafta - jednego z najwybitniejszych skoczków w historii. Do tego w drużynie dołożył złoto i dwa srebra.
W sezonie 2013/2014 zajął siódme miejsce w konkursie w Engelbergu. Chciał pojechać na igrzyska w Soczi. Cała kadra miała jednak na tyle dobry sezon, że trener Łukasz Kruczek zostawił Murańkę w domu. "Nie warto mieć marzeń" - pisał w mediach społecznościowych.
Odbiło się to na jego wynikach. Na tyle, że zdemotywowany skoczek nie było w stanie nawet przejść kwalifikacji pod koniec sezonu. Wydawało się jednak, że następnej zimy wszystko wraca na właściwe tory. Młody, zaledwie 20-letni skoczek, zdobywał punkty PŚ i pojechał nawet do Falun na mistrzostwa świata. Tam wraz z drużyną wywalczył brązowy medal - największy sukces w jego karierze.
Wydawało się, że mamy nowego Stocha i Małysza. Albo przynajmniej solidnego zawodnika, który przez kilkanaście lat będzie stanowił o sile naszej drużynówki. Niestety, tak się nie stało. A wszystko przez zdrowie.
Ratunek miał przyjść z USA
Młody skoczek miał ogromne problemy ze wzrokiem. Murańka cierpi na stożek rogówki. To choroba polegająca na zmianach w jej strukturze. Przy tym chorzeniu występuje niewyraźne, mnogie widzenie, a także nadwrażliwość na światło.
Murańka nie widział linii, nie wiedział gdzie ma wylądować. Na początku ukrywał swój problem przez swoimi trenerami. Bał się po prostu wyrzucenia z kadry. Sytuacja stała się jednak na tyle zła, że ujawnił swoje problemy.
Walczył o to, żeby uratować swoją karierę. Przechodził kolejne operacje, ale bez wielkiego skutku. Dopiero specjalne soczewki z USA miały uratować jego karierę. Tak się jednak nie stało.
Nie potrafił się odnaleźć u nowego trenera Stefana Horngachera. W sezonie 2016-17 zdobył zaledwie cztery punkty PŚ. W następnych dwóch sezonach nie miał ich wcale. Zimą 2019/2020 wywalczył ich osiem. A wiadomo, że brak wyników w skokach wiąże się po prostu z brakiem zarobków.
Nagle w sezonie 2020/2021 nastąpiło wielkie odrodzenie. Murańka zanotował najlepszy indywidualny sezon w karierze. Zdobył 141 punktów, a w Willingen otarł się o podium. Sporo osób myślało, że przejdzie podobną drogę, co Andrzej Stękała.
Niestety, nie pociągnął dalej tego sukcesu. Przez następne trzy sezony znów ani razu nie znalazł się w trzydziestce zawodów Pucharu Świata. Do tego mierzył się jeszcze z bólem biodra. Tego lata nie startował już w żadnych zawodach. 10 września ogłosił zakończenie kariery.