Kamil Stoch na własnych warunkach. "Wszystko poszło od serca"

PAP / Łukasz Gągulski / Na zdjęciu: Kamil Stoch
PAP / Łukasz Gągulski / Na zdjęciu: Kamil Stoch

Kamil Stoch otwiera nowy, ostatni etap w swoje karierze sportowej. W rozmowie z WP SportoweFakty opowiedział o kulisach wyboru Michala Doleżala i całego sztabu, a także o reakcji Thomasa Thurnbichlera i kolegów z reprezentacji.

W piątek Kamil Stoch i Polski Związek Narciarski poinformowali oficjalnie, że trzykrotny mistrz olimpijski od sezonu 2024/25 będzie pracował ze swoim sztabem. Skoczek zdecydował, że na ostatnim etapie swojej kariery chce pracować z Michalem Doleżalem, z którym w przeszłości odnosił sukcesy. Jego asystentem będzie Łukasz Kruczek.

Dlaczego postawił właśnie na te osoby? Jak zareagował trener Thomas Thurnbichler i koledzy z reprezentacji? Skoczek odpowiedział na te pytania w rozmowie z WP SportoweFakty.

Piotr Szarwark, dziennikarz WP SportoweFakty: Jak się wraca do pracy po tak trudnym sezonie?

Kamil Stoch, skoczek narciarski, trzykrotny mistrz olimpijski: Miałem trudności ze znalezieniem motywacji kilka dni po zakończeniu sezonu. Byłem wykończony i mentalnie, i fizycznie. Musiałem sobie wiele rzeczy poukładać. To się udało też dzięki mojej małżonce. To największa motywacja dla mężczyzny, kiedy przychodzi żona i mówi mu, żeby jeszcze spróbował i wytężył siły.

ZOBACZ WIDEO: Śmierć zajrzała w oczy Świderskiemu. "Mogliby mnie nie odratować"

Cieszę się, że sugestie prezesa Adama Małysza odnośnie pracy na swoich warunkach i ze swoim sztabem pomogły mi zebrać energię do tego, aby stworzyć sobie najlepsze warunki do rozwoju. Tak się teraz czuję, dlatego nie mam problemu, żeby każdego dnia wstawać rano, iść na trening, wyciskać siódme poty i próbować jeszcze szukać tych detali, które robią różnicę. Chcę uwolnić ten potencjał, który czuję, że mam w sobie.

Po rozpoczęciu nowego rozdziału w pana karierze, na każdym kroku widać optymizm, a uśmiech nie schodzi z twarzy. Kiedy ostatnio czuł się pan tak szczęśliwy pod względem zawodowym?

Myślę, że kilka lat temu. To było naprawdę dawno.

Nowy etap to duży zastrzyk energii?

Zdecydowanie. To także duży zastrzyk zaufania. Bardzo to szanuję, że zarówno Adam Małysz, zarząd Polskiego Związku Narciarskiego, ale też trener Michal Doleżal czy Łukasz Kruczek, pokładają we mnie takie zaufanie. Ze swojej strony postaram się zrobić wszystko, aby w pełni się zaangażować, zrealizować założony plan i oddawać jak najlepsze skoki.

Na konferencji prezes Adam Małysz wspominał, że już od kilku miesięcy namawiał pana na indywidualny sztab i taki cykl przygotowań. Kiedy otworzył się pan na takie rozwiązanie?

Tak naprawdę jakiś tydzień po skończonym sezonie. Jeszcze w Planicy dosyć długo rozmawialiśmy z prezesem i już tam konkretnie sugerował mi pewne rzeczy - żebym przemyślał sobie pracę indywidualną i to, jak będzie wyglądać moja przyszłość. Wtedy jednak byłem bardzo zmęczony i trudno mi było w ogóle myśleć o podjęciu pracy. A co dopiero o jakichkolwiek rozwiązaniach.

Kiedy odpocząłem, przemyślałem to wszystko i za sprawą mojej małżonki podjąłem decyzję, że jednak będę dalej skakał. Wtedy przypomniały mi się te wszystkie sugestie i zacząłem tworzyć sobie plan, jakby to mogło wyglądać i z kim mógłbym pracować.

Kiedy podjął pan decyzję, że będzie pracował indywidualnie, od razu wykręcił pan numer do Michala Doleżala, czy też musiał się pan zastanowić do kogo zadzwonić?

Nie było tu najmniejszych wątpliwości. Chciałem, żeby to były osoby, które mnie znają, z którymi nie będę musiał już budować pewnych relacji i które nie będą musiały mnie poznawać - pod względem etyki pracy, pewnych zachowań, schematów. Wiem też, że jestem trudnym zawodnikiem i nie każdy potrafi do mnie dotrzeć. Te osoby właśnie to potrafią. One mogą znów wynieść mnie na najwyższy poziom. Wybór był prosty. Nie wiedziałem tylko, czy trener nadal ma ten sam numer. Ale się udało.

Czy trener Doleżal od razu powiedział "idę w to", czy też musiał pan dłużej poczekać na jego decyzję?

Czekałem około tygodnia. Też zdawałem sobie sprawę, że to nie będzie dla niego łatwa decyzja. Brałem pod uwagę to, że trener powie “nie”. Zdawałem sobie sprawę, że w Niemczech ma wszystko poukładane, ma zaplanowaną przyszłość i na stole umowę na kolejne lata. Jestem mu wdzięczny, że to wszystko odsunął na bok i zgodził się przyjść tutaj, aby mi pomóc.

Współpracuje od pięciu tygodni. Trener Doleżal w rozmowie z nami wspomniał, że w przeszłości pracował z panem, odnosił sukcesy, ale tak naładowanego energią, tak chętnego do pracy Kamila Stocha jeszcze nie widział. A pan co powie o trenerze po tych pierwszych tygodniach? To nadal ten trener, którego pan pamięta z pracy w kadrze?

To trener przede wszystkim bogatszy o doświadczenia, bogatszy o czas, który upłynął - czas oparty nie na siedzeniu, lecz na zbieraniu różnych doświadczeń, na patrzeniu na to wszystko z boku. Mógł z dystansem popatrzeć na lata naszej współpracy, co można zrobić lepiej, gdzie popełniliśmy błędy, a gdzie wszystko szło dobrze. Widać po nim, że jest pewny tego, co chce robić, jest pewny schematów działania i tego, że to, co robimy, jest dobre.

Wspólnie otwieracie zupełnie nową kartę, czy też są elementy w przygotowaniach i w treningu, które wypracowaliście wcześniej z trenerem Thomasem Thurnbichlerem i przeniesie je pan teraz do swojego sztabu?

Jest wiele rzeczy, które przez ostatnie dwa lata działały naprawdę dobrze. Każdy trener, z którym miałem okazję do tej pory pracować, po części ukształtował mnie jako zawodnika i dokładał pewną cegiełkę do tego, jakim obecnie jestem skoczkiem narciarskim. Tak też było w ostatnich dwóch latach.

Czasami jest jednak tak, że robimy wszystko dobrze, albo tak nam się wydaje. Oboje daliśmy z siebie wszystko - i trener, i ja. Ale czasami brakuje tego czegoś, czego nie potrafię nawet nazwać i uargumentować. To “coś” spaja wszystko i dzięki temu możemy odnosić sukcesy.

Uważam, że trener Thurnbichler jest bardzo dobrym trenerem i w przyszłości będzie odnosił sukcesy, ale teraz, na ostatni etap mojej kariery, potrzebuję zespołu, który skoncentruje się na mnie, da mi sto procent uwagi. W kadrze nie mogłem oczekiwać, że trener poświęci mi więcej czasu kosztem innych zawodników.

To prezes Adam Małysz przekazał Thomasowi Thurnbichlerowi, że pan będzie pracował indywidualnie ze swoim sztabem. Miał pan okazję porozmawiać z Thomasem. Jaka była jego reakcja?

Thomas jest człowiekiem bardzo rozsądnym. Podszedł do tematu bardzo mądrze. Powiedział, że rozumie moje potrzeby i sposób, w jaki chcę teraz funkcjonować. W pełni to zaakceptował i dodał, że jeśli będę czegoś potrzebował, to jest otwarty, aby pomóc mi w każdy możliwy sposób. Bardzo to doceniam i bardzo mu za to dziękuję.

A jak zareagowali koledzy ze skoczni?

Myślę, że mogli być trochę zaskoczeni. Nie konsultowałem z nimi tej decyzji, bo to wszystko poszło od serca. Rozmawiałem z Dawidem i z Piotrkiem. Powiedzieli, że na moim miejscu zrobiliby to samo. Nie tylko to szanują, ale i popierają. Życzą mi, żeby ta misja się powiodła. Jestem przekonany, że jeszcze nie raz staniemy razem na podium - indywidualnie lub drużynowo.

Trener Doleżal nie ma jeszcze podpisanej umowy, ale z pewnością rozmawialiście o horyzoncie czasowym tej współpracy. Czy takim horyzontem są igrzyska olimpijskie w 2026 roku?

Rozmawialiśmy o ramach czasowych, natomiast trener Doleżal wykazał się tu mądrością życiową. Powiedział, że nie będziemy sobie robić żadnej presji czasowej. Jeżeli po sezonie powiem mu, że zrealizowałem wszystkie swoje cele i chcę odejść ze skoków, on to uszanuje. A jeśli zdecydujemy - jest fajnie, trzeba to wykorzystać, spróbujmy jeszcze jeden sezon - to wierzę, że tak właśnie będzie.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty