Jedna z zawodniczek dostała wypłatę dopiero w grudniu, po świętach. Czekała na nią kilka miesięcy, od początku sezonu. Wcześniej, zdesperowana, wysłała do klubu pismo, że odstępuje od kontraktu. Pozwalał jej na to zapis w umowie (paragraf 9., pkt 5 - można odstąpić od kontraktu w trybie natychmiastowym w przypadku zalegania z wypłatą przez co najmniej jeden miesiąc). Chciała kontynuować karierę gdzie indziej. Potrzebowała jednak od pracodawcy tzw. listu czystości, bez którego nie można rozpocząć gry w nowym miejscu. Wtedy dowiedziała się, że klub żąda od niej 15 tys. zł za rozwiązanie umowy. Mogła oddać sprawę do sądu polubownego. Tam prawdopodobnie czekałaby na rozstrzygnięcie długie miesiące. Nie mogłaby w tym czasie zmienić pracodawcy. W końcu nowy klub, który chciał ją zatrudnić, menedżer i sama dziewczyna zebrali 11 tys. zł i "wykupili" od poprzedniego klubu ów list czystości.
- W Polsce wszystkie sprawy majątkowe zawodniczek muszą być prowadzone przed sądem polubownym Profesjonalnej Ligi Piłki Siatkowej. Tam decydują, kiedy zaczną rozprawę. Czasami trzeba czekać nawet rok - wyjaśnia nam Roberto Mogentale, jeden z menedżerów siatkarskich, prywatnie mąż naszej byłej reprezentantki, Małgorzaty Glinki.
- Rozprawy trwają najkrócej cztery miesiące. Po uzyskaniu wyroku sądu siatkarskiego klauzulę jego wykonalności nadaje Sąd Apelacyjny w Warszawie, co trwa kolejne kilka miesięcy. Dlatego zawodniczki unikają takiego rozwiązania. A zawodniczka musi skorzystać najpierw z sądu polubownego, bo w innym wypadku nie dostaje licencji do gry - tłumaczy agent.
Dla innej siatkarki, która także znalazła się w tarapatach finansowych, pieniądze zbierały koleżanki, żeby mogła godnie spędzić Boże Narodzenie. - A przecież ich zarobki to nie są jakieś kokosy! Trzy, cztery tysiące złotych za miesiąc - twierdzi Mogentale.
Skontaktowaliśmy się z zawodniczką, o której przypadku nam opowiadał. Powiedziała tylko tyle: - W tym kraju obowiązuje kodeks pracy i pracodawcy, także ci w sporcie, powinni przestrzegać tych przepisów. Chciałabym, żeby tak było.
ZOBACZ WIDEO Zamiana ról na konferencji Vitala Heynena. Selekcjoner odpytywał dziennikarzy
Ludzie ze środowiska twierdzą, że sytuacja finansowa klubów siatkówki żeńskiej jest fatalna. Zawodniczki często nawet już po zakończeniu kontraktu długo czekają na zaległe wypłaty. Nie chcą o tym mówić ani głośno, ani oficjalnie. Po prostu boją się o kariery. - W umowach mają zapisane klauzule poufności. Za jej złamanie siatkarka może zostać ukarana finansowo - mówi Mogentale. - Obecny system, który pozwala, by kluby nie płaciły na czas, doprowadzi do destabilizacji całej ligi. To zła reklama Polski w Europie - narzeka.
Już kilka lat temu poruszano temat zaległych pensji, gdy AZS Białystok dokonywał sportowego żywota w kobiecej ekstraklasie. Do dziś szefowie żeńskiej siatkówki nie rozwiązali problemu.
W listopadzie 2017 roku w serwisie sport.onet.pl ukazał się tekst "Liga Siatkówki Kobiet: w lidze grają dwa zespoły postawione w stan upadłości" o zaległościach klubów wobec zawodniczek. Przetrwał jednak zaledwie kilka godzin, a sprostowania nadchodziły z wielu stron, m.in. od samych zawodniczek, menadżerów i klubów. Okazało się, że pod tekstem nikt się nie podpisał, a informacje w ogóle nie zostały zweryfikowane.
Najwięcej spraw w ostatnim czasie toczyło się z KSZO Ostrowiec Św. oraz PTPS-em Piła. Najwięcej spraw z MKS-em Dąbrowa Górnicza i Grot Budowlanymi Łódź zakończyło się porozumieniami. Według naszej wiedzy regularnie w żeńskiej siatkówce płaci 6-7 klubów, czyli mniej więcej połowa. Na 50-70 zawodniczek z agencji Roberto Mogentale większa część ma założone sprawy albo dokumenty przygotowane do procesów o zaległe płatności. Część zawodniczek dostaje po jakimś czasie pieniądze, inne idą do komornika.
Dlaczego tak jest, skoro klub, aby dostać licencję na grę w lidze, nie może mieć długów? - To można prosto ominąć. Wystarczy, że prezes napisze, że nie ma żadnych zaległości przekraczających 90 dni wobec wierzycieli, ZUS-u, skarbówki i zawodniczek. I wszystko będzie okej - twierdzi Mogentale.
To rzeczywiście wystarczy, bo komisja ds. licencji pracuje na oświadczeniach prezesów klubów a nie na dokumentach finansowych. Słychać narzekania, że liga stała się sędzią we własnej sprawie i przez wpływy w PZPS przyznaje sobie sama licencje na granie. Siatkarski związek stanowczo się temu sprzeciwia, choć szef komisji licencyjnej PZPS Stanisław Łopaciński przyznaje: - Kontrola wniosków licencyjnych jest wnikliwa i opiera się na oświadczeniach klubów. Podkreślamy, że to forma oświadczeń - mówi.
Polska liga staje się coraz mniej atrakcyjna dla zagranicznych siatkarek. Na próżno szukać wielkich nazwisk, które jeszcze nie tak dawno mogły straszyć rywalki na europejskich arenach. Po tym, jak zmniejszył się budżet Chemika Police, nawet tam nie ma już konstelacji gwiazd. A i solidne polskie siatkarki coraz częściej myślą o tym, żeby jednak walczyć zagranicą. Nie wiadomo czy powrót do tego, co jeszcze było kilka sezonów temu jest możliwy, ale odzyskanie renomy, stabilności finansowej i wypłacalności, wydają się podstawą. Na razie idzie jak po grudzie.
Póki co polska reprezentacja jest w odbudowie, trener Jacek Nawrocki stara się jej przywrócić blask. W 2017 roku jego drużynie udało się wygrać II dywizję World Grand Prix, ale ostatni duży sukces naszych pań miał miejsce już blisko dekadę temu - w 2009 roku Polki sięgnęły po brąz mistrzostw Europy. Teraz Biało-Czerwone będą walczyć w Lidze Narodów z najlepszymi drużynami na świecie.
Jeśli chodzi o kluby, sukcesów polskich drużyn na arenie europejskiej brak. Po zmniejszeniu rozgrywek Ligi Mistrzyń o wyjście w grupy jest znacznie trudniej, a jedyną ekipą, która o awans się ociera w ostatnich dwóch sezonach jest Chemik Police.
Opracowali: Dominika Pawlik i Michał Kaczmarczyk
Wyniki zwiększą oglądalność, a to znowu przełoży się na kasę...
Ale mimo tego, to nie jest takie proste zja Czytaj całość