Obie drużyny miały przed pierwszym gwizdkiem powody do optymizmu, wiążące się z ich pierwszym występem w turnieju. Turcy pokonali Holandię 3:1 i zostali liderami grupy, zaś Belgowie sensacyjnie powstrzymali Francję, zwyciężając 3:2.
Choć trener Vital Heynen nie mógł korzystać z usług kontuzjowanego rozgrywającego Matthiasa Valkiersa, początkowo nie było widać w grze reprezentantów Belgii znacznej obniżki jakości. Po raz pierwszy wypracowali sobie oni większą zaliczkę, kiedy serią kąśliwych szybujących zagrywek popisał się Tomas Rousseaux.
Wyprowadził on swój zespół na prowadzenie 12:8, które jednak, za sprawą skutecznych bloków, Turcy od razu zniwelowali. Mogli oni liczyć na niezawodnych Metina Toy'a i Marko Matica, ale w zaciętej końcówce lepiej spisali się faworyzowani Belgowie. Znów uaktywnił się Rousseaux, dając im impuls owocujący wygraną 25:22.
Triumfatorzy inauguracyjnej odsłony nie poszli jednak za ciosem. Od początku drugiego seta inicjatywę przejęli Turcy (11:8), cały czas nakręcani przez bardzo skutecznego Toy'a. Reprezentanci Belgii długo się bronili za sprawą udanych zagrań duetu lewoskrzydłowych Rousseaux - Sam Deroo, ale koniec końców nie byli w stanie przetrwać naporu rywali.
ZOBACZ WIDEO Jakub Kochanowski: Walczymy o każdy punkt jak o piłkę meczową finału
Grą ekipy znad Bosforu po raz kolejny doskonale dyrygował Arslan Eksi, umiejętnie korzystający ze wszystkich zawodników. Wysoka jakość w ataku i asekuracji pozwoliła jego drużynie zwyciężyć 25:22 i zarazem wyrównać szanse na końcowy sukces.
Niepowodzenie podziałało na Belgów wyraźnie deprymująco. Zupełnie nie przypominali oni drużyny, która przed dwoma dniami ograła Francję. Popełniali liczne proste błędy, nawet przy odbiciach palcami. Tureccy siatkarze bezlitośnie wykorzystywali słabości rywala i za sprawą aktywności Gokhana Gokgoza odjechali na 16:12.
Wtedy przydarzył im się jednak przestój, spowodowany przede wszystkim kapitalnym fragmentem gry środkowego Pietera Verheesa. Dzięki jego atakom i blokom, gracze Heynena wyszli na prowadzenie 19:17, ale po chwili wszystko zniweczyli kolejnym przestojem i przegrali trzecią partię 21:25.
Zdesperowanym równie fatalnym otwarcie czwartego seta przez swoich podopiecznych, Heynen jednak zdecydował się posłać do boju mającego problemy z kolanem Valkiersa. Dokładność rozegrania po stronie Belgów się podniosła, robił co mógł Deroo, ale nadal to Turcy dyktowali warunki gry do drugiej przerwy technicznej (16:13).
Taktyka posyłania niemal wszystkich wystaw do kapitana zdawała belgijskim zespole egzamin do pewnego momentu. To bowiem gracze Josko Milenkovskiego mieli dwie piłki meczowe przy stanie 24:22. Zmarnowali jednak swoją szansę, a po drugiej stronie obudził się Bram Van den Dries. I Belgia wróciła z zaświatów, doprowadzając do tie-breaka.
Pod względem dramaturgii nic się w nim nie zmieniło - nadal była ogromna. Obie drużyny długo szły "łeb w łeb", aż w końcu decydujące przełamanie wykonali Turcy. Tak się przynajmniej wydawało. Kapitalną końcówkę zanotował środkowy bowiem Faik Samed Gunes, który od stanu 11:11 wykonał dwa skuteczne atak i jeden blok.
Prowadzenie 14:11 nie wystarczyło jednak do przypieczętowania triumfu. Pięknym za nadobne odpłacił Turkom Verhees i nagle to Belgowie wygrywali 15:14. I ta minimalna już im wystarczyła do odwrócenia losów widowiska. Zakończyło się ono błędem Toy'a.
Turcja - Belgia 2:3 (22:25, 25:22, 25:21, 25:27, 16:18)
Turcja: Matić, Gokgoz, Subasi, Eksi, Gunes, Toy, Unver (libero) oraz Demirciler (libero), Gungor.
Belgia: Van den Dries, Deroo, Verhees, Van de Voorde, D'Hulst, Rousseaux, Stuer (libero) oraz Ribbens (libero), Van Hirtum, Lecat, Van Walle, Valkiers, Van de Velde.
Miejsce | Zespół | Mecze | Z-P | Sety | Punkty |
---|---|---|---|---|---|
1. | Belgia | 3 | 3-0 | 9:4 | 7 |
2. | Francja | 3 | 2-1 | 8:5 | 6 |
3. | Turcja | 3 | 1-2 | 5:7 | 4 |
4. | Holandia | 3 | 0-3 | 3:9 | 1 |