Zimno, ale gorąco, czyli co poza wynikami zapamiętać z fazy grupowej mistrzostw Europy siatkarzy (foto)

Wszyscy czekają teraz z zapartym tchem na półfinały w Wiedniu, ale nie można zapomnieć, że droga Polaków zaczęła się w stolicy Czech. Tam zaś nie zabrakło niespodzianek. Poniżej o tym, kto potwierdził swoją klasę, dlaczego wszystkim było zimno, komu brakowało kondycji i kto za bardzo się rozluźnił podczas meczu.

W tym artykule dowiesz się o:

Niezawodni towarzysze

O kibicach z Polski powiedziano i napisano już naprawdę dużo. Jednak w tym wypadku nie sposób nie wspomnieć o nich po raz kolejny. Można było się domyślać, że na trybunach pojawi się sporo osób mieszkających w południowo-zachodniej części kraju. I rzeczywiście, fani siatkówki z Bielska-Białej, Nysy czy Jastrzębia nie zawiedli. Oprócz nich jednak zawodników wspierały również między innymi grupy z Gorzowa Wielkopolskiego, Przemyśla i Gdańska. Na te kilka dni w Pradze zagościła prawdziwa biało-czerwona kolonia. Przed meczami i po ich zakończeniu polskich kibiców można było spotkać w przeróżnych częściach miastach. W okolicy hali zaś znacznie częściej można było usłyszeć język polski niż czeski.

Sympatycy drużyny Andrei Anastasiego, zwłaszcza w sobotę i niedzielę, stanowili zdecydowaną większość widowni także na rozgrywanych o wcześniejszej porze spotkaniach pomiędzy rywalami Polaków. Gdyby nie oni, trybuny świeciłyby wówczas pustkami. Ilością polskich fanów nie był zaskoczony Gyorgy Grozer. - Po roku grania w Polsce i ze względu na bliskość Czech wiedziałem, że należy się spodziewać czegoś takiego. Mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Polscy kibice robią świetną atmosferę, przez co wszystkim gra się lepiej - podsumował atakujący reprezentacji Niemiec i Asseco Resovii Rzeszów. Co warto dodać, biało-czerwoni fani świetnie poradzili sobie z tym zadaniem nawet bez swoich "dowódców" - Marka Magiery i Grzegorza Kułagi.

Wbrew pozorom,to nie żadna hala w Polsce (fot. A. Niedziałek)

O tym, że Czesi nie należą raczej do miłośników siatkówki (hokej to zupełnie inna sprawa), można się było przekonać podczas rozmów z mieszkańcami Pragi. Przede wszystkim w sobotę, czyli pierwszego dnia rywalizacji, wielu z nich zapytanych, jak dojść do hali, w której odbywają się mistrzostwa Europy, była wyraźnie zaskoczona, że w ich mieście odbywa się taki turniej. Niektórzy upewniali się, czy chodzi o zawodową odmianę tej dyscypliny sportu, czy też o amatorską. W poniedziałek można już było zauważyć różnicę. Wtedy już nawet sami zagadywali na ulicy i pytali o mecze. Czyżby wpływ częstych spotkań z polskimi kibicami?

Siatkówka na lodzie

Duża ilość kibiców była bardzo przydatna nie tylko ze względu na gorący doping. Im więcej osób zasiadło na trybunach, tym wyższa temperatura na hali i mniejsze szanse na to, że się…zmarznie. Wszystko dlatego, że w O2 Arenie mecze rozgrywano na parkiecie, pod którym znajdowała się pokryta materiałem termoizolacyjnym warstwa lodu. Na co dzień bowiem z tego obiektu korzysta miejscowa drużyna hokejowa. O ile na zewnątrz pogoda była wymarzona (ponad dwadzieścia stopni Celsjusza i pełne słońce), to w hali, siedząc w pobliżu placu gry, nikt nie był w stanie przyglądać się rywalizacji bez włożenia bluzy czy marynarki. Na porządku dziennym były też częste spacery po gorące napoje, które tym razem popularnością znacznie przebijały wodę mineralną wyjętą prosto z lodówki.

Jak się okazuje, także siatkarze odczuwali skutki grania w takich okolicznościach. - Nawet podczas gry dało się odczuć zimno idące od podłogi. Dobrze, że nikomu nie przydarzyła się kontuzja, bo w takich warunkach mogłoby to mieć jeszcze groźniejsze konsekwencje - przyznał Piotr Gruszka, kapitan polskiej drużyny.

Ambicja sportowa gwiazdy

Każdy turniej rangi mistrzowskiej ma swoją maskotkę. Nie inaczej jest tym razem. W Pradze, w przerwach między spotkaniami oraz poszczególnymi setami, widownię starała się zainteresować swoją osobą postać przebrana za gwiazdę. Poza tradycyjnym zagadywaniem i zaczepianiem kibiców postanowiła ona dołączyć do swojego pokazu nieco elementów sportowo-artystycznych. Własny kształt zobowiązuje, nie mogło więc zabraknąć między innymi robienia gwiazdy. Co prawda już po pierwszej próbie łatwo można było dostrzec zmęczenie, ale ambicja okazała się silniejsza. Postać kryjąca się pod przebraniem wykonała więc jeszcze szereg ćwiczeń, po których schodziła z parkietu, słaniając się wręcz na nogach.

Nauczona tym doświadczeniem, ostatniego dnia rywalizacji w O2 Arenie, maskotka postanowiła przeprowadzić dobrą rozgrzewkę. Lepszego towarzystwa niż aspirujący do bycia mistrzem Europy zawodnicy nie sposób było sobie wymarzyć, toteż dołączała ona po kolei do wszystkich drużyn podczas ich ćwiczeń. Jej wykonanie poszczególnych elementów przeważnie nieco odbiegało od tego prezentowanego przez siatkarzy. O ile jednak sama niespecjalnie się tym przejmowała, to reakcje zawodników były różne. Jedni całkowicie ignorowali nowego "kolegę", inni zaś kwitowali te próby ironicznym uśmiechem i dowcipnymi (tudzież złośliwymi) komentarzami. Ale kto by się przejmował, przecież kondycja jest najważniejsza.

Nie tylko siatkarze musieli dbać o kondycję (fot. A. Niedziałek)

Wyluzowany Nowakowski

Sporo kontrowersji wzbudził ostatni mecz drużyny trenera Anastasiego w Pradze, w którym grała ona ze Słowacją. Po tamtym spotkaniu siatkarze i sztab szkoleniowy argumentowali, że - mając już zapewniony występ w kolejnej fazie turnieju - postanowiono dać szansę młodszym oraz rzadziej dotychczas występującym zawodnikom i grano na luzie. Widać było, że siatkarze odczuwali mniejsza presję, znacznie częściej niż zwykle żartowali na boisku.

Niektórzy wyluzowali się jednak chyba trochę za bardzo, bo w pewnym momencie polska drużyna składała się… z pięciu zawodników. Gdy po jednej z akcji Krzysztof Ignaczak udał się na krótki odpoczynek, to Piotr Nowakowski, który powinien się z nim w tym momencie zmienić, w dalszym ciągu stał z kolegami w kwadracie dla rezerwowych. Tuż przed gwizdkiem rozpoczynającym kolejną wymianę środkowy Asseco Resovii Rzeszów zorientował się w sytuacji i próbował naprawić swój błąd imponującym sprintem. Niestety, sędzia okazał się bezlitosny i przerwał akcję, przyznając przy tym punkt przeciwnikom. Koledzy Nowakowskiego zaś mieli kolejny powód do śmiechu.

W meczu ze Słowacją humory dopisywały Polakom (fot. A. Niedziałek)

Szkoda, że dobrego nastroju starczyło zawodnikom tylko na czas meczu. Po nim wielu z nich przeszła bez słowa przez strefę mieszaną lub ominęła ją szerokim łukiem. Z jednej strony trudno się dziwić, że nie chcieli rozmawiać po takim meczu, ale czy to oznacza, że jedynym wyjściem w takiej sytuacji zawsze będzie ucieczka?

Słowacki czarny koń

Nawet jeśli pominąć wygraną z Polakami w "meczu przyjaźni", to i tak wyniki drużyny Słowacji trzeba uznać za największą niespodziankę fazy grupowej mistrzostw. Zaskoczenie kolejnymi zwycięstwami zespołu prowadzonego przez Emanuele Zaniniego nad faworyzowanymi rywalami wyrażali przedstawiciele wszystkich pozostałych drużyn. Słowacy, mający w składzie kilku dobrze znanych polskim kibicom siatkarzy, tłumaczyli, że to właśnie brak presji odnośnie zdobycia medalu był ich receptą na sukces w Pradze. Ta metoda sprawdziła się tylko do ćwierćfinału, ale i tak Martin Sopko i jego koledzy mogą mówić o sukcesie w tegorocznych mistrzostwach Europy. Polscy kibice mogą sobie życzyć, aby teraz tę drogę kontynuowali w dalszym ciągu Polacy, najlepiej do finału.

Martin Sopko był jednym z bohaterów słowackiej drużyny - największej niespodzianki fazy grupowej mistrzostw (fot. A. Niedziałek)

Źródło artykułu: