Ta historia - jak dotąd znana w zasadzie tylko najbliższemu otoczeniu Tomasza Fornala - zaczęła się dwie dekady temu, kiedy Olga, córka doktora Tomasza Klocka, wykładowcy krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego, podrosła i zaczęła się interesować ulubioną dyscypliną sportu ojca. Tata, trener i nauczyciel siatkówki wymyślił, że w Szkole Podstawowej 155, do której chodziła, urządzi zajęcia dla dziewięcioletnich dzieciaków, które jeszcze nie podlegają naborowi w klubach. To swoiste siatkarskie przedszkole miało być koedukacyjne. - Czemu chłopcy z dziewczętami? Żeby było ich więcej – tłumaczy Klocek. - W każdym roczniku były tylko dwie klasy, a dzięki temu uzbierałem 24 osoby.
Część się wykruszyła, dochodziły młodsze roczniki, trzon stanowiło kilkanaście osób. Wśród nich urodzony w 1995 roku Jan Fornal, syn Marka, niegdyś mistrza i reprezentanta Polski w siatkówce.
- Marek powiedział, że ma dwóch chłopaków, ale drugiego o dwa lata młodszego, z pierwszej klasy - wspomina Klocek. - Odparłem, że Tomek też może przychodzić, nikt tu nikomu krzywdy nie wyrządzi. Ustępował wprawdzie innym wzrostem, zresztą on długo nawet wśród rówieśników się tym nie wyróżniał, ale nadrabiał motoryką. Miał naturalny talent ruchowy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: 838 metrów pod ziemią! Niezwykła przygoda siatkarzy
- Moja mama zawsze twierdziła, że z Tomka będzie siatkarz porządny. Wróżyła mu karierę największą z nas, bo uważała, że jest pokorniejszy niż reszta – śmieje się Magdalena Jaszkowska, która w wieku 13 i 14 lat, wraz z Olgą, Moniką Dam i Kamilą Kurowską przez dwa lata z rzędu stawała na najwyższym stopniu podium mistrzostw kraju. - Tomek żył wtedy w cieniu starszego brata, choć był bardziej od niego impulsywny.
Jak ryba w wodzie
Zaczynali od dwóch sześćdziesięciominutowych zajęć tygodniowo, doszli do trzech półtoragodzinnych treningów. Opowieści o poczynaniach Tomcia Fornala najpierw w salce mierzącej 12 na 6 metrów, a później w dużej sali szkoły są tym bardziej fascynujące, że już można sobie wyobrazić przyszłego skrzydłowego reprezentacji, już widać te cechy, które doprowadzą go na szczyt.
Klocek oparł szkolenie na systemie gier, często singlowych, w których zwycięzcy otrzymywali punkty. Na tej podstawie ustalany był ranking i podział na ligi. Dzięki temu silni rywalizowali z silnymi, średni ze średnimi, itd. Mistrzem na ogół był Jasiek, od niedawna zawodnik Berlin Recycling Volleys, za nim parę innych osób, w tym Olga i Magda, ale zwykle o czołówkę ocierał się też Tomasz, choć długo był niższy nawet od części dziewczyn.
W pojedynkach dzieciaki dostawały konkretne zadania. Na przykład jeśli ktoś odbił najpierw palcami, mógł zaatakować, a jeśli dołem, co jest łatwiejsze - musiał przebić od razu na drugą stronę. - Rozmaitych wymogów było sporo, stosowałem je zależnie, jakie umiejętności chciałem akurat kształtować - tłumaczy trener. - Robili postępy, opanowywali coraz bardziej skomplikowane elementy gry, gdy nagle, po niemal trzech latach zajęć, oznajmiłem, że dzisiaj muszą grać "na raz". Obruszyli się, że nie będą mogli atakować, a już każdy to potrafił i lubił. Ja na to, że właśnie o to chodzi: mają sobie wymyślić, jak stosować atak, mając do dyspozycji tylko jedno odbicie w akcji. Zaczęła się gra i właśnie Tomek jako pierwszy wpadł na pomysł, jak to zrobić! Pozostali zaczęli go naśladować.
W turniejach mini siatkówki boiska były położone bardzo blisko siebie, a nawet miewały wspólne linie. Piłki uciekały na sąsiednie placyki, za nimi biegali zawodnicy, a sędziowie zatrzymywali wówczas grę. Pewnego razu jakiś chłopiec przebiegł przed nosem Tomka, więc sędzia gwizdnął. Fornal spytał, dlaczego im przerywa i był bardzo zdziwiony słysząc, że ktoś mu przeszkodził. Obserwował piłkę i akcję, a intruza nie zauważył. Tak wygląda charakteryzująca najlepszych absolutna koncentracja na wykonywanym zadaniu.
Innym obrazkiem, jaki Tomasz Klocek ma przed oczami, jest młodszy Fornal obijający blok przerastających go przeciwników. A tego jeszcze wtedy nie uczył swoich podopiecznych… - Tomek czuł się w tym jak ryba w wodzie. Boisko siatkarskie było jego naturalnym środowiskiem – konkluduje.
Nie wypada kantować
Bracia Fornalowie, jak większość ćwiczących w klubie, mieszkali na osiedlu II Pułku Lotniczego. Szkoła stoi pomiędzy blokami, w drodze na zajęcia nie trzeba było przeprawiać się przez ruchliwe ulice. Niekiedy dołączały do klubu dzieciaki z zewnątrz. Wśród nich Marcin Nowakowski, który wprawdzie umiejętnościami się nie wyróżniał, ale dzięki ambicji i pracowitości odnalazł się w wielkiej siatkówce w inny sposób - jako statystyk trafił do sztabu czołowego zespołu Europy, ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. W UKS 22 rozminął się z Tomkiem Fornalem, ale od kilku lat spotykają się w kadrze narodowej.
Długotrwała komitywa nie wykluczała konfliktów w grupie. Gry treningowe odbywały się na kilku boiskach jednocześnie, a dzieci sędziowały sobie same. Nierzadko hołdując przeświadczeniu: "jak spadła u nich, to w boisku, a jak po naszej stronie, to na pewno w aut" W przypadku notorycznych awantur, szkoleniowiec wprowadzał zasadę: "decyduje ten, kto stał najbliżej piłki". - A wtedy kłótni już prawie nie było, bo każdy uznawał, że na własny rachunek nie wypada mu kantować, że trzeba mieć szacunek dla przeciwników - uśmiecha się Klocek. - Na tym według mnie polega wychowanie. Nie możesz dać dziecku zestawu reguł i nakazać: "tak masz postępować". Musi na własnej skórze spróbować wszystkiego, także niesprawiedliwości, i wyciągnąć z tego wnioski.
Nagroda po latach
Na podstawie doświadczeń z grupą swojej córki i braci Fornalów doktor Klocek napisał, na zlecenie siatkarskiego związku (PZPS), podręcznik nauki volleyballa dla dzieci z klas IV-VI. Można go znaleźć na stronie Młodzieżowej Akademii Siatkówki. Jego podopieczni natomiast zebrali owoce tamtej pracy w postaci kosza medali mistrzostw kraju w mini siatkówce, nazywanych obecnie Kinder+Sport. W tej ogromnej masowej imprezie Tomek Fornal zadebiutował już jako dziewięciolatek, a rok później, w 2007 w Zabrzu zdobył złoty medal w kategorii dwójek, będąc o rok młodszy od limitu wieku. Obydwie jego babcie stały przy linii i kibicowały.
- Od początku świetnie nam się grało ze sobą i dosyć pewnie zwyciężyliśmy - ocenia Jakub Popardowski, występujący wówczas z Tomkiem i Szymonem Lipińskim. Coachem była Dorota Fornal, mama Tomka.
Popardowski wychowywał się w Bobowej i na mistrzostwa został wypożyczony z tamtejszego LKS. O zestawieniu go z Fornalem obaj ojcowie postanowili już rok wcześniej. - Latem 2006 trenowaliśmy z Tomkiem na zgrupowaniu kadry wojewódzkiej, więc byliśmy zgrani - tłumaczy Kuba. - Był "zadziorą", a dzięki temu, że musiał walczyć ze starszymi od siebie, wyrobił sobie przyjęcie i obronę.
W 2008 roku znowu zagrali w finałowym turnieju Kinder+Sport, tym razem o „brąz” w kategorii trójek, lecz… przeciwko sobie. Tomek reprezentował UKS 22, a jednym z jego partnerów był Mateusz Jóźwik, z którym w ubiegłym sezonie spotkali się w Jastrzębskim Węglu. Kuba występował w macierzystym LKS. - Czy były podteksty, zaczepki, prowokacje? Nie, to nie ten czasy, nie ten wiek – przekonuje.
Obydwa zespoły przegrały nieznacznie półfinały, a w meczu o 3. miejsce lepsi byli krakowianie.
Popardowski zwierza się, że z tamtych czasów żałuje tylko jednego. Rok po tym, jak zdobyli wspólnie z Fornalem „złoto”, jako nagrodę dla mistrzowskich teamów wprowadzono wycieczkę do Maceraty na mecz miejscowego Lube Banca i spotkanie z występującym w nim wówczas Sebastianem Świderskim. Dziś szefem polskiej siatkówki.
Paweł Fleszar jest autorem powieści kryminalnych „Powódź”, „piekło-niebo” i „Smog” oraz nagradzanych opowiadań