Przyszłoroczna edycja Rajdu Dakar stoi pod wielkim znakiem zapytania. Już w maju pojawiły się problemy, gdy z organizacji legendarnego rajdu z powodów finansowych wycofały się Chile i Argentyna. Swoje wsparcie z politycznych pobudek wycofała także Boliwia. Na placu gry pozostało tylko Peru.
Właściciel praw legendarnej imprezy terenowej Amaury Sport Organisation Group (ASO) pod koniec poprzedniego miesiąca dogadał się z rządem w Peru, który zadeklarował, iż podejmie się trudnej roli samodzielnego gospodarza rajdu. Ustalono nawet, że potrwa on od 6 do 17 stycznia przyszłego roku.
Do końca czerwca ASO musi podpisać oficjalny kontrakt z peruwiańskim rządem. Ten podobno zaczyna się wahać. Władze były gotowe wyłożyć 6 milionów dolarów o których ASO informowało w trakcie negocjacji. Jednak z racji faktu, że inne kraje Ameryki Południowej nie przyjmą dakarowej karuzeli, koszty organizacji mają wzrosnąć nawet o 20 mln.
Kilka dni temu Peru miało wspólnie z ASO dojść do porozumienia ws. wytyczenia trasy przyszłorocznej edycji rajdu, ale sprawa ta została odłożona w czasie. Minister kultury Peru nie wyraził bowiem zgody na rekonesans, gdyż sam oczekuje na akceptację budżetu na ochronę dziedzictwa kulturowego na terenach, przez które ma przebiegać trasa rajdu.
Prezydent Peru Martina Vizcarra realizując politykę oszczędności w kraju, waha się czy wydanie ok. 25 milionów dolarów na organizację Rajdu Dakar wyjdzie z korzyścią dla całego państwa. W obronie rajdu stanęli peruwiańscy kierowcy, uczestnicy Dakaru, którzy deklarują, że Peru jako samodzielny organizator rajdu, przychody z tytułu promocji imprezy przewyższą nawet dziesięć razy koszty jej przygotowania.
Pod koniec maja dyrektor Dakaru, Etienne Lavigne zadeklarował, że przy dalszych problemach z wytyczeniem trasy rajdu na terenie Ameryki Południowej, impreza może wrócić w 2020 do Afryki, gdzie został przeprowadzony wstępny rekonesans.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Kibice z Senegalu dali przykład innym. Kapitalne zachowanie po meczu z Polską