Andrzej Prochota: Na początku gratuluje historycznego zwycięstwa w Rajdzie Dakar. Sportowo czuje się pan spełniony?
Rafał Sonik: Czuję, że osiągnąłem sukces, na który pracowałem kilkanaście lat i szczyt, na który wdrapywałem się przez ostatnie siedem. Na pewno nie mogę powiedzieć, że jestem spełnionym sportowcem, bo to by było równoznaczne z tym, że wyłączam silnik quada, odwieszam kask na haczyk i więcej nie jeżdżę. Przede mną jeszcze wiele sportowych wyzwań, a tym największym jest wyśrubowany wynik Sebastiana Loeba, który dziewięć razy sięgał po mistrzostwo WRC. Ja chciałbym przebić to osiągnięcie w mojej konkurencji, czyli Pucharze Świata FIM. Zdobyłem już trzy trofea, walkę o czwarte zaczynam 26 kwietnia w Abu Zabi.
[ad=rectangle]
Kiedy po raz pierwszy uwierzył pan, że to właśnie ten Dakar będzie zwycięski?
- W to, że mogę wygrać Dakar nie wątpiłem nawet przez chwilę ani ja, ani członkowie mojego zespołu. To był mój cel, do którego dążyłem przez ostatnie lata startów. Więc jeśli mamy być precyzyjni to w swoje zwycięstwo uwierzyłem po moim debiucie w 2009 roku. Jestem jednak z natury przesądny i nie lubię przed rajdem ogłaszać, że "jadę po zwycięstwo". To zresztą jest chyba dość oczywiste. W tym roku był jednak dwa momenty, w których poczułem, że mam przewagę nad moimi rywalami. Pierwszym był drugi etap zmagań i 518 km niezwykle wymagającego odcinka specjalnego. Kilkanaście kilometrów przed metą wyszedłem na prowadzenie, wyprzedzając Ignacio Casale. Chilijczyk był wykończony i nie miał siły jechać. Był to sygnał, że nie jest odpowiednio przygotowany fizycznie do walki o zwycięstwo, a to był dopiero drugi dzień zmagań. Drugim takim momentem, który dał mi dużą pewność siebie było wygranie dwóch pierwszych etapów w Chile. Zwykle na tym etapie zmagań miejscowi zawodnicy mieli już około godziny przewagi, a tymczasem tempo, które wypracowałem startując w Pucharze Świata okazało się wystarczające, by dojeżdżać do mety ze znaczną przewagą nad przeciwnikami. To spowodowało, że zaczęli forsować tempo, atakować w niebezpiecznych miejscach i popełniać błędy.
Na mecie padły słowa, iż w końcu Rajd Dakar był sprawiedliwy. Co w takim razie działo się we wcześniejszych latach?
- W każdym sporcie jest tak, że ściany pomagają gospodarzom zmagań. W przypadku Dakaru trzeba wziąć jeszcze pod uwagę temperament i cechy lokalnej ludności, która jest niezwykle otwarta i chętna do pomocy. Tej pomocy na trasie odcinków specjalnych, zgodnie z regulaminem nie mogą jednak udzielać. Nie mówimy tu oczywiście o stawianiu quada na koła, czy pomoc zawodnikom po wypadkach, ale o naprawach. Myślę jednak, że o tym co działo się w poprzednich latach możemy już zapomnieć. Ten Dakar był rywalizacją toczącą się w duchu fair play. Nie było żadnych dwuznacznych, czy niejasnych sytuacji, dzięki czemu atmosfera pomiędzy quadowcami na mecie była po raz pierwszy tak serdeczna.
Ignacio Casale znany jest ze swoich nieczystych zagrywek, próbował ich podczas tegorocznej edycji?
- W tym roku Ignacio Casale był w niezwykle trudnej sytuacji. Jako bohater narodowy musiał unieść na barkach olbrzymią presję. Wszyscy oczekiwali od niego kolejnego zwycięstwa. Tymczasem on, lecząc kontuzję ręki bardzo mało startował i jak pokazał czas nie był wystarczająco dobrze przygotowany. Wydaje mi się, że nie wytrzymał wojny nerwów - tego naszego mentalnego pojedynku i walki na minuty, a nawet sekundy. Walczył jednak bardzo czysto i cieszę się, że mam takiego przeciwnika, bo to tylko bardziej mnie motywuje i pozwala przekraczać kolejne granice.
Były gratulacje od Chilijczyka?
- Ignacio wycofał się z rajdu po awarii na 10. etapie rywalizacji. Na biwaku już się nie widzieliśmy, ale przesłał mi gratulacje za pośrednictwem Facebooka, na które oczywiście odpowiedziałem. To był bardzo miły gest z jego strony, który pokazał, że ma klasę. Szanujemy się wzajemnie jako rywale i nie wykluczone, że spotkamy się szybciej niż za rok, ponieważ Ignacio zapowiedział starty w niektórych rajdach Pucharu Świata.
Zwykły kibic pewnie niebyt orientuje się w tej całej otoczce Rajdu Dakar. Co się dzieje, kiedy przekroczy się linię mety oesu? Szybka analiza uszkodzeń quada, posiłek, czy krótka drzemka?
- Przede wszystkim meta oesu, to bardzo rzadko jest meta etapu. Na ogół mamy tam chwilę na odsapnięcie, uzupełnienie płynów i rozmowę z mediami. Potem musimy jeszcze pokonać dojazdówkę do biwaku i dopiero tam jest czas na regenerację. Zaczynamy jednak od analizy uszkodzeń i ewentualnych awarii, które moi mechanicy spisują, a następnie przystępują do pracy. Ja w tym czasie jem makaron z biwakowej kuchni i biorę prysznic. Potem jest czas na masaż, lampkę wina, która pozwala rozluźnić mięśnie oraz analizę roadbooka na kolejny dzień. Każda minuta jest na wagę złota. Kładę się spać najpóźniej o 22, bo przed kolejnym etapem na ogół trzeba wstać już o 3 w nocy…
Ile potrzeba miesięcy, żeby przygotować się do tak trudnej imprezy?
- Wszystko zależy od tego jaki jest nasz cel. Czy chcemy Dakar tylko przejechać, czy walczymy o zwycięstwo. W obu przypadkach kluczowym kryterium jest doświadczenie. Musimy wiedzieć z czym zamierzamy się zmierzyć, a wiedzę na ten temat czerpać nie tylko z kilku rajdów, które wcześniej musimy przejechać, ale również z relacji osób, które tę rywalizację już ukończyły. Równie ważne jest przygotowanie fizyczne odpowiadające klasie, w której startujemy oraz dieta. W moim przypadku przygotowania trwają cały rok. Każdy z sześciu rajdów Pucharu Świata jest dla mnie treningiem przed Dakarem. Poza tym nie ma tygodnia żebym nie biegał, a niemal codziennie ćwiczę i rozciągam się. Jak powtarzają organizatorzy oraz media, Dakar to jedno z najtrudniejszych wyzwań sportowych na świecie, więc należy przygotować się do niego bardzo sumiennie.
[nextpage]
Po siedmiu latach startów udało się osiągnąć szczyt. W kolejnej edycji nie zabraknie motywacji?
- Niemcy mówią "einmal ist keinmal", czyli "jeden raz to za mało". Trzeba udowodnić, że to nie był przypadek. Dakar jest wyzwaniem, które uzależnia. Co roku trasa wygląda inaczej, co roku jest trudniej. Standardy wyznaczyli już tacy zawodnicy jak Stephane Peterhansel, który wygrał 11 Dakarów, czy Marc Coma i Cyril Despres, który na koncie mają po pięć zwycięstw.
Koszty startu w Dakarze są wysokie?
- Dobrze przygotowany i dopięty na ostatni guzik start motocyklisty kosztuje około 400 tysięcy złotych. Dla quada to nieco więcej, nie wspominając już o samochodach, czy ciężarówkach. Trzeba jednak pamiętać, że pieniądze są potrzebne tylko do tego, żeby stanąć na starcie. Dalej liczą się już umiejętności.
Czasy się zmieniają, na najtrudniejszy rajd świata zabiera pan załogę, ile liczy ona osób i za co są odpowiedzialne?
- W ciągu poprzednich sześciu edycji Rajdu Dakar udało nam się stworzyć sprawdzony zespół ludzi, którzy mają do siebie zaufanie i każdy sumiennie spełnia swoje obowiązki. W tym roku pojechało ze mną osiem osób: dwóch mechaników, kierowca serwisowej ciężarówki oraz kierowca campera, którzy jednocześnie stanowią pomoc w warsztacie, osteopata, zaprzyjaźniony motocyklista z Hiszpanii, który przygotowywał dla mnie roadbook, a także dwie osoby odpowiedzialne za przygotowywanie materiałów dla mediów - zdjęcia, wideo.
Jak wygląda przygotowanie od strony fizycznej i psychicznej?
- Najważniejszą częścią przygotowań pod każdym względem stanowią starty w rajdach Pucharu Świata, gdzie sprawdzamy się i adaptujemy do trudnych rajdowych warunków, gdzie budujemy swoją siłę psychiczną. Trening fizyczny jest dopasowany do mojej klasy, a więc przeważają ćwiczenia na mięśnie nóg oraz korpus i ramiona, które bardzo mocno pracują na odcinkach specjalnych. Ćwiczę niemal codziennie, stosując zróżnicowany zestaw od treningu aerobowego po niezwykle istotne, a często niedoceniane rozciąganie.
Ciężko pogodzić rajdy z pracą?
- W dzisiejszych czasach mamy technologię, która umożliwia szybką komunikację pomimo znacznych odległości, dzielących dwie osoby. Aby pogodzić obowiązki zawodowe z moimi startami musiałem opracować system pracy, oparty o sprawdzonych i rzetelnych profesjonalistów, którzy wiedzą kiedy decyzję mogą podjąć sami, a kiedy powinni ją ze mną skonsultować. Jestem zwolennikiem wieloletniej współpracy z ludźmi i dlatego udało mi się stworzyć wokół siebie zespół, który funkcjonuje tak dobrze, jak mój zespół rajdowy.
Czy pańskie udaje się sfinansować z własnych pieniędzy?
- Rajdy terenowe i starty na quadzie to moja pasja, którą mam przywilej realizować dzięki ciężkiej pracy. W latach 90' poświęcałem mojej działalności zawodowej kilkanaście godzin dziennie. O urlopie nie było mowy. W tej chwili nadal nie jest łatwo poukładać mój kalendarz, ale trening i starty stanowią w nim żelazne punkty. To jeden ze sposobów na to, by pokazać światu, że pieniądze nie są celem samym w sobie, ale środkiem do jego osiągnięcia.