Określenie daty powrotu do gry, jak i strat, jakie wyrządzi piłce ręcznej pandemia koronawirusa, jest na tym etapie niemożliwe. Dziś przewidzieć można już za to skalę wyzwań oraz precedensów, z jakimi będzie musiał zmierzyć się handball. Pierwsze decyzje za nami, choć te najważniejsze dopiero zapadną.
Kalendarz
Pierwszym, co przychodzi do głowy, jest kwestia terminarza. Od połowy marca europejski handball stanął na czerwonym świetle i nie wiadomo ile potrwa zanim znów drgnie. Po wcześniejszym zawieszeniu rozgrywek, w poniedziałek 23 marca, PGNiG Superliga zdecydowała o zakończeniu sezonu. We wtorek decyzję o przełożeniu igrzysk olimpijskich w Tokio na rok 2021 podjął MKOl. Wciąż czekamy natomiast na werdykt EHF-u ws. kontynuowania Ligi Mistrzów oraz nowych terminów reprezentacyjnych gier w eliminacjach do mistrzostw świata i Europy. Zawieszone wciąż są także rozgrywki Pucharu Polski organizowane przez Związek.
Tak decyzję o zakończeniu sezonu w Polsce argumentował Marek Janicki, prezes Superligi. - Zdrowie jest na pierwszym miejscu, dlatego w trosce o zawodników, kibiców, przedstawicieli mediów, a także wszystkich, którzy pracują przy organizacji meczów, decydujemy o zakończeniu rozgrywek. Zdajemy sobie sprawę, że wznowienie rywalizacji w tym sezonie byłoby niezwykle skomplikowane, a wręcz niemożliwe. Obecnie drużyny nie trenują i nie wiadomo kiedy mogłyby wrócić do treningów. A muszą mieć odpowiednio dużo czasu na przygotowanie się do rozegrania meczów w rundzie finałowej i spadkowej. To dla nas trudna decyzja, ale uważamy, że najlepsza.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Co zrobią pozostali organizatorzy? To o tyle skomplikowane, że decyzja jednych wpływa na drugich. Liga Mistrzów na pewno nie wystartuje przed 12 kwietnia. EHF wyznaczył "deadline", do którego ma ogłosić swoją decyzję, na 17 kwietnia. Na ten moment europejska federacja podała jedynie ewentualną nową datę turnieju Final Four, według której zawodnicy w Kolonii zagraliby... 22 i 23 sierpnia. Czyli po planowanych na 2020 rok igrzyskach. Te jednak zostały już przełożone.
Zaległe mecze reprezentacyjne (eliminacje do ME czy MŚ, turnieje kwalifikacyjne do igrzysk, które same mają zwieńczyć sezon 20/21) trzeba będzie zmieścić w kalendarzu kolejnej kampanii, która zapowiada się na najbardziej napiętą w historii piłki ręcznej. Jeśli zaś tegoroczna Liga Mistrzów zostanie dokończona, obecny sezon skończy się wraz z początkiem przygotowań do kolejnego. O wakacjach zawodnicy mogliby wtedy jedynie pomarzyć. Tych nie doświadczą z pewnością za rok. Biorąc pod uwagę duże zaległości, przed nimi dwa lata wyjątkowo intensywnej gry.
Organizacja
Przedwczesne zakończenie rozgrywek wprowadza wiele wątpliwości formalnych względem kolejnego sezonu. Tytuły przyznano na podstawie aktualnej tabeli, choć zarówno wśród panów, jak i pań, matematyczne szanse na mistrzostwo Polski miały wciąż ekipy z drugich miejsc. Wiemy także, że decyzją Superligi żadna z ekip grających w tym roku w najwyższej klasie rozgrywkowej nie spadnie do I ligi.
Co jednak z tymi, którzy przez cały rok walczyli, by dostać się do elity? Związek zaproponował rezygnację z awansów. - Przy bieżącym stanie (...) rekomendujemy zakończenie rozgrywek na obecnym etapie, co oznaczałoby, że nie zostaną wyłonieni zwycięzcy (a co za tym idzie brak awansu do wyższej klasy w sezonie 2020/21), jak i zespoły spadające do niższych klas - czytamy w liście do klubów I ligi.
Co jasne, ewentualni kandydaci do awansu nie chcą godzić się na taki scenariusz. Tak zareagowała Nielba Wągrowiec.
"W opinii klubu taka możliwość zakończenia sezonu staje się krzywdząca dla zawodników, działaczy i sponsorów, którzy mocno walczyli o to, aby znaleźć się w tym miejscu, w którym są aktualnie, czyli miejscu dającym prawo ubiegać się o grę w PGNiG Superlidze w sezonie 2020/21. W naszej opinii władze Związku powinny zaprosić zwycięzców grup I ligi do walki o najwyższą klasę rozgrywkową w Polsce. Jednocześnie pozostałe zespoły powinny zostać sklasyfikowane zgodnie z zasadami rywalizacji sportowej".
Jakie mogą być ewentualne rozwiązania? Np. powiększenie PGNiG Superligi w kolejnym sezonie. To spowodowałoby jednak jeszcze większe napięcie terminarza. Sprawa spadków i awansów na pewno jeszcze przez jakiś czas pozostanie kością niezgody między klubami a władzami.
Zdrowie
- [color=#191e23]Ktoś będzie musiał z czegoś zrezygnować, nie da się grać dwa lata bez przerwy - powiedział nam jeszcze przed ogłoszeniem decyzji PGNiG Superligi i organizatorów igrzysk Krzysztof Paluch, trener przygotowania motorycznego PGE VIVE Kielce. Wiemy już, że na krajowych parkietach do gry nie wrócimy, przełożono także igrzyska.
- Nikt nie chce rezygnować ze swojej imprezy, bo wiadomo, że dla każdego jego własna jest najważniejsza. Ale tak naprawdę najważniejsze to jest zdrowie zawodników, dlatego musiał być wypracowany jakiś kompromis. Bo, umówmy się, jeśli ktoś teraz przez trzy tygodnie ćwiczy w domu, jeździ na rowerze i biega po lesie, to nie możemy mówić o profesjonalnym przygotowaniu i treningu.
- Jeśli wrócilibyśmy do gry od razu na dużej intensywności i na najwyższym poziomie, to tak, jakbyśmy wrócili po wakacjach bez wcześniejszych treningów. Mielibyśmy plagę kontuzji. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Mam nadzieję, że nawet jeśli wrócimy jeszcze do gry, będzie to przeprowadzone z głową. Po ludzku bardzo martwię się o chłopaków - kontynuuje Paluch.[/color]
Co więcej, kluby przez cały sezon mozolnie budowały formę właśnie na najważniejszą część roku, teraz wszystkie plany spaliły na panewce. Po ewentualnym powrocie do gry trudno przewidzieć wyniki.
- Nie chciałbym być w skórze ludzi, którzy decydują teraz o dalszych losach obecnego sezonu. Każda decyzja będzie dla kogoś niesprawiedliwa. A jeśli wznowimy rozgrywki w Lidze Mistrzów, wyniki będą szaleć. Żadna z ekip nie może przewidzieć przyszłości, w kwestii przygotowania graczy każdy zawodnik i każdy klub będzie w innym momencie. Jeśli nie wrócimy, utrzymanie zawodników w formie przez pięć miesięcy bez spotkań także będzie olbrzymim wyzwaniem - kończy analizę ekspert od przygotowania motorycznego zawodników.
Kontrakty
[color=#000000]Zawierucha terminarzowo-organizacyjna z pewnością odbije się na rynku transferowym. Wielu graczom umowa z obecnym klubem kończy się pod koniec czerwca 2020 roku. Kontrakty z nowymi pracodawcami wchodzą w życie od 1 lipca.
To rodzi absurd, w którym w ewentualnym sierpniowym półfinale Ligi Mistrzów pomiędzy PGE VIVE Kielce a Barcą Lassa Blaż Janc zagrałby w koszulce Blaugrany, choć cały sezon i awans do niego wywalczył wraz z mistrzami Polski. Najważniejsze mecze sezonu kontynuowane byłyby także w samym środku okna transferowego, nietrudno wyobrazić sobie więc możliwe nadużycia ze strony bogatszych zespołów.
Rozwiązaniem mogłoby być przedłużenie czasu obowiązywania kontraktów do faktycznego końca sezonu, ale byłoby to niekorzystne dla zawodników, którzy mieliby dostać podwyżkę od lipca w nowym miejscu pracy oraz dla klubów, które nie zamierzały przedłużać kontraktu z danym graczem. Na szczęście, dzięki decyzji ligi, uniknięto kontraktowego chaosu na krajowym podwórku. Bo w przypadku kontynuowania gier w wakacje, składy drużyn na końcowe mecze kompletnie by zwariowały. W wyniku zawartych wcześniej umów zyskujących moc z początkiem lipca, niektórzy gracze zmieniliby barwy na... dwa ostatnie mecze sezonu.
Nie oznacza to jednak, że sytuacja w ogóle nie dotknie zawodników. Nie wiadomo bowiem, jak zareaguje rynek. Jeśli stracą kluby, co jest pewne, najprawdopodobniej stracą też zawodnicy.
- Bardzo trudno to przewidzieć, bo to zależy głównie od tego, kiedy minie epidemia i wrócimy do gry. Potem od decyzji ligi i Związku, co z kwestią awansów, spadków i licencji? Co z zespołami I ligi, które miały awansować? Nie potrafię przewidzieć, jak będzie wyglądała sytuacja niektórych klubów, jeśli epidemia się przedłuży. Podejrzewam, że w niektórych przypadkach może to spowodować zmianę polityki transferowej czy celów na nowy sezon w związku z niepewnością odnośnie wsparcia finansowego przez firmy sponsorujące czy miasta. Pytań jest mnóstwo – wylicza Paweł Albin, menedżer sportowy współpracujący ze szczypiornistami.
- Tak naprawdę teraz możemy tylko czekać, mając nadzieje, że wszystko szybko się ustabilizuje. Jasne, wszyscy się zastanawiają co będzie dalej, jak to ich dotknie, ale nie widzę paniki wśród zawodników - dodaje.
Tak zaś komentuje sprawę Roman Kowalik, prezes SPR Stali Mielec. - Decyzje podejmowane wraz z zawodnikami będą bardzo, bardzo ważne. Gracze dobrze wiedzą jak działają kluby, z czego czerpią zyski, każdy z nich ma dostęp do mediów i widzi też w jakim stanie za chwilę będzie nasza gospodarka. Absolutnie nikt nie chce wykorzystywać tej sytuacji przeciwko graczom, żeby odebrać im pensje, ale oni muszą zrozumieć naszą sytuację.
- Myślę, że rozsądnym byłaby obniżka kontraktu na ten czas np. o 30 proc. Tak jak tworzymy kolektyw na parkiecie, musimy tworzyć go poza nim. Na pewno nikt nie zostawi ich na lodzie, ale też nikt nie da z własnej kieszeni. Będziemy prowadzić indywidualne rozmowy i liczę na zrozumienie graczy. Myślę, że podobnie podchodzą do tematu wszyscy prezesi polskich klubów. Jeśli nie uda się wypracować kompromisów, być może w przyszłym sezonie w Superlidze będzie nie czternaście, a osiem czy dziesięć zespołów. Dla zawodników też powinno się liczyć, żeby kluby przetrwały.
Kluby
Te są w zdecydowanie najgorszej sytuacji. Brak spotkań to brak wpływów z meczów. Jeśli zespół nie gra, klub nie zarabia, a zawodnikom pensje wciąż wypłacać trzeba. Kluby tracą obecnie pieniądze z biletów, innych wpływów z dnia meczowego (gadżety klubowe, gastronomia), nie wiadomo także czy nie zmniejszą się fundusze z telewizji ze względu na okrojenie rozgrywek. Na domiar złego, to właśnie one w światku piłki ręcznej najbardziej odczują osłabienie całej gospodarki kraju.
- Na tym etapie nie da się jeszcze dokładnie oszacować strat. Na pewno sytuacja wpłynie jednak na całe środowisko. Żaden z prezesów teraz nie policzy jeszcze strat. Jeśli jednak mamy umowy ze sponsorami, którzy działają w biznesie, łatwo przewidzieć, co może się stać, jeśli gospodarka się zapadnie. Inwestorzy, mając do wyboru ratowanie swojej formy, rodziny, własnego majątku lub pomoc klubom, zawsze wybiorą siebie. To proste. Tak samo miasta będą wolały przeznaczyć środki na opiekę zdrowotną, a nie finansowanie klubu - dalej analizuje Kowalik.
- Prowadziliśmy rozmowy z nowymi sponsorami, ale wszystko zawisło w powietrzu. Naszym sponsorem strategicznym jest teraz miasto, ale co jeśli za kilka miesięcy, gdy epidemia będzie się przedłużać, ratusz nie będzie mógł już nas wspomagać? Każdą złotówkę będziemy teraz oglądać z dwóch stron. Zaczęto już rozmowy z Superligą ws. nowego sezonu. Może jakimś rozwiązaniem będzie poluzowanie wymagań licencyjnych? Teraz budżet klubu nie może być mniejszy niż dwa miliony złotych. Może trzeba będzie zmniejszyć tę kwotę do półtora miliona? - zastanawia się prezes Stali.
Domino ruszyło nadzwyczaj szybko. Jeszcze we wtorek pierwszoligowa Gwardia Koszalin poinformowała o rozwiązaniu umów ze swoimi graczami, wskazując na niemożność wywiązania się z umów ze sponsorami i urzędami. - Nie jesteśmy pod tym względem wyjątkiem, takie problemy pojawią się w całej Polsce - zapowiada Tomasz Nowe, prezes Gwardii, która okazała się pierwszą ofiarą koronawirusa. Niestety, trudno przypuszczać, że ostatnią.
Telewizja
Na domiar złego dla superligowych klubów, nie wiadomo, co z umową z TVP. Smutną prawdą jest, że o ile bez kibiców na trybunach piłka ręczna może funkcjonować, bez telewizji już nie. To właśnie wpływy z praw telewizyjnych są jedną z ważniejszych pozycji dla klubowych księgowych. Zakończenie rozgrywek może spowodować renegocjację umowy z nadawcą i mniejsze wpływy do klubowych kas, co dla tych biedniejszych może oznaczać poważne problemy z dopięciem budżetu.
- Będę rozmawiał o tym z prezesem Superligi i dopiero wtedy będzie można przekazać jakiekolwiek ustalenia. Takie rozmowy toczą się za zamkniętymi drzwiami, więc należy czekać aż wspólnie wydamy komunikat - mówi nam Marek Szkolnikowski.
Bazując na innych wypowiedziach dyrektora TVP Sport, można domyślać się jednak, że kluby mogą spodziewać się utraty części planowanych środków.
- Stanęliśmy przed trudną sytuacją. Dotyczy to nie tylko umowy z piłkarską ekstraklasą, ale wszystkich naszych praw. W takich sytuacjach jedynym rozwiązaniem jest rozmowa. Niegospodarnością ze strony TVP byłoby zapłacenie pełnego kontraktu, bo umowa jest na całe rozgrywki, ale nie chcemy też zostawić nikogo na lodzie - powiedział w programie "Kanału Sportowego" Marek Szkolnikowski, odnosząc się do identycznej kwestii dotyczącej piłkarskiej ekstraklasy.
Pewne jest jedno: skutki pandemii nie ominą piłki ręcznej. Jak zmieni to szczypiorniaka? Na ten moment nie da się oszacować dokładnych strat. Wiemy już, że poprzez przełożenie spotkań i imprez na późniejszy termin, kolejne lata będą dla zawodników wyjątkowo wymagające, czeka ich niezliczona liczba spotkań, by nadrobić zaległości. Zaległości w klubowych kasach nadrabiać będą też kluby. Nie wiadomo tylko do jakich środków będą musiały się posunąć. Kluczem do opanowania sytuacji (tak globalnie, jaki i w szczypiorniaku) będzie współpraca całego środowiska.
Obserwuj autora na Twitterze!
Czytaj także:
Więcej o proteście pierwszoligowców
Więcej o problemach Gwardii Koszalin
[/color]