Kamil Syprzak: Stracony ten, kto nie popełnia błędów. Na mistrzostwach każdy mecz będzie finałem

Newspix / Łukasz Laskowski / Na zdjęciu: Kamil Syprzak (z piłką)
Newspix / Łukasz Laskowski / Na zdjęciu: Kamil Syprzak (z piłką)

- Do Szwecji jedziemy rozegrać trzy finały. Tak podchodzimy do każdego z grupowych spotkań i na koniec zobaczymy, co z tego wyniknie - mówi o mistrzostwach Europy Kamil Syprzak. Obrotowy opowiada także o swoich przygodach w Barcelonie i PSG.

[b][tag=5301]

Kamil Syprzak[/tag], obrotowy PSG i reprezentacji Polski[/b]: Scena numer jeden. Turniej 4NationsCup w Tarnowie. Po jednym ze spotkań biegnie za mną kibic, prosząc o zdjęcie. Stanąłem, zrobiliśmy je, dałem też autograf, po czym taka rozmowa:
- To jak, jutro będzie lepiej? - pyta kibic. Przyznam, mała konsternacja.
- A co, dziś było źle? - odpowiedziałem, bo jesteśmy tuż po wygranym meczu ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi.
- No mi się nie podobało!
- To zapraszam na boisko, zobaczyć z czym to się je i jakie to trudne - i tu był koniec dyskusji.

Oczywiście, ja rozumiem kibiców, że być może przez lata przyzwyczaili się do wielkich sukcesów, wielobramkowych zwycięstw, co też dobre, bo czujemy wiarę w nas, jak właśnie w Tarnowie, gdzie przyszło bardzo dużo ludzi i bardzo to doceniamy, ale też prośba o zrozumienie i cierpliwość, bo jesteśmy tylko ludźmi, a ta nowa kadra dopiero zaczyna swoją przygodę.

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Temat reprezentacji Polski w piłce ręcznej w ogóle nie jest chyba najłatwiejszym do rozmowy. Będzie się pan pilnował, by nie powiedzieć za dużo?

Nie ma co ukrywać, że atmosfera jest napięta. Głównie przez wyniki. Ale ja nie mam z tym problemu. Lubię rozmawiać o rzeczach, których inni wolą unikać, ale tylko jeśli rozmowa przebiega w taki sposób, że i dziennikarz potrafi zrozumieć sytuację, w której jesteśmy. A z tym bywa różnie. Już nawet przestałem czytać i słuchać rzeczy, jakie się o nas pisze i mówi, bo jest w nich dużo niepotrzebnego napinania się i szukania sensacji kosztem prawdy. Czasem braku profesjonalizmu. Jak miałbym się tym wszystkim przejmować, to nie miałbym na nic innego czasu! Krytyka jest potrzebna, jesteśmy mężczyznami i trzeba o tym rozmawiać, ale trzeba też rozgraniczać pewne sprawy. Mamy taką mentalność, że zawsze coś nam nie pasuje. Spotkałem się z tym tylko w Polsce.

ZOBACZ WIDEO "Kierunek Dakar". Rajd Dakar a życie rodzinne. Wszystko da się poukładać

To na początek ustalmy jedną rzecz: z jakim nastawieniem i z jakimi celami jedziemy na mistrzostwa Europy?

Ledwo co skończył się 2019 rok, a 2020 bardzo szybko nas zweryfikuje. Na mistrzostwa jedziemy rozegrać trzy finały. Tak podchodzimy do każdego z grupowych spotkań i na koniec zobaczymy, co z tego wyniknie. Jasne, że najważniejsze będzie to pierwsze, ze Słowenią, bo ustawi atmosferę na dalsze spotkania. Dlatego od kilku dni zajmujemy się już tylko tą grą.

Szanse?

Jesteśmy realistami. Pewnie mamy mniejsze niż oni. Ale nasza kadra zawsze lubiła płatać figle, bywały mecze, które były dla nas teoretycznie przegrane, a na koniec okazywało się inaczej. Wierzę, że dalej mamy w sobie tę siłę. Jesteśmy jednak narodem, dla którego zawsze coś jest nie tak, dlatego jeszcze raz prosiłbym o wyrozumiałość i cierpliwość. Zarówno kibiców, którzy są z nami od lat na dobre i złe, jak i tych, którzy podczas mistrzostw wrócą do oglądania szczypiorniaka. Jedno jest pewne: każdy z nas da z siebie 110 proc. Odpowiedzi poznamy dopiero na parkiecie.

Jeśli mówimy już o Słowenii, zmienili ostatnio trenera. To dla nas ułatwienie, bo nie zdążą się zgrać czy utrudnienie, bo nie wiadomo czego się spodziewać? 

Można żartować, że brak materiału wideo to bardziej problem trenera, ale na poważnie to nie sądzę, że Słoweńcy zmienią tak dużo w swojej taktyce i stylu. Oni od lat mają swój szkielet, który na pewno został nienaruszony. Jasne, że wprowadzą kilka korekt, rozwiązań nowego trenera, założeń pod konkretnych rywali, ale nie będą to aż tak drastyczne zmiany. Naszym celem będzie nie dać im zrealizować ich planu na mecz.

-> Przeczytaj więcej o reprezentacji Słowenii

Dla kibiców, którzy na co dzień nie śledzą tak dokładnie piłki ręcznej, a włączą mistrzostwa, może być dziwne, że zamiast kadry wygrywającej brąz mistrzostw świata z Hiszpanią w 2015 roku, pięć lat później oglądają kadrę przegrywającą z Hiszpanią B.

Takie porównania nie mają najmniejszego sensu. Nie można tak podchodzić do analizy - tak naprawdę - dwóch reprezentacji: tej z Kataru czy z Rio i obecnej. Bo to dwie różne ekipy, wystarczy popatrzeć na skład. Ci co nas śledzą, doskonale wiedzą w jakiej jesteśmy sytuacji, jaką zmianę kadrową właśnie przechodzimy, ile wymaga to czasu, pracy i na jakim etapie teraz się znajdujemy.

Na kole zobaczymy Kamila Syprzaka, który wzrostem góruje nad wszystkimi obrońcami. Można pomyśleć: dlaczego nie można po prostu podawać mu piłek tak wysoko, że defensorzy nie sięgną, a on zdobędzie dziesięć bramek w meczu?

Faktycznie, to trochę śmieszne pytanie, ale paradoksalnie trudno to wyjaśnić. Po pierwsze, gdy wbiegam na pozycję, zwykle obok mnie jest dwóch, nawet trzech obrońców. Widząc mnie i moje warunki, muszą się na mnie bardziej skupić. W ten sposób momentalnie tworzy się miejsce dla moich kolegów i czasem właśnie takie mam zadanie, by zwabiać i wiązać obrońców. Nie zawsze występ zawodnika można oceniać tylko przez cyferkę obok nazwiska w protokole. Moje warunki można wykorzystywać na różne sposoby.

Po drugie - my się wciąż siebie nawzajem uczymy. Wspomnieliśmy wcześniej mistrzostwa świata w Katarze, tam współpraca z kołem wyglądała bardzo dobrze, rzucałem wiele goli, ale proszę zobaczyć ile meczów wcześniej razem zagraliśmy, na ilu wspólnych turniejach byliśmy. Wypracowanie takiego zgrania, podania w punkt, zwłaszcza na wysokości, wymaga czasu, kilku udanych dwójkowych akcji, by załapać, że to może funkcjonować i przynosić korzyści. Do tego potrzebna jest regularność. Dla niektórych taka gra jest łatwa, dla innych nie. Ja sam wciąż się uczę i ustawienia, i – przede wszystkim – moich kolegów, by pomóc im dograć taką piłkę.

I tu jeszcze jedna sprawa: okazji do zgrania się wcale nie mamy za wiele. Jeśli wyjdzie dziesięć zgrupowań w ciągu roku, to już dużo. Dlatego każde trzeba wykorzystać na maksa.

Wchodząc z kolei w szczegóły: trener Rombel postawił na hiszpańską szkołę piłki ręcznej, poprzedni selekcjoner preferował niemiecką. Dużo mówimy o tej zmianie. Co to oznacza dla obrotowego?

W skrócie: w niemieckiej taktyce stawia się na walkę fizyczną. Dla kołowego oznacza to stale dwóch obrońców na plecach, bardzo trudne ustawianie się na pozycji, bo defensorzy będą ciągle wypychać i odcinać, no i dużo siniaków. W tej taktyce pracuje się bardziej dla zespołu. W wariancie hiszpańskim z kolei obrony będą bardziej otwarte, więcej pracy mają obrońcy na pozycjach numer dwa, stąd więcej miejsca dla kołowego, który będzie wbiegał im plecy. Samemu cały czas miałem styczność z hiszpańskim stylem i on mi naprawdę odpowiada. Ale dobrze czuję się też w grze z niemieckimi zespołami; w fizycznej walce.

Piłka ręczna ewoluuje co roku. Przyjęto taktykę, że na środku obrony stoją najwyżsi i najsilniejsi defensorzy, dlatego często bez sensu jest grać i ustawiać się na nich. Ich gabaryty wykorzystać może z kolei środkowy rozgrywający, będący od nich znacznie zwinniejszy i szybszy.

W obecnej reprezentacji odgrywa pan rolę jednego z liderów. Nikt inny nie ma takiego CV. A jeszcze nie dawno sam wchodził pan do kadry!

Fakt. I choć ani nie zapisuję się już do kategorii młodych zawodników, bo są w kadrze tacy, co mają osiemnaście lat, ani jeszcze na pewno nie jestem starym graczem, to mam sporo doświadczenia. Dobrze czuję się w tej roli. Na treningach młodsi koledzy zawsze mogą liczyć na mnie i innych bardziej doświadczonych chłopaków. Bardzo dużo rozmawiamy, zwłaszcza starając się dotrzeć elementy współpracy w parach.

Widzi pan potencjał?

Na pewno widzę talent. Każdy kiedyś zaczynał, ja tak samo. Dla nich teraz najważniejsze, by wykorzystać swoje możliwości, a mają duże, i trafić na właściwą osobę, która ich poprowadzi. Bo z doświadczenia wiem, że samemu w tym dużym świecie handballu się zginie. Do tego nie można się bać próbować. Trzeba wykorzystywać okazje. Jak komuś przytrafi się szansa wyjazdu zagranicę, namawiałbym, by spróbować.

Pierwsze mecze, turnieje, to zawsze pierwsze stresy. Z tego wychodzą błędy, głupie niewykorzystane sytuacje. Ale to normalne. Według mnie stracony jest ten, kto nie popełnia błędów, bo to pokazuje, że nawet nie podejmuje próby zmiany i wniesienia czegoś. Sam stopniowo wchodziłem do kadry, też popełniałem i wciąż popełniam błędy, aż doszliśmy tutaj, gdzie jestem jednym z liderów i to ja przekazuję dalej doświadczenie. To wymaga czasu.
[nextpage]Scena numer dwa. Ośrodek Ciudad Deportiva pod Barceloną, czyli baza treningowa Barcelony. Treningi mieliśmy bardzo często równo lub zaraz po/przed zespołem piłki nożnej. Pod bramą wjazdową tłum ludzi, czekających na zdjęcie z którymś z zawodników, niezależnie od dnia tygodnia czy pogody zawsze było ich mnóstwo.

Tak się złożyło, że do poprzedniego sezonu piłkarze Barcy mieli kontrakt z firmą Audi, która dostarczała im samochody. Ja prywatnie też jeździłem Audi. Nie raz spotkała mnie więc historia, że wyjeżdżając z ośrodka otaczał mnie wianuszek kibiców.
- Możemy autograf, zdjęcie? - słyszałem zza drzwi.
Opuszczałem szybę, patrzyli, że Syprzak, albo w ogóle nie wiedzieli kto i jeden do drugiego: - A, to niech jedzie!
W Barcelonie liczy się tylko futbol. Jeśli tego samego dnia, co my, grała piłkarska Barcelona, na naszych meczach w Palau Blaugrana było po prostu pusto.

Przed sezonem Barcelonę zamienił pan na PSG. To zdecydowanie najbardziej spektakularny ruch polskiego szczypiornisty ostatnich lat. Jakie były kulisy transferu?

Wiemy, w jakim byłem położeniu w ostatnim sezonie w Barcelonie. Grałem mało. Wybierając nowy klub, chciałem mieć pewność, że dostanę dużo minut. Dlatego przechodząc do Paryża bardzo dużo rozmawiałem z trenerem Raulem Gonzalezem, który zapewniał mnie, że będzie miał dużo szans. A to wcale nie takie oczywiste, bo moimi konkurentami są Henrik Toft Hansen i Luka Karabatić, czyli specjaliści w swoim fachu. Na szczęście dla mnie ostatnio obaj wypadli na kilka kolejek ze składu ze względu na kontuzje, co dla mnie jest wodą na młyn, bo mogłem występować po 60 minut w meczu i się dobrze pokazać. Myślę, że wykorzystałem szanse i po powrocie dalej będę grał sporo.

Pierwsze różnice między Paryżem a Barceloną?

Na razie transfer jak najbardziej na plus, choć wiadomo, że zmiany zawsze są wymagające i powodują większe lub mniejsze problemy. Trzeba je jednak rozwiązać dość szybko, bo boisko szybko weryfikuje. Same przenosiny do innego państwa, do nowego otoczenia, z innym językiem i kulturą powodują, że trzeba się przestawić. Rozmawiając z kolegami, żartowałem, że w Hiszpanii słońce świeci dwadzieścia godzin na dobę, we Francji trochę tego brakuje. W Paryżu czuję się za to trochę bardziej jak w Polsce, właśnie ze względu na klimat.

A na konkretach?

Pierwsze z brzegu: Paryż jest o wiele... brudniejszy niż Barcelona. Śmieci wysypują się na ulicy z kubłów. Dosłownie. Sprzątający nie wyrabiają, a ciągle pracują. Raz na jakiś czas przychodzi za to strajk lub święta, wtedy dopiero wgląda to nieciekawie.

To kulturowo. A sportowo?

Barca i PSG to w ogóle temat na kolejną dłuższą rozmowę, albo i na książkę. W Katalonii byłem cztery lata - jedni powiedzą, że krótko, bo się nie utrzymał; inni - że wow, sukces. W Paryżu zaś jestem dopiero pół roku, to za krótko by poznać wszystko tak dokładnie jak w Barcelonie. Tu i tu uderza jednak profesjonalizm i dbałość o szczegóły. Kiedy idziesz na trening nie musisz się niczym martwić: czy masz strój, ręcznik, gdzie zostawić buty. Wszystko jest przygotowane, możesz skupić się tylko na grze. Przechodząc do Barcelony, każdy mi mówił, że idę do najlepszego klubu świata. Na początku ta otoczka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Ale potem się przyzwyczajasz i myślisz, że może wszędzie powinno tak być.

Wspominał pan anegdotę z treningu w Barcelonie. Oba kluby przede wszystkim stawiają właśnie na futbol. Czuć, że to inny świat?

Na pewno bardziej można to odczuć w Barcelonie. Chociaż trenowaliśmy obok nich, to nie mieliśmy żadnych wspólnych aktywności. Jedyną sekcją, która trzyma się z piłkarzami, są koszykarze. My z kolei razem z futsalem czy halowym hokejem. W PSG są wspólne akcje razem z piłkarzami jak wyjścia do dzieci czy sponsorów. Rok temu była nawet wspólna Wigilia.

Do tego ja sam mam bardzo dobry kontakt z Marcinem Bułką, bramkarzem PSG. Co ciekawe, Marcin pochodzi z Wyszogrodu, to niedaleko Płocka, a nasze drogi nigdy się nie przecięły. Musieliśmy obaj trafić do Paryża.. Staramy się wspierać, bo dwóch Polaków w takim klubie to duże osiągniecie. Marcin czasem „sprzedaje” mi różne anegdoty. I faktycznie, można z nich wywnioskować, że piłkarze są sztywni i maja swój świat. Słyszałem chociażby, że Neymar ma dziesięciu zakontraktowanych przez klub kolegów, którzy dostają wypłatę tylko po to, żeby z nim tam siedzieć.

Trudniej było zaaklimatyzować się w Barcelonie przechodząc z Płocka czy w Paryżu odchodząc z Barcelony?

Przeskok z Wisły był o wiele, wiele większy. Wtedy naprawdę zadziałał efekt „wow”. Wszystko było dla mnie nowe. Teraz wiedziałem już, czego się spodziewać. Na pewno tego, jak dużą uwagę trzeba poświęcić językowi. Na francuski chodzę dwa razy w tygodniu po dwie godziny. Na szczęście jest kilka podobnych słów do katalońskiego, więc idzie mi coraz lepiej, choć francuski jest o wiele trudniejszy. Na szczęście w PSG jest wielu zawodników bardzo dobrze mówiących po hiszpańsku i angielsku, więc mimo ciągłej nauki francuskiego, mogę zapytać o wszystko.

Coś pana wtedy szczególnie zaskoczyło?

Tak. Ludzie. W Hiszpanii wiele osób żyje tak, że przez cały tydzień potrafią oszczędzać, siedzieć w domu i jeść marne rzeczy, żeby cały weekend przesiedzieć na rynku, pijąc kawę lub drinka, gadając z przyjaciółmi do rana zupełnie o niczym. Podoba mi się to, jak pozytywnie podchodzą do życia, wykorzystują je. Bardzo przypadło mi to do gustu i sam zacząłem to praktykować. Z tym, że nie musiałem jeść słoików. W wolnych chwilach mogłem poczuć się jak prawdziwy Hiszpan, a może bardziej: Katalończyk. Bo mogliby się na mnie za to obrazić.

Właśnie. Przeżywa pan, to co dzieje się teraz w Katalonii?

Zdecydowanie tak. Cztery lata zobowiązują, bo byłem na miejscu, żyłem tym wszystkim. Co do konfliktu: staram się zrozumieć obie strony. Przeniosłem się do Paryża i tam też są problemy. Bo jeśli jest tam jakikolwiek problem, to od razu strajk. Jest ich bardzo, bardzo dużo. Francuzi potrafią nawet strajkować o to, że podnieśli cenę papierosów w sklepie, nie mówiąc o jakichkolwiek zmianach w przepisach. Czują potrzebę publicznej rozmowy o wszystkim, a jeśli cokolwiek jest nie tak – protest.

Będzie protest jak PSG nie wygra Ligi Mistrzów? Parcie musi być niesamowite, zwłaszcza po zeszłorocznej wtopie z VIVE.

To pana zdziwię, bo nie. Na razie czuję, że dużo większe ciśnienie jest na ligę francuską. Jak dotąd mamy w niej zapis 13-0, więc idzie świetnie. Ja też się na początku zdziwiłem, myślałem podobnie, że LM to główny cel. A komunikaty są takie: Champions League to wiadomo, was nie trzeba tutaj motywować, dla nas najważniejsza jest liga francuska. Chcemy, żebyście ją wygrywali, trofea we Francji są tak samo ważne jak Liga Mistrzów. Ale domyślam się, że z biegiem sezonu i presja na nią się pojawi.

A co do VIVE, za każdym razem trzymam za nich kciuki, bo to polska drużyna. Szkoda, że dochodzą niepokojące słuchy, że nie wiadomo, jak będzie wyglądać to w przyszłym sezonie. W PSG występuje ich przyszły zawodnik: Dylan Nahi. Mam z nim bardzo dobry kontakt, bo to niesamowicie kontaktowy facet. Dlatego jestem pewien, że szybko się odnajdzie w Kielcach. Odnośnie charakterystyki to nie jest to typowy skrzydłowy, bo jest potężnie zbudowany jak na swój wzrost i pozycję. Dylan dysponuje bardzo dużą siłą, lubi bardziej fizyczną grę, często jeden na jeden po wyprowadzeniu go ze skrzydła, żeby wyrzucić obrońcę na karę. Trener już dobrze będzie wiedzieć, jak skorzystać z jego usług.

PSG i Barcelona trafiły do jednej grupy Ligi Mistrzów. Dwa razy górą była Duma Katalonii. To były dla pana wyjątkowe mecze?

O tak! Bardzo się cieszyłem na te spotkania. Chciałem, żebyśmy wylosowali Barcelonę. Marzyłem jeszcze o Wiśle, ale trafiła do słabszych grup. Z Barcą oczywiście chciałem się jak najlepiej pokazać, może wbić szpilę, komuś kto ze mnie zrezygnował, albo przez ostatni sezon nie korzystał z moich usług. Nie udało się wygrać, szkoda, ale nikt tego w Paryżu nie rozpamiętuje, bo doskonale wiemy, jak wygląda faza grupowa Ligi Mistrzów i kiedy naprawdę zaczyna się poważna rywalizacja.

*wywiad autoryzowany

Obserwuj autora na Twitterze!

Źródło artykułu: