Szalony, szybki, nieprzewidywalny i przede wszystkim dziwny - taki był sobotni mecz. Dokładnie taki sam jak przygotowania obu ekip do tych zawodów. Obie drużyny przed spotkaniem miały sporo problemów - podróż kielczan do Skopje trwała ponad szesnaście godzin, zamiast na obiad mistrzowie Polski dotarli na kolację, nie przeprowadzili zaplanowanego treningu, na domiar złego gdzieś po drodze linie lotnicze zgubiły ich bagaże. W szeregach Macedończyków też trwała walka z czasem - ostateczni wyszli na parkiet mocno osłabieni - z powodu urazów nie wystąpili Dainis Kristopans i Christian Dissinger.
Żółto-biało-niebiescy zaczęli nieco niefortunnie, gospodarze niesieni gorącym dopingiem szybko rzucili się do budowania przewagi. Bez strzelb w drugiej linii musieli radzić w inny sposób - zdejmowali bramkarza i starali się grać kombinacyjnie.
Kielczanie nie utrudniali im zbytnio zadania. Brakowało im pary w ataku, obrona grała bez przekonania, Wolff nie błyszczał. Skopijczycy nie prezentowali nic nadzwyczajnego, a jednak to wystarczało, by sukcesywnie powiększać prowadzenie. Gospodarze wycofywali bramkarza, ale defensywie mistrzów Polski brakowało czujności i dokładności, więc kielczanie nie byli w stanie zrobić rywalom krzywdy.
Czytaj też: Hit z Syprzakiem i Jureckim dla PSG
Tałant Dujszebajew szybko stracił cierpliwość i poprosił o czas dla PGE VIVE. Nic w tym jednak dziwnego - minął dopiero kwadrans meczu, jego zawodnicy przegrywali już 5:10, a co gorsze wyglądali na naprawdę zagubionych. Rozmowa z trenerem przyniosła błyskawiczny efekt - kielczanie uważniej zaczęli zachowywać się w obronie, przytomnie kilka razy wyłuskali piłkę z rąk rywali, wyprowadzili kontrataki i rzucili cztery trafienia z rzędu. Macedończycy szybko poczuli oddech na plecach i ich pewność siebie nieco osłabła.
ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio #9: Artur Mikołajczewski. Powrót z zaświatów
Nie zwolniło natomiast tempo meczu - gra bez bramkarza wreszcie przestała się opłacać gospodarzom. Blaż Janc był bezwzględny, wykorzystywał każdą stratę skopijczyków i trafieniami na pustą bramkę napędzał swoją drużynę. W 26. minucie po takiej akcji Słoweńca mistrzowie Polski prowadzili 15:14.
Czytaj też: Dinamo Bukareszt już poza zasięgiem Wisły Płock
Macedończycy jednak nie odpuścili, od piekielnie mocnego uderzenia rozpoczęli drugą połowę i zanim kielczanie zdążyli się obejrzeć, znowu tracili do gospodarzy cztery trafienia. Czas jednak działał na korzyść żółto-biało-niebieskich. Skopijczycy byli coraz bardziej zmęczeni, a szczypiorniści z Kielc wykorzystywali każde ich potknięcie. I znów ogromne zaangażowanie i mocna walka się opłaciły - przyjezdni doprowadzili do remisu, poszli za ciosem i tym razem to oni odskoczyli na trzy oczka.
Bezpieczna przewaga? Nie z takim rywalem, nie przy takiej publiczności i z pewnością nie w tym meczu. Gracze Vardaru wykrzesali z siebie ostatek sił, sercem i charakterem doprowadzili do remisu i na dwie minuty przed ostatnią syreną walka rozgorzała się na nowo. W końcówce żadna z drużyn nie potrafiła przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę, doskonałą okazję ze skrzydła zmarnował Mariusz Jurkiewicz, ale na szczęście dla kielczan w ostatniej akcji pomylili się też gospodarze. Spotkanie zakończyło się remisem po 28. Rewanż już za tydzień w Hali Legionów.
Liga Mistrzów, 7. kolejka:
Vardar Skopje - PGE VIVE Kielce 28:28 (17:16)
Vardar: Ghedbande, Kugis, Kizkij - Stoiłow 4, Kukułowski, Dimitrioski, Sikosek-Pelko 2, Atman 3, Skube 7, Kałarasz 3, Cupić 6, Dibirow 2, Sziszkarjew 1, Gorpiszyn
PGE VIVE: Wolff, Kornecki - Vujović, Karacić 3, A. Dujshebaev 5, Pehlivan, Aguinagalde 1, Janc 7, Lijewski, Jurkiewicz 1, Kulesz 4, Fernandez Perez 6, Karalek 1, Guillo.