- SMS-y to doskonały przykład destrukcji piłki ręcznej w Polsce. Na pierwszy ogień poszli trenerzy, zepchnięci na bok po 40-50 latach z młodzieżą. Stracili licencje, musieli wydać własne pieniądze, by wyrobić je od nowa, więc zrezygnowali z pracy, która była dla nich pasją. Dzięki nim mieliśmy dobry materiał, szlifowany później w SMS-ie. Teraz doszło do tego, że rekrutacje do pierwszej klasy szkół w Kwidzynie, Płocku i Kielcach przeszło raptem 50 z 90 chętnych, z tego może połowa potrafi poprawnie złapać piłkę. Dlaczego więc reszta znajdzie miejsce w SMS-ie? Bo kasa musi się zgadzać. Inaczej szkoła przestałaby funkcjonować i przepadłaby sowita dotacja z ministerstwa - wyjaśnia Marek Panas.
Legenda polskiej piłki ręcznej zwraca uwagę, że tak naprawdę znaczną część środków pochłaniają wynagrodzenia kadry kierowniczej. W efekcie młodzież z SMS-ów w Gdańsku i Kielcach, występująca w przyszłym sezonie w I lidze, zacznie przygotowania dopiero 1 września (początek sezonu 23 września). Wcześniej związek... nie dysponuje takim budżetem, by latem zapewnić szkołom finansowanie.
- W Gdańsku pracują m.in. dyrektor, zastępca, ich synowie, człowiek od promocji w mediach, księgowy. Razem 8-9 osób na stanowiskach. Liczmy około 4 tys. pensji. W ciągu roku daje to około 400 tys. złotych. To mniej więcej 40 proc. wszystkich kosztów organizacyjnych. Sądzę, że ZPRP pozwala na takie praktyki w pozostałych SMS-ach. Do tego dochodzą koordynatorzy, niepracujący przecież charytatywnie. Młodzież nie ma potem pieniędzy, by w ogóle trenować latem, niemal z marszu przystąpi do rozgrywek I ligi. A mówimy tutaj o najbardziej utalentowanych zawodnikach w kraju! - wylicza Panas.
ZOBACZ WIDEO Karol Bielecki: Więcej w karierze przegrałem niż wygrałem [cała rozmowa]
ZOBACZ: Rosyjska gwiazda nie może doczekać się występów w Płocku
Panas twierdzi, że w obecnej rzeczywistości działalność SMS-ów mija się z celem: - Z SMS-ów w ostatnich latach wyszło dwóch zawodników europejskiej klasy - Michał Daszek i Arkadiusz Moryto. W przybliżeniu, biorąc pod uwagę środki przeznaczane na szkołę, jeden porządny zawodnik kosztuje związek ponad milion złotych!
- Dajmy zatem spokój z SMS-ami. Proponuję, by wykorzystać te pieniądze w inny sposób. Przekierujmy dotacje na kluby. Chociażby zespoły Superligi Kobiet i Mężczyzn powinny prowadzić drużyny juniorskie. Potem należałoby sklasyfikować je według określonego wcześniej systemu, na tej podstawie przeznaczać dotacje. Nałożyć obowiązki na pierwszoligowców, co najmniej jednego juniora i juniora młodszego w składzie. Podliczając wszystko - mielibyśmy około 2 tysięcy młodych graczy, z których dałoby się wyselekcjonować ciekawe nazwiska. Za te same pieniądze, przeznaczane na SMS mielibyśmy dziesięć razy tyle kandydatów do gry na dobrym poziomie!
Według byłego reprezentanta Polski, szanse na rewolucje w systemie są znikome, na co wskazują dotychczasowe działania ZPRP.
ZOBACZ: Szykuje się istotna zmiana w Superlidze
- Kluczowe pytanie jest, kto ma przeprowadzić taką reformę. Może ktoś z ministerstwa sportu wreszcie się tym zainteresuje? W końcu to ich pieniądze. Związek niestety nic z tym nie zrobi. Krąży od lat opinia, że jedna z wysoko postawionych osób w ZPRP zapowiedziała: - Zrobię wszystko, by nikt nie przebił brązowego medalu olimpijskiego z Montrealu. Trzymając swoich ludzi na stanowiskach, cały czas ma związek pod kontrolą. Nie brakuje opinii, że ZPRP powinien wrócić do swojej dawnej nazwy z czasów komitetów centralnych i wojewódzkich. Robią co chcą, unikają niewygodnych tematów. Opierają struktury na ludziach miernych, biernych, ale wiernych, powodując postępującą degrengoladę piłki ręcznej - kończy Panas.
Nie udało nam się skontaktować z ZPRP i poprosić o komentarz do zarzutów.