Temat wraca jak bumerang, a zarzewie konfliktu sięga 2013 roku. Parlament przyjął ustawę [color=#000000]o zmianie regulacji wykonywania niektórych zawodów, co w teorii miało ułatwić zdobycie trenerskiego fachu. Na jej podstawie oraz europejskiej konwencji RINCK związek zmodyfikował zasady wydawania licencji dla szkoleniowców, wprowadził podział uprawnień na klasy. Ponad 60 trenerów, w większości doświadczonych, znalazło się na lodzie, bo nie posiadało tytułu trenera klasy I. By go uzyskać, musieli przejść szkolenie i egzamin.
- Po 35 latach w zawodzie, medalach mistrzostw Polski i pracy w reprezentacji kobiet razem z Jerzym Cieplińskim, kursach, na które wysyłał mnie ZPRP, dowiedziałem się, że mogę prowadzić tylko drugoligowca, bo nie mam odpowiedniego przygotowania, a jedynie tytuł trenera II klasy. W tej sytuacji znalazło się wielu szkoleniowców z Superligi i I ligi. Dawną "jedynkę" robiło się kiedyś dla własnej satysfakcji, wyłącznie dla papierku, nie mającego na nic wpływu - podkreśla Krzysztof Kotwicki, jeden z pokrzywdzonych trenerów, w przeszłości wieloletni opiekun MMTS-u Kwidzyn (brąz mistrzostw Polski)
Sam na placu boju
[/color]- Zrobiliśmy zadymę i tylko dzięki temu pojawiła się opcja - pójdziecie na kurs, zdobędziecie licencję warunkowo. To tyczyło się również Bogdana Wenty, ówczesnego selekcjonera, także trenera II klasy. Okazało się, że dzięki dokumentom wyrobionym w Niemczech związek spojrzał na niego przychylnym okiem i mógł spokojnie pracować - kontynuuje.
Pod ścianą znaleźli się m.in. Jarosław Cieślikowski i Jerzy Szafraniec. Próbowali różnych zabiegów, szukali dróg mediacji, w końcu poddali się i przystąpili do instruktażu. Kotwicki poszedł pod prąd, jako jedyny ściera się jeszcze z władzami.
- Moja kariera załamała się, nie mogłem prowadzić MMTS-u. Wprawdzie przeszedłem kurs, szykowałem się do egzaminu, aż nagle tchnęło mnie: nie, nie zgadzam się na takie traktowanie. Słyszałem wielokrotnie pod swoim adresem "Don Kichot", bo sam siłuje się z wiatrakami. Nieprawda, inni trenerzy chcieli iść za mną, ale powiedziałem im, że biorę sprawę na siebie. Wiele osób w ogóle jednak nie przystąpiło do szkoleń z powodów finansowych, to był naprawdę spory wydatek, nie każdy mógł sobie na niego pozwolić - wyjaśnia.
Wyrwa w życiorysie
Kotwicki w 2016 roku opuścił MMTS i od tego czasu teoretycznie nie może pracować w polskiej elicie. W praktyce udało się obejść przepisy, ale do ligowej czołówki już nie wrócił. - Dariusz Męczykowski dysponował potrzebnym papierem i razem z nim prowadziłem UKS PCM Kościerzyna. Podobnie pomagałem Marcinowi Markuszewskiemu w Spójni. Od wielu lat pracuje jeszcze na uczelni, mam zajęcia ze studentami, ale co tu ukrywać, ZPRP zatrzymał mi karierę - przyznaje.
Najwięcej zarzutów kieruje w stronę niedawno zwolnionego dyrektora sportowego związku, Jerzego Eliasza. Zdaniem Kotwickiego, reorganizacja przepisów miała uderzyć w starsze pokolenie. - Sam stworzył regulamin i narzucił go reszcie związku. Powoływał się na RINCK Convention, regulamin, który ma ujednolicić wszystkie licencje w Europie. Widnieje tam zapis o ścieżce akademickiej, będący integralną częścią tego dokumentu. Po skończeniu studiów i dwuletniej pracy otrzymywało się tytuł trenera I klasy, czyli obecną licencję A. Eliasz wyrzucił te adnotacje z polskich przepisów i posadził nas w ławkach z nowicjuszami. Zresztą, po swojemu zreformował też szkolenie akademickie, absolwenci mają problem z uzyskaniem odpowiednich kwalifikacji - grzmi Kotwicki.
- Mierziło mnie, że po 15 latach poza zawodem można było wyciągnąć papier klasy I i dostać licencję. W innych krajach nie było takiej chryi. A my musieliśmy słuchać 300 godzin szkoleń, czasami na żenującym poziomie. Jak to się ma do wielokrotnie większej liczby wykładów na studiach i przede wszystkim do pracy zawodowej? Trener sam musi powąchać prochu. W koszykówce czy siatkówce licencję przyznawano z miejsca. Zarzucano mi, że jako przedstawiciel starszej generacji nie zamierzam się szkolić. Naprawdę? Pięć akademii trenerskich, konferencje zagraniczne, coroczne kursy związkowe. To tak jakby lekarzowi powiedzieć, że jego studia są nieważne i od nowa musi zdobywać prawo wykonywania zawodu. Eliasz chciał nas po prostu wyeliminować - dodaje.
Człowiek niezłomny
Kotwicki swoich racji dochodzi w sądzie i zupełnie nie zniechęcają go niepowodzenia. Walczy nie tylko o powrót do zawodu, ale także o sprawiedliwość, chce udowodnić, że ZPRP działał niezgodnie z prawem. Sprawa co kilka miesięcy wraca na wokandę. Podczas ostatniej rozprawy sąd odrzucił jego powództwo, choć w pewnym sensie przyznał mu rację.
- Uzasadnił jednocześnie, że regulamin przyznawania licencji jest niezgodny ze statutem związku. Mogło go tylko zatwierdzić Walne Zgromadzenie, a nie Zarząd. Co za tym idzie, ponad 200 wydanych licencji może stać się nieważnych. To byłby początek góry lodowej. Wszyscy uczestnicy kursów będą mogli żądać zwrotu pieniędzy - twierdzi.
Niedługo kolejne starcie zwaśnionych stron. Przed poprzednim posiedzeniem przedstawiciele związku przysłali pismo o niemożności zjawienia się swojego prawnika. Ponownie. Kotwicki liczy, że tym razem dojdzie do rozprawy i uda mu się chociaż wskazać nieprawidłowości przy uchwalaniu zmian. - Wciąż liczę na korzystny wyrok. Jeżeli regulamin zostanie podważony, to będzie to nie tylko moim sukcesem, ale także całego środowiska trenerów - przyznaje.
ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: Wielkie emocje w Piotrkowie Tryb. NMC Górnik wywiązał się z roli faworyta