To, co cechuje finałowe mecze Ligi Mistrzów piłkarzy ręcznych to fakt, że tutaj już nikt nie kalkuluje, nikt nie odpuszcza, nikt nie myśli o przeszłości ani tym bardziej o przyszłości. Liczy się tylko jedno spotkanie, tylko sześćdziesiąt minut gry, czternastu zawodników na boisku i dwadzieścia tysięcy osób na trybunach.
To najważniejszy mecz sezonu i oczywistym jest, że żadna z drużyn prochu nie wymyśli. To popularny frazes i w sportowym świecie jeden z najbardziej wyświechtanych banałów, ale w tym starciu naprawdę każdy daje z siebie wszystko. W klubowej piłce ręcznej nie da się osiągnąć nic więcej. Szczyt i zapisanie się w kartach historii jest na wyciągnięcie ręki.
Podjęcie wyzwania. Życie z pasją. Zyskanie mocy. Poszukiwanie chwały. Pod takimi hasłami przez cały turniej odbywały się okazałe przedmeczowe prezentacje. Kulminacją miał być finał. I był. Dwie francuskie drużyny walczące o najwyższy laur Ligi Mistrzów to sytuacja bezprecedensowa, a jeśli dodać do tego historię obu zespołów, to starcie zyskiwało dodatkowy wymiar.
Jeśli jedno słowo miałoby scharakteryzować te zawody, to tym słowem byłaby "energia". Już od pierwszej minuty czuć było, że oba zespoły są niezwykle zmotywowane, skoncentrowane i nastawione na sukces. Niektórzy bardziej doświadczeni zawodnicy obawiali się, że ich drużyny zostaną przytłoczone atmosferą, wagą spotkania albo nie zdołają się odpowiednio skupić. Tak się jednak nie stało.
Ostra walka zaczęła się równo z pierwszym gwizdkiem hiszpańskich sędziów. Już w drugiej akcji meczu na dwie minuty na ławce kar usiadł Eduardo Gurbindo, a pierwsza bramka padła z rzutu karnego i jej autorem był Vid Kavticnik. Szczypiorniści Montpellier dość szybko zdołali odskoczyć na trzy trafienia. Świetnie w ich szeregach spisywał się przede wszystkim Vincent Gerard, którzy bronił na poziomie powyżej czterdziestu procent. Gracze Canayera nieco lepiej prezentowali się także w defensywie - kombinowali z ustawieniem i co rusz zaskakiwali rywali. Szczypiorniści Nantes momentami mieli ogromne kłopoty z przedarciem się przez obronę przeciwników, a jeśli im się to już udało, to na straży stał niezawodny Gerard.
Montpellier udało się zneutralizować najmocniejszy punkt Nantes z półfinału, czyli Nicolasa Tournata. Sami za to szaleli na kole - tylko w ciągu pierwszych trzydziestu minutach zdobyli ze środka szóstego metra dziewięć bramek.
Nantes jednak nie odpuszczało. Krótko po przerwie gracze Anti'ego doprowadzili do remisu po 18 i zabawa zaczęła się od nowa. Dominik Klein, dla którego był to ostatni w karierze mecz Ligi Mistrzów, tyle samo energii, co w grę wkładał w zachęcanie fanów do głośnego dopingu i co rusz udowadniał dlaczego jest ulubieńcem publiczności i liderem zespołu - nawet, gdy siedzi na ławce.
Montpellier ani myślało się poddawać - nie pozwoliło rywalom się przełamać i niestrudzenie po każdym zrywie Nantes znów od nowa brało się do budowania przewagi.
W końcówce szczypiorniści Nantes popełniali błąd za błędem, a gracze Montpellier bezlitośnie to wykorzystywali. Kontra goniła kontrę, bo podopieczni Anti'ego ułatwiali przeciwnikom zadanie, jak tylko mogli i podawali im piłkę prosto do rąk. Gdyby nie pośpiech i nieco zbyt gorąca krew, Kirył Łazarow i spółka mogliby coś jeszcze zdziałać. Nie opanowali jednak emocji. Montpellier HB po piętnastu latach wróciło na szczyt Ligi Mistrzów.
Liga Mistrzów, finał:
HBC Nantes - Montpellier HB 27:32 (13:16)
Nantes:
Dumoulin - Lagarde 2, Nyokas 2, Claire 2, Klein 3, Tournat, Feliho, Łazarow 6, Gurbindo 5, Balaguer 3, Hansen 3
Karne: 3/5
Kary: 4 min. (Gurbindo, Nyokas - po 2 min.)
Montpellier:
Gerard, Portner - Simonet 6, Truchanovicius 1, Guigou 3, Richardson 4, Kavticnik 5, Bonnefond, Faustin 1, Fabregas 6, Soussi 1, Mamdouh 5
Karne: 4/4
Kary: 6 min. (Richardson - 4 min., Fabregas - 2 min.)
[b]
ZOBACZ WIDEO Szpilka mówi o błędzie organizatorów. Wie, dlaczego nie udało się zapełnić stadionu
[/b]
Dlaczego? Bo grają piłkę jaką powinno grać Vive.
Niedawno pod artykułem o odejściu Schucha parę osób pisało, że taki by się nam Czytaj całość