Niecała doba odpoczynku i kolejny mecz. W dodatku rosnąca skala trudności. Chorwaci, którzy dość niespodziewanie męczyli się z Arabią Saudyjską, w drugim spotkaniu turnieju mierzyli się z Węgrami. Madziarzy także mogli czuć w kościach swój poprzedni występ - z Niemcami nadaremno wylali sporo potu (porażka 23:27).
Wymagający bój z mistrzami Europy nie odbił się na formie fizycznej Węgrów. Nie narzucali tempa, spokojnie rozgrywali akcję, przyspieszając w razie potrzeby. I wychodzili na tym lepiej niż Chorwaci, którzy dość szybko (pochopnie?) decydowali się na rzuty. Dwa razy Rolanda Miklera złamał Stipe Mandalinić, ale w większości przypadków scenariusz był podobny. Nawet Domagoj Duvnjak z nieprzygotowanej pozycji nie potrafił pokonać jednego z ulubieńców kibiców nad Dunajem.
Jak kończyć akcje, pokazywali Mate Lekai i Zsolt Balogh. Przy spóźnionych interwencjach defensorów zyskiwali wolną przestrzeń i Ivan Stevanović nie zdołał wiele zdziałać. Chorwatów, przegrywających nawet 7:10, z letargu wyciągnął rezerwowy Filip Ivić. Golkiper Vive Tauronu Kielce zainicjował dwie kontry i tuż przed przerwą Luka Sebetić doprowadził do upragnionego remisu. Parady Ivicia zasiały też ziarnko niepewności po węgierskiej stronie. Kapitalny wcześniej Lekai, w końcówce połowy popełniał błędy nie przystające 28-latkowi z Veszprem.
W porównaniu do przebiegu spotkania po przerwie, pierwsza połowa bardziej przypominała partię szachów. W drugiej części oba zespoły nie brały jeńców. Rozgorzała wymiana ciosów, w której lepiej odnaleźli się Chorwaci. Luka Cindrić rozruszał Timuzsin Schucha i węgierska obrona nie stanowiła już monolitu. Obudził się Luka Sebetić, rzucający znad głowy Szabolcsa Zubaia, drugą linię rozruszał Marko Mamić, rywali punktował Manuel Strlek. Chorwaci nie zdołaliby jednak wypracować czterech bramek przewagi bez znakomitego Ivicia. "Karate Kid" z Kielc po przerwie dołożył do pieca i tylko pojedyncze próby Imana Jamaliego czy Gabora Csaszara kończyły się powodzeniem.
Zobacz wideo. Piotr Żyła: Kamil Stoch jest w mega gazie. Jego forma jest ogromna
Węgrzy ponieśli drugą porażkę na turnieju, ale z pewnością nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa na mistrzostwach. Mieszanka doświadczenia z młodością m.in. Bence Banhidiego i Patrika Ligetvarego, może jeszcze napsuć krwi faworytom. Chorwaci wykonali zadanie, choć nie zachwycili. Jeżeli wrzucą wyższy bieg, to mają otwartą drogę do strefy medalowej.
MŚ 2017, grupa C:
Węgry - Chorwacja 28:31 (11:11)
Węgry: Mikler, Fazekas - Balogh 6, Schuch, Csaszar 2/1, Harsanyi 6/1, Ligetvari 1, Nagy, Jamali 2, Zubai, Banhidi 2, Szollosi, Juhasz 2, Ancsin, Bodo 3, Lekai 4
Karne: 2/3
Kary: 6 min. (Schuch, Ligetvari, Jamali - po 2 min.)
Chorwacja: Ivić, Stevanović - Mihić, Duvnjak 5, Stepancić, Gojun, Horvat 4, Kontrec 2, Bozic Pavletić, Mandalinić 2/1, Strlek 6, Musa, Jotić, Mamić 4, Sebetić 4, Cindrić 4
Karne: 1/2
Kary: 8 min. (Duvnjak, Stepancić, Gojun, Kontrec - po 2 min.)