29 maja 2016 roku - ten dzień na stałe wpisał się do historii kieleckiej piłki ręcznej. To właśnie wówczas zawodnicy Vive Tauronu wznieśli w górę najcenniejsze europejskie trofeum. Uczynili to jednak dopiero około trzy godziny po gwizdku inaugurującym finałowe spotkanie przeciwko MVM Veszprem.
Rywalizacja o złoty medal przybrała bowiem scenariusz, jakiego nie wymyśliłby sam Alfred Hitchcock. Przez pierwsze trzy kwadranse mistrzom Polski kompletnie nic nie wychodziło. Byli zupełnie bezradni wobec doskonale prezentujących się rywali, co najdobitniej odzwierciedlał wynik. Na 15 minut przed końcem, szczypiorniści z Kielc przegrywali 19:28.
Kiedy losy meczu wydawały się rozstrzygnięte, stało się coś niewyobrażalnego, niemożliwego do logicznego wytłumaczenia. Kielczanie zamurowali bramkę i zdobyli osiem goli z rzędu, a następnie doprowadzili do dogrywki. W niej prowadzenie przechodziło z jednej na drugą stronę, aż doszło do rzutów karnych. Ostateczną próbę nerwów lepiej wytrzymali szczypiorniści Vive Tauronu. Po decydującym trafieniu Julena Aguinagalde był już tylko wybuch. Szalonej radości.
Pożar i niechęć
Jednym z najszczęśliwszych ludzi w kolońskiej hali Lanxess Arena był Bertus Servaas, od 2002 roku będący właścicielem kieleckiego klubu. Wtedy też przeżył jedne z najtrudniejszych chwil w swoim życiu. Niemal w całości spłonęła jego hurtownia odzieży używanej, będąca głównym źródłem dochodów Holendra.
ZOBACZ WIDEO Kraśnicki: na PGNiG zawsze można liczyć
Bolesny cios go nie załamał. Odbudował firmę i zaczął rozkręcać interes raz jeszcze. Nową siedzibę postawił w Kielcach - mieście, które jest dla niego zdecydowanie czymś więcej niż chwilowym przystankiem. Na jego "smykałce" do prowadzenia biznesu, która po pożarze pozwoliła firmie Vive Textile Recycling szybko stanąć na nogi, skorzystało również wielu sportowców.
Piłki ręcznej nie kochał jednak od zawsze. - Przyjeżdżając do Polski, nie miałem pojęcia o tym sporcie. Początkowo w ogóle nie chciałem iść na mecz, znajomi przekonywali mnie do tego kilka miesięcy. Wreszcie dałem się zaprosić. To był sezon 1997/98 - opowiadał po latach Servaas.
Dotrzeć na szczyt
Kiedy już zdecydował się zainwestować w kielecki klub, od razu deklarował, że interesuje go tylko walka o najwyższe cele. - Zawsze chcę być najlepszy w tym, co robię - podkreślał. Dlatego też, nie widząc szans na zdobycie mistrzostwa Polski w piłce nożnej przez Koronę, wyłożył pieniądze na rozwój Vive.
Na regularne zbieranie owoców swojej działalności Servaas musiał jednak poczekać do sezonu 2008/2009. Przed jego rozpoczęciem, trenerem klubu został Bogdan Wenta. Za jego sześcioletniej kadencji, ekipa z Kielc wygrała wszystkie Puchary Polski, a w Superlidze tylko raz nie zdobyła tytułu mistrzowskiego (2. miejsce w sezonie 2010/2011 - przyp. red.). Wywalczyła też brązowy medal w Lidze Mistrzów 2012/2013.
Do drużyny z roku na rok trafiali coraz bardziej renomowani zawodnicy, zarówno polscy, jak i zagraniczni. Stale czynione postępy stopniowo przybliżały ją do najwyższego europejskiego szczytu, który w 2016 roku osiągnął z nią Tałant Dujszebajew.
Przeszkody, emocje, wieczna chwała
Droga do wygrania Ligi Mistrzów była dla Vive Tauronu usłana wieloma przeszkodami. Zaczęły się one gwałtownie piętrzyć podczas ćwierćfinałowej rywalizacji z SG Flensburgiem-Handewitt. W dwumeczu kielczanie okazali się lepsi o zaledwie jedno trafienie. Decydujący cios zadał, na 30 sekund przed końcem drugiego spotkania, Krzysztof Lijewski.
Kielecki zespół zwyciężył w nim 29:28. Trener rywali po ostatniej akcji Ljubomir Vranjes domagał się odgwizdania rzutu karnego dla jego zespołu, co w obliczu remisu 28:28 w pierwszym pojedynku dawałoby graczom z Flensburga ogromną szansę na zdobycie promocji do Final Four. Sędziowie pozostali jednak niewzruszeni i do Kolonii pojechał Vive Tauron.
W półfinale, po heroicznej walce do ostatnich sekund, pokonał 28:26 Paris Saint-Germain HB 28:26, a następnie, we wspomnianych już okolicznościach, uporał się z MVM Veszprem. I tak oto powstała piękna, wręcz bajkowa historia, która będzie przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Scenariusz dla Hollywood
Dla kilku zawodników Vive Tauronu, triumf w Lidze Mistrzów okazał się możliwie najpiękniejszą formą pożegnania z klubem bądź z boiskiem. Po zdobyciu tytułu, zawieszenie butów na kołku, w wieku 35 lat, ogłosił bowiem Grzegorz Tkaczyk. - Tyle lat kariery, a nigdy takiego meczu nie przeżyłem. To wręcz niewytłumaczalne. Cuda się zdarzają! - mówił sam zainteresowany.
Po sezonie 2015/2016 kielecką drużynę opuścili też trzej Chorwaci: Marin Sego, Denis Buntić i Ivan Cupić. - Nigdy na takim poziomie nie przytrafiło mi się nic podobnego. Coś takiego przeżywa się raz na 100 lat. Napisaliśmy scenariusz dla Hollywood - zaznaczał ten ostatni.