WP SportoweFakty: Po fazie grupowej większość kibiców była sceptyczna przed 1/8 finału mistrzostw świata. Co zdecydowało o tym, że jednak Polki wywalczyły awans?
Wojciech Nowiński: Gdy rozmawialiśmy przed meczem mówiłem, że kluczowy jest pierwszy kwadrans. Uważałem, że jak uda się dobrze zagrać od początku, to będzie to poważny zastrzyk entuzjazmu, który pozwoli uwierzyć we własne siły. Po fazie grupowej Polki mogły stracić wiarę we własne umiejętności. Dziewczyny zagrały jednak fenomenalnie.
Dużo lepiej niż w fazie grupowej spisała się polska bramka.
- Tak, trzeba podkreślić doskonałą grę Anny Wysokińskiej. Na początku meczu miała skuteczność na poziomie 60 procent. Węgierki według mnie były nieprzygotowane taktycznie. Dobrze w mecz weszła też Karolina Kudłacz-Gloc, która za każdym razem zaskakiwała rywalki. Węgierki były zbyt pewne siebie i totalnie zaskoczone. Do tego słabo grała bramkarka naszych rywalek, a w defensywie Polki spisały się doskonale. Z tego wyszło kilka szybkich akcji. Mieliśmy też indywidualne ataki. Przykładem są akcje Niedźwiedź, Kobylińskiej i Achruk. To zbudowało doskonałą przewagę.
W pierwszej połowie nie wszystko poszło po naszej myśli. Z czego wynikała seria 0:8?
- Analizując rozwiązania taktyczne, Węgierki zaczęły wtedy lepiej bronić. Grały dalej od linii i były aktywne w obronie. Uniemożliwiały Polkom akcje. Ta zmiana pozwoliła im się do nas zbliżyć. Do tego Polki były usatysfakcjonowane prowadzeniem. Nie zagrały tak cierpliwie, jak należało. Stąd ten wynik.
Czy gdyby nie kary naszych zawodniczek, mecz mógłby się ułożyć inaczej?
- Zdecydowanie tak. Generalnie cały mecz był bardzo dziwny. W pierwszej połowie nie rzuciliśmy bramki przez 11 minut, na początku drugiej części spotkania przytrafia nam się podobna seria i zespół nie trafił przez 7 minut. Łącznie przez 1/4 meczu nie pokonaliśmy bramkarki rywala. To wszystko wskazuje, że to nie atak był najsilniejszą stroną naszej drużyny, a zdecydowanie obrona. Cztery zawodniczki broniące w sektorze centralnym - Stachowska, Niedźwiedź, Achruk i Kudłacz-Gloc grały doskonale. Węgierki nie potrafiły minąć Polek tak, jak to się zdarzało naszej drużynie w poprzednich meczach. Węgierki chcąc zbudować akcje zespołowe, nie były w stanie zagrać piłki do skrzydła. W drugiej połowie obrona została zacieśniona do środka. Zalewska i Kocela broniły na wprost rozgrywających, a węgierskie skrzydłowe stały w narożniku i nikt im nie podawał. Achruk dezorganizowała grę rywalek i nie pozwalała na podania do środkowej. Pomysł taktyczny okazał się udany i to był klucz do wygranej.
Czy mecz ułożyłby się inaczej, gdyby nie kontuzje naszych rywalek?
- Timori to na pewno podstawowa zawodniczka reprezentacji Węgier, ale Görbicz już nie. Na pewno fakt, że czołowa postać drużyny opuściła boisko zmienił losy meczu. Wcześniej Timori grała jednak słabo. Polki radziły sobie z nią bardzo dobrze. Kontuzja była przypadkowa, niestety wyglądająca na więzadła. Kluczem była obrona. Wyglądała ona świetnie. Podkreśleniem zespołowej i walecznej gry był ostatni rzut Węgierek, gdy Szucsanszki została zablokowana przez cztery Polki. W piłce ręcznej zdarza się to bardzo rzadko. Trzeba też podkreślić grę Kudłacz-Gloc. Rzuciła 8 bramek na 10 prób, do tego miała 4 asysty.
Czy zdziwiło pana to, że cztery zawodniczki w ogóle nie wyszły na boisko?
- Wynik świadczy o tym, że trener wybrał najlepszą koncepcję. Nie było szalonych prób wprowadzania dodatkowej zawodniczki, czy dziwnych manewrów. Szkoda Stasiak, która miała aktywne wejście, ale w siedem minut nie zdobyła bramki mimo czterech prób. Wielu akcji nie miała też Sądej. Trener zdecydował się na stabilność składu. Najczęściej to 8-10 zawodniczek decyduje o wyniku samego spotkania i podobnie było teraz.
Nie brakowało panu bramek z kontry?
- Tak się ułożył mecz i żadna drużyna nie miała wielu kontr. Pamiętajmy o efektownej akcji Koceli, po której bramkę rzuciła Kudłacz. Najważniejsze, że było to najlepsze spotkanie w wykonaniu naszych zawodniczek i rozegrały je w decydującym momencie.
Jak pan ocenia naszego ćwierćfinałowego rywala?
- Gramy z Rosją i jeśli sięgniemy pamięcią wstecz, mamy dobre wspomnienia z meczów z tą reprezentacją. Ciągle pamiętam spotkanie w Kwidzynie, gdzie Polki zwyciężyły po fenomenalnym spotkaniu. Podobnie było w zeszłym roku na Węgrzech. Na tych mistrzostwach Rosjanki imponują jednak skutecznością. Są dobrze funkcjonującą maszyną i na każdej pozycji mają groźne zawodniczki. Do tego prowadzi ich srogi trener, jak to bywa w Rosji. Przyniosło to nadspodziewanie dobre rezultaty.
Czy fakt, że Rosjanki to jedyny zespół z kompletem zwycięstw, to niespodzianka?
- Na pewno tak. Rosjanki zawsze są zespołem, z którym należy się liczyć. Biorąc pod uwagę ostatnie rezultaty na wielkich imprezach, nie był to jednak faworyt taki jak Brazylia, Francja, Czarnogóra, Norwegia, czy Dania. Rosjanki bazują na świetnym przygotowaniu. Mają bardzo dobrą, 20-letnią skrzydłową. Trener powołał doświadczone i młode zawodniczki. Będzie ciężko.
Czy taka gra jak z Węgierkami wystarczy na Rosję?
- Może być kłopot. Rosjanki dobrze bronią i nie boją się wychodzić daleko od linii i wypychać przeciwniczek do tyłu. W dotychczasowych spotkaniach nie bały się też aktywnych akcji do przodu, z trzema zawodniczkami wysuniętymi na linii przerywanej. Byłem zdziwiony tym, jaką prezentują aktywność w defensywie. To jak na Rosję fantazyjna gra. Przeważnie broniły klasycznie, przy linii. To na pewno solidny rywal.
W ćwierćfinale grają tylko drużyny z Europy. Czy to zaskoczenie?
- Tak. Przed turniejem przewidywałem, że Brazylijki nie obronią tytułu, jednak nie wiedziałem że odpadną tak szybko. Korea Południowa to również solidny zespół. Brazylia przegrała z Rumunią, która na pewno nie jest potentatem, natomiast Koreanki odpadły w meczu z Rosjankami. W poprzednich latach drużyny spoza Europy pokazywały się coraz lepiej i śmielej wchodziły do czołówki, a tu ponownie mamy osiem drużyn z naszego kontynentu.
Rozmawiał Michał Gałęzewski