Sensacyjna porażka z outsiderem - relacja z meczu AZS UZ Zielona Góra - KSSPR Końskie

A to dopiero sensacja! W 7. kolejce gier dotychczas ostatni w tabeli AZS UZ Zielona Góra pokonał na własnym parkiecie wicelidera rozgrywek KSSPR Końskie 26:25.

"Wisienką na torcie", zwieńczającą triumfy tamtejszych akademików w rożnych dziedzinach sportu, nazwały zielonogórskie media sobotnie zwycięstwo szczypiornistów AZS UZ Zielona Góra nad KSSPR Końskie. Nic dziwnego, przecież mierzyła się ostatnia przed tą potyczką drużyna w tabeli z wiceliderem rozgrywek grupy B I ligi mężczyzn.

[ad=rectangle]

Z pewnością pomyłką okazała się podróż gości do Zielonej Góry w dniu meczu. Zadecydowały o tym względy finansowe. Wielogodzinna, ponad 450-kilometrowa jazda busem, z pewnością miała wpływ na postawę konecczan i przebieg spotkania. - Podróż do Zielonej Góry w dniu potyczki odbiła się brakiem świeżości wśród moich podopiecznych, a zwłaszcza w końcowych i zarazem decydujących momentach meczu - komentuje spotkanie trener gości Michał Przybylski.

Zatem siły  się wyrównały i gospodarze z każdą chwilą nabierali pewności, że mogą z tego spotkania wycisnąć maksimum. Spotkanie toczyło się "bramka za bramkę" i pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 15:14 dla akademików z Zielonej Góry.

Podobnie było w pierwszej części drugiej odsłony. Dopiero w 40. minucie, po trzech bramkach z rzędu drużyny ze świętokrzyskiego, KSSPR wyszedł na prowadzenie 19:18. Wydawało się, że wszystko wraca do "normy". W ostatnich minutach jednak podopieczni Michała Przybylskiego wyraźnie opadli z sił, byli nieskuteczni. Słabo wyglądała skuteczność rzutów z drugiej linii. Sensacja zatem stała się faktem - outsider pokonał wicelidera 26:25.

- Wiele czynników miało wpływ na naszą przegraną w tym sobotnim meczu. Widać było brak Krzysztofa Słonickiego, kontuzjowanego w ostatnim pojedynku ligowym, co miało duży wpływ na naszą formację obronną. Miał go zastąpić Ernest Pilarski, który jednak... rozchorował się po czwartkowym treningu i również go zabrakło w Zielonej Górze. Słabo wyglądała także nasza gra w ataku. Bramki zdobyte z drugiej linii przez wszystkich naszych rozgrywających można by policzyć na palcach jednej ręki. Gratuluję trenerowi AZS-u i jego drużynie ambitnej postawy i zwycięstwa. Szkoda tylko, że stało się to naszym kosztem. Sobotni wynik świadczy o tym, że nikogo nie można lekceważyć w tej lidze, a zwłaszcza wtedy, gdy gra się na boisku przeciwnika - kończy Michał Przybylski.

Źródło artykułu: