Wygrać dwa razy z Niemcami? Bezcenne uczucie - rozmowa z Krzysztofem Lijewskim

O rewanżowym meczu z Niemcami, najlepszej lidze u naszych zachodnich sąsiadów i ich słabej kadrze oraz wielkiej radości Polaków po spotkaniu w Magdeburgu rozmawialiśmy z Krzysztofem Lijewskim.

Maciej Kmiecik: Rozmawiamy po waszym wielkim triumfie, bo tak trzeba chyba nazwać to, co dokonaliście w meczu z Niemcami. Dwa razy z rzędu pokonać tak silnego rywala to duża sprawa. Jak odebraliście to, co wydarzyło się w Magdeburgu?

Krzysztof Lijewski: Bez wątpienia to spory wyczyn. Nie śledziłem aż tak bardzo historii i nie wiem, czy kiedykolwiek pokonaliśmy dwa razy pod rząd Niemców. Na pewno bardzo chcieliśmy wygrać te eliminacje. Niemcy zresztą też. Ich reprezentacja chciała bez wątpienia pokazać nową twarz. Nie zapominajmy, że oni w ostatnich latach nie zagrali w żadnej wielkiej imprezie. Bardzo zależało im na awansie na mistrzostwa świata w Katarze.
[ad=rectangle]
Tym bardziej, że po meczu w Polsce, gdzie przegrali tylko jedną bramką byli raczej przekonani, że odrobią to we własnej hali…

- Dokładnie. Chyba nikt z zawodników reprezentacji Niemiec nie wierzył w to, że mogą oni nie odrobić tej straty i nie pojechać do Kataru. Stało się jednak inaczej. Pokazaliśmy wielki charakter i wolę walki. Pomimo niesprzyjających warunków i początku meczu, który nie ułożył się po naszej myśli, podnieśliśmy się w drugiej połowie i zasłużenie wygraliśmy. Tak naprawdę wygraliśmy dwumecz. To, że zwyciężyliśmy w Magdeburgu jedną bramką wynikało z faktu, że Niemcy w końcówce już odpuścili, licząc wcześniej na cud. Cudu nad Elbą w Magdeburgu na szczęście nie było.

Znasz doskonale niemiecki handball, bo grałeś tam przez kilka lat. Wiesz więc, jak ważna to dyscyplina sportu dla Niemców. Jak oni przyjęli porażkę z Polakami? To była dla nich duża tragedia?

- Nie rozmawiałem po meczu z kolegami z reprezentacji Niemiec. Przed spotkaniem jednak mówili otwarcie, że nie biorą w ogóle pod uwagę faktu braku awansu na mistrzostwa świata. Siedem lat temu Niemcy byli mistrzami świata i chyba pomyśleli, że złapali Pana Boga za nogi. Wciąż mają najsilniejszą ligę piłki ręcznej na świecie, a jak się teraz okazuje, reprezentację słabą. Niemcy mają ewidentnie problem i pewnie będą musieli się zastanowić, czy chcą mieć najlepszą ligę na świecie kosztem słabej reprezentacji? Czy może powinno być na odwrót? Myślę, że działacze niemieckiej federacji mają teraz twardy orzech do zgryzienia. Czarne chmury zbierają się z pewnością nad trenerem Martinem Heubergerem, który pewnie nie uratuje swojej posady.

Jego los zdaje się być już przesądzony po porażce z Polską…

- Biorąc pod uwagę jego okres pracy w kadrze, za dużo w tym czasie Niemcy nie wygrali. Oni praktycznie wygrywali jedynie mecze sparingowe, a pojedynki o punkty, które miały jakieś znaczenie, przegrywali.

Krzysztof Lijewski w pierwszym meczu Polaków w Ergo Arenie nie mógł zagrać. W rewanżu przydało się jego doświadczenie
Krzysztof Lijewski w pierwszym meczu Polaków w Ergo Arenie nie mógł zagrać. W rewanżu przydało się jego doświadczenie

Wracając jeszcze do twojego występu w Magdeburgu, kiedy w ogóle zapadła decyzja, że będziesz w stanie grać? Wiadomo, że leczyłeś kontuzję i nie byłeś w pełni sił. Sam podjąłeś decyzję o tym, że zagrasz, czy była to narada sztabu medycznego i trenerskiego z tobą?

- Powiem szczerze, że na początku w ogóle nie myślałem o tym, że zagram w tym dwumeczu z Niemcami. O pierwszym pojedynku w Polsce w ogóle nie było mowy, żebym pojawił się na boisku. Dwa dni wcześniej miałem konsultacje z lekarzami w Berlinie i szanse na występ w Ergo Arenie były zerowe. Chciałem jednak przygotować się do rewanżu w Magdeburgu. Robiłem wszystko, by w nim zagrać. Bardzo ciężko pracowałem indywidualnie z trenerami. Koledzy odpoczywali między treningami, a ja sam z trenerem Michaelem Bieglerem i Jackiem Będzikowskim oraz masażystami i fizjoterapeutami jeździliśmy czy to do lasu czy nad Wisłę, by trenować indywidualnie i przygotować mnie do tego meczu. Było jak było, zagrałem jak zagrałem. Cieszę się jednak, że coś do tej gry wniosłem, a summa summarum udało się wygrać.

Bramek może za dużo nie rzuciłeś, skuteczność też rewelacyjna nie była, ale twoje doświadczenie w ważnym momentach było bezcenne. Rozmawiałeś po meczu z trenerem Bieglerem? Jak on przyjął to, że zdecydowałeś się wybiec na boisko?

- Trener dziękował mi za to, że zagrałem. Dzień przed meczem w rozmowie w cztery oczy powiedziałem mu, że jestem do jego usług i dam radę zagrać. Wiedział, że jak wyjdę na boisko, zrobię wszystko, żeby pomóc drużynie. Starałem się, aby właśnie tym moim doświadczeniem wesprzeć kolegów. Trochę tych meczów w kadrze już rozegrałem i byłem na kilku wielkich imprezach. Cieszę się, że ułożyło się tak, a nie inaczej. Zagrałem i pomogłem drużynie w awansie.
[nextpage]Co twoim zdaniem było kluczowe do pokonania Niemców? Oba mecze wyglądały podobnie. Niemcy odskakiwali w pierwszej połowie, a wy skutecznie goniliście rywala…

- Przyznam się szczerze, że w ogóle nie patrzyłem na wynik, który był na tablicy. Wiedziałem, że na początku prowadziliśmy dwoma bramkami, później zrobiło się czterema "w plecy". Ktoś krzyknął z boku, że mamy już nawet pięć bramek straty. Szczerze - ja nawet tego nie pamiętam. Byłem tak skoncentrowany na zadaniach, które mieliśmy przydzielone przez trenera, że skupiałem się tylko na boisku. Wynik mnie nie interesował. Wiedzieliśmy, że jadąc na mecz do Niemiec z takim rywalem, nie można w ogóle myśleć o obronie jednej bramki przewagi. To przecież była żadna przewaga. Trzeba było wyjść na boisko i walczyć o zwycięstwo. Wiedzieliśmy, że musimy zagrać na bardzo wysokim poziomie. W szatni w przerwie też nie było jakiejś wielkiej burzy mózgów, tylko spokojnie wyjaśnienie tego, co mamy robić na boisku. Omówiliśmy taktykę na obronę, na kontratak i co mamy robić w ataku pozycyjnym. Jak widać w ostatecznym rozrachunku, zdało to egzamin. Wydaje mi się, że w tym dwumeczu byliśmy ciut lepsi od Niemców. Naprawdę, smakuje to wyjątkowo. Pokonać tak dobrą i utytułowaną drużynę, dwa razy z rzędu to jest coś. Bezcenne uczucie.

W pierwszym meczu bohaterem był Mariusz Jurkiewicz, którego zabrakło w rewanżu. W Magdeburgu swoje najlepsze czasy w kadrze przypomniał sobie za to Karol Bielecki. Wrócił dawny, świetny "Kola"?

- Umówmy się, że Karol nigdy nie zapomniał tego, jak się gra w piłkę ręczną. To jest zawodnik światowej klasy. Występem w Magdeburgu udowodnił, że zawsze będzie przydatny kadrze. Czasami w większej mierze, czasami w mniejszej, ale zawsze warto mieć go w drużynie. Samą obecnością na boisku stwarza takie zagrożenie dla rywala, że nawet gdy nie rzuca bramek, absorbuje uwagę obrońców i jest możliwość innego wykończenia akcji, choćby z kołowym. Karol udowodnił, że cały czas jest jednym z najlepszych zawodników na świecie.

Tym awansem na mundial w Katarze podtrzymaliście dobrą passę handballu w ostatnich latach. Nie było was tylko na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, a we wszystkich pozostałych ważnych imprezach graliście. Brak Polaków na mistrzostwach świata w Katarze przed kolejną arcyważną imprezą - mistrzostwami Europy w Polsce byłby dużym ciosem w polskiego szczypiorniaka?

- Jasne, że tak. Zbliża się Eurohandball w naszym kraju i trzeba wykorzystać boom na tę dyscyplinę sportu. Na razie mamy w głowach mistrzostwa świata w 2015 roku. Do Kataru nie polecimy na wycieczkę lub po to, by zobaczyć jak ten kraj wygląda od środka. Pojedziemy tam walczyć, szkolić naszą taktykę i podnosić umiejętności poszczególnych graczy. Trener Biegler ma możliwość wprowadzania do reprezentacji coraz to młodszych zawodników. Naszą docelową imprezą są mistrzostwa Europy w Polsce w 2016 roku, ale po drodze chcemy ugrać wszystko, co jest do ugrania. Do Kataru nie polecimy po to, by rozegrać pięć meczów grupowych i wrócić do domu. Chcemy pokazać, że polski handball stoi na wysokim poziomie. Przecież nie tylko męska reprezentacja liczy się w czołówce, ale także dziewczyny pokazały, że potrafią grać w piłkę ręczną i mają ogromne serce do walki. Nie tylko męska reprezentacja ma się dobrze, ale żeńska również.

Krzysztof Lijewski podkreśla wagą awansu reprezentacji Polski na mistrzostwa świata w Katarze dla dalszego rozwoju tej dyscypliny sportu w naszym kraju
Krzysztof Lijewski podkreśla wagą awansu reprezentacji Polski na mistrzostwa świata w Katarze dla dalszego rozwoju tej dyscypliny sportu w naszym kraju

Na koniec zapytam o ten "wesoły autobus", który wracał z Magdeburga. Zdradź, co działo się podczas powrotu reprezentacji Polski do kraju…

-  Śpiewy oczywiście były. Tańców nie, bo nie było miejsca w autokarze (śmiech). Wesoły autokar był przez całą drogę powrotną do kraju. Wiadomo, że przy takiej okazji można sobie pozwolić na małe piwko. Wiedzieliśmy, że ten mecz w Magdeburgu będzie ostatnim w tym sezonie i każdy już trudy rozgrywek czuł w kościach. Myśleliśmy o tym ostatnim gwizdku w tym meczu z Niemcami. Napięcie zeszło z nas po końcowej syrenie. Byliśmy w świetnych nastrojach i rozstaliśmy się w naprawdę znakomitych humorach.

Dzięki awansowi na mundial w Katarze na zasłużone urlopy udajecie się w szampańskich nastrojach. Jak długo potrwa odpoczynek?

- Okres przygotowawczy w Vive Targi Kielce rozpoczynamy 1 sierpnia, także trochę wolnego czasu mamy.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: