Miłosz Marek: Derbową porażkę zafundowaliście sobie na własne życzenie.
Filip Orleański:
Z pewnością. W pierwszej połowie, w początkowych piętnastu minutach, graliśmy tak, jak zakładamy sobie i ćwiczymy na treningach, czyli grę w ataku pozycyjnym według pewnych schematów. Wówczas wyglądało to dobrze. W momencie rozpoczęcia improwizacji widać było mankamenty. Dopóki gramy zespołem, szybką piłką po obwodzie to wszystko funkcjonuje, a były momenty, kiedy powinniśmy to wykorzystać. Kaliszanie grali wysoką strefą, ale słabo przesuwa się na nogach. Należało zagrać szybkie piłki, która powodowałyby głębsze wejścia i rzuty z sześciu metrów.
W rozmowie z jednym z pańskich zawodników usłyszałem, że kluczowa nie była postawa Błażeja Potockiego, a wasza słaba w ataku. Zgadza się pan?
- Ależ oczywiście! Błażej jest dobrym bramkarzem, ale nie aż tak, żeby bronić z taką skutecznością. Jeśli rzuca się w bramkarza, dogrzewa go w pierwszej i drugiej połowie, to ma on prawo się czuć bohaterem, chociaż zasłużył na to miano dzięki naszym rzutom.
Szczypiorno czymś was zaskoczyło?
- Niespecjalnie. Bardziej zaskoczyła mnie postawa in minus mojego zespołu, niż in plus kaliszan. Ponownie chodzi mi "kwiaty polskie" jakie graliśmy w ataku.
Ma pan pretensje do sędziów? Wasz prezes nie przebierał w słowach w dyskusji z arbitrami.
- To nie była główna przyczyna naszej porażki, ale muszę podkreślić, że po raz kolejny jest tak, że jedziemy na mecz wyjazdowy, w którym sędziowie wyraźnie pomagają gospodarzom. To jest problem. Nie chcę używać niecenzuralnych słów, bo taka para się odegra, to idzie w świat... Dlatego wolę nie komentować pracy arbitrów.
Jak pan się czuje jako pierwszy trener Ostrovii? Spodziewał się pan takiej nominacji?
- Nie spodziewałem się, byłem zaskoczony dymisją trenera Ruska. Oczywiście wydaje się, jak to w Polsce, że to była moja krecia robota, ale to wyglądało zupełnie inaczej. Do tej pory współpracowało się nam bardzo dobrze.
Jak się panu pracuje z zespołem? Pewnie nie jest do dla pana szczególna zmiana, bo pracuje pan już od lat...
- To pierwsza moja praca z seniorskim zespołem, aczkolwiek po kilku meczach mogę stwierdzić, że nie sprawia mi to problemu. Gorzej byłoby gdybym miał prowadzić zespół rugby, a to nadal piłka ręczna.
Co dalej z Ostrovią? Wasza sytuacja nie jest najlepsza...
- Nie jest również najgorsza. MKS był zdeterminowany, chciał wygrać u siebie, a my? Powinniśmy zwyciężyć, ale tego nie zrobiliśmy. Zobaczymy, jak do całej sprawy ustosunkuje się zarząd. Czy będą nerwowe ruchy, czy też spokój. To dopiero siódma kolejka, a nie połowa sezonu. Być może obędzie się bez ruchów, a jeśli podejmą decyzje... Cóż, takie ich prawo.
Po cichu mówiło się, że Ostrovia może być czarnym koniem tej ligi, ale taki początek chyba to wszystko przekreśla.
- Nie wiem, kto mówił o awansie. Na pewno nie ja. Uważam, że były to duże obietnice i zapowiedzi, gdyż po składzie papierowym nie można snuć, jak ten zespół będzie grał, co pokazuje już historia. Dołączyło do nas kilku zawodników, którzy nie okazali się aż takimi wzmocnieniami. Nie zapominajmy, że kilku odeszło: Damian Krzywda, Maciej Nowakowski gra teraz w Kaliszu, Andriej Matiuk, który również dokładał jakąś cegiełkę. Może jesteśmy personalnie mocniejsi, ale pozostali zawodnicy, którzy nadal wykazują mankamenty prezentowane już wcześniej.