Aleksander Malinowski już po raz trzeci objął radomską drużynę. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl zdradził przyczyny porażki w spotkaniu inaugurującym sezon oraz absencji na boisku swojego syna, opowiedział także o sentymencie do miasta, do którego powrócił oraz kilku innych, ważnych kwestiach.
Piotr Dobrowolski: W pierwszej połowie, zwłaszcza przez początkowy kwadrans, pańscy zawodnicy dzielnie walczyli z Gwardią. Po przerwie można było odnieść wrażenie, że w ich szeregi wkradło się pewne zrezygnowanie...
Aleksander Malinowski: Chłopcy na pewno nie byli zrezygnowani. Podjęli walkę, za to im wielkie dzięki. Powalczyli z głównym kandydatem do awansu do ekstraklasy, gdzie znajdują się zawodnicy z obyciem w ekstraklasie.
Te dysproporcje pomiędzy obiema drużynami są aż tak duże?
- U nas jest zespół półamatorski - zawodnicy dużo pracują albo studiują, trenują raz dziennie. W okresie przygotowawczym na dobre, wszyscy zebraliśmy się dopiero na dwa tygodnie przed ligą. W tym meczu znajdowaliśmy się zarówno w dobrych, jak i złych sytuacjach. Jednak nie jest źle.
Dlaczego, dysponując kilkoma zawodnikami rezerwowymi, na boisku oglądaliśmy przez prawie całe spotkanie praktycznie ten sam skład?
- Przejąłem zespół zaledwie miesiąc temu. Co było w zeszłym sezonie, tego dokładnie nie wiem. Słyszałem, że drużyna grała w mocno okrojonym składzie, zaledwie tylko w "ósemkę", co było spowodowane z dużymi problemami finansowymi. W tej chwili mam na treningu szesnaście osób, wszyscy chcą grać.
Większość szczypiornistów AZS-u jest panu doskonale znana...
- Wielu graczy, których prowadziłem pierwszy raz, mogę teraz spotkać, np. Michała Kalitę, lub znam, bo u mnie trenowali, jak np. Paweł Świeca. Zawsze miałem sentyment do Radomia, bo gdziekolwiek nie byłem, czy tu w Polsce, czy u siebie na Białorusi, to zawsze śledziłem ich wyniki.
Wiedział pan o tym, jak świetnie w poprzednich rozgrywkach, w bardzo niekorzystnych okolicznościach, radzili sobie pana aktualni podopieczni?
- Tak, oczywiście. Dzięki chłopakom, że w zeszłym sezonie zajęli to szóste miejsce. Niedawno rozmawialiśmy i jeśli będziemy ciężko pracować, to możemy ten rezultat poprawić.
Czemu w tym starciu zabrakło na parkiecie Wiktora Malinowskiego?
- Było to związane z papierkowymi sprawami. Coś zostało niedopięte, może my ze swojej strony czegoś nie dopilnowaliśmy, bo Wiktor miał być już zgłoszony do drugoligowych rezerw Kielc. Po rozmowie z prezesem Vive, Bertusem Servaasem, uzgodniliśmy, że w tym tygodniu wszystko powinno być już załatwione i ujrzymy Wiktora w radomskich barwach już w najbliższym spotkaniu.
Wiele mówiło się o tym, że i pana może zabraknąć na inaugurację...
- Jestem tutaj od trenowania, natomiast sprawami organizacyjnymi zajmują się inne osoby, które są do tego wyznaczone. Myślę, że nie tylko u nas, ale i w innych zespołach są takie sytuacje, że takie sprawy są załatwiane w ostatniej chwili.
Bardzo odczuwalna dla drużyny była absencja Macieja Jeżyny...
- W pierwszej połowie bardzo nieskutecznie, ale i pasywnie zagrali nasi skrzydłowi. Opole dobrze przygotowało systemy obronne 5-1, 6-0, gdzie wyłączali Mroczka, a wtedy trzeba było zagrać trochę ofensywniej w ataku. Tego nie było. Nad tym będziemy pracować w najbliższym czasie.
Sytuacja finansowo-organizacyjna AZS-u znów nie przedstawia się najlepiej. Rzeczywiście jest źle?
- Jestem od trenowania i przygotowania zespołu, więc ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie.
Na co was stać w tym sezonie?
- Powiedziałem i działaczom, i chłopakom, że jeżeli będziemy grali swoje, będziemy zaangażowani na treningach i pokażemy swoją grę, to ten dobry wynik na pewno przyjdzie.