- W pierwszej połowie graliśmy jak równy z równym - nie ma wątpliwości Michał Zołoteńko. Podopieczni Larsa Walthera ustawili szczelną defensywę, kilka ważnych piłek odbił Morten Seier, ze spokojem układane były akcje ofensywne. W pewnym momencie gospodarze prowadzili nawet 8:6, gra zaczęła im się jednak rozłazić w dłoniach, gdy na ławkę kar odesłani zostali Christian Spanne i Michał Kubisztal. Rywale odrobili straty z nawiązką i do końca pierwszej części gry kontrolowali wynik, by do szatni zejść z przewagą jednego trafienia.
Początek drugiej połowy był wyrównany, gospodarze w pewnym momencie jednak stanęli. Rozkleiła się gra ofensywna, rywale w obronę zaczęli wjeżdżać jak w masło. - Przespaliśmy kilkanaście minut. Niemcy zaczęli grać swój handball, wypracowali przewagę i później kontrolowali spotkanie - relacjonuje Zołoteńko. Dlaczego tak się stało? - Ciężko powiedzieć, będziemy musieli obejrzeć ten mecz i przeanalizować nasze błędy - nie ma wątpliwości zawodnik Nafciarzy.
Gospodarze w samej końcówce rzucili się jeszcze do odrabiania strat, na wyrównanie zabrakło jednak czasu. - Zostawiliśmy dużo sił na parkiecie, każdy dał z siebie 100% i było to widać po wyniku - mówi Piotr Chrapkowski. - Zdarzyło się nam kilka błędów, szczególnie na początku drugiej połowy, ale biorąc po uwagę całokształt to trzeba przyznać, że zagraliśmy naprawdę dobre zawody - nie ma wątpliwości reprezentant Polski.
Ze swoim podopiecznym zgadza się trener Walther. - Naszym celem było utrzymywanie takiego tempa, by zatrzymać kontrataki Hamburga. Niektóre rzeczy rzeczywiście dobrze nam wyszły, ale w drugiej połowie mieliśmy sześć-siedem słabszych minut i to zaważyło na całym meczu - nie ma wątpliwości doświadczony szkoleniowiec. Z występu swojego zespołu jest jednak zadowolony. - Porażka czterema bramkami z Hamburgiem nie jest katastrofą, choć wolelibyśmy wygrać - uśmiecha się.
W zespole gości mecz miał wielu bohaterów, na pierwszy plan wysunęli się jednak Pascal Hens i Igor Vori. Pierwszy grał bezbłędnie i przebojowo w ataku, drugi zatrzymał Wisłę w obronie. - Ciągle wychodził wysoko do naszych rozgrywających i mieliśmy problemy z przerzuceniem piłki. Popełnialiśmy błędy, rywale wyprowadzali kontry, zbudowali przewagę i mogli uspokoić grę, a my zachowywaliśmy się coraz bardziej nerwowo - mówi Adam Wiśniewski.
On sam spisał się marnie, w istotnych momentach marnując idealne okazje. - Zagrałem słabe zawody, miałem dużo sytuacji rzutowych. Na pewno będzie to tam gdzieś siedzieć we mnie, ale taki jest sport, raz gra się super, innym razem nie. Ciężko to wytłumaczyć - przyznaje doświadczony skrzydłowy.
Jak jego zdaniem będzie wyglądało spotkanie rewanżowe, który obie drużyny rozegrają za tydzień? - Mam nadzieję, że spiszemy się podobnie, jak w tym meczu, może wyeliminujemy jakieś błędy i przygotujemy się na tą wyższą obronę - zapowiada Wiśniewski.Optymistą jest Chrapkowski. - W najbliższej kolejce ligowej przetrzemy się w Olsztynie i pojedziemy tam walczyć - zapowiada. - Grając w ten sposób z pozostałymi przeciwnikami, jestem spokojny o awans do następnej rundy.